Sen o pisarzach i inne wierszeAdam Przegaliński Adam Przegaliński – ur. 1977, mieszka w Warszawie. Trochę publikował, poniższe wiersze pochodzą z debiutanckiego tomiku „Pospiesznym do Mrozów”. Ukończył dziennikarstwo na UW.
Adam PrzegalińskiSen o pisarzach i inne wierszeAdam Przegaliński – ur. 1977, mieszka w Warszawie. Trochę publikował, poniższe wiersze pochodzą z debiutanckiego tomiku „Pospiesznym do Mrozów”. Ukończył dziennikarstwo na UW. W bibliotece A jeśli to jest piekło pisane nam tu i teraz Miliony opasłych tomów w których gnieżdżą się zasuszone życia Ośle ławki okupowane przez badaczy ludzkiej niefrasobliwości Spekulacje pań bibliotekarek nad gwiżdżącym czajnikiem Apatyczne segregowanie słupków „robaczków” i kropek Jazgot ukrytej maszyny wrzynający się w skronie Szuflady detalicznych historyków wypchane krzykliwymi izmami Małe intrygi przy wypłacie pensji piekielny bałagan w pożółkłych papierach i moja w tym wszystkim głowa śnięta strącona ślepa głowa współczesnego idioty A jeśli to jest niebo czytane od szarego końca „Asa Nisi Masa” Zatarte kontury, zadymione postacie z bajek nie dla dzieci. -DOKĄD?!- podpita bileterka o wybałuszonych oczach uprzejmie ściąga ze mnie haracz. Autobus kołysze się na boki charcząc jak gruźlik. Jeden z tych wieczorów, gdy mam ochotę jechać do końca, na skraj obrazu, co kryje się pod uładzonym pozorem, ostrożnie wyciągać coraz mniejsze pudełka, aż do ostatniej zmoczonej zapałki. Za ciemno, żeby czytać. Odkładam pismo „akademicko-literackie”, chełpiące się własnym bełkotem. Już wolę zwierzęta, przynajmniej nie udają nadzwierząt. Przyklejam nos do szyby i przypomina mi się droga powrotna z Celestynowa: po obu stronach tajemnica lasu lepka od smolistej mazi, a ja w samochodzie, bezpieczny, między rodzicami. Pewny swojej obecności. Fascynowało mnie jednak TO COŚ za oknem, przemycałem w sobie milczenie mijanych drzew. Dziś również doceniam dar podróży na obrzeżach nocy. Kontempluję pary zagubionych na wskrzeszonych ławkach, starców pielgrzymujących do miejsca przeznaczenia, dworce podmiejskie wymiecione do ostatniego kloszarda. Ale najpiękniejsze są latarnie. Czuwają na swoich posterunkach jak śpiący żołnierze. W skupieniu pochylają głowy. Zawsze oddane i wierne jednej prostej zasadzie: sięgaj najdalej jak możesz, nie oczekuj, że będzie ci darowane. Latarnie chwalą samotne światło. Uchylają rąbek cienia. Wieczorek poetycki (albo egzamin na magistra poetę) Proszę, niech pan zaczyna. Słuchamy, słuchamy, rzecz jasna. To pańskie tak zwane pięć minut, a oto… krzesło. Prosimy, prosimy, tylko głośno i wyraźnie! Tak jak na apelu, gdy słychać szloch matek, a pan od muzyki spoconymi paluszkami wykańcza stare pianino. Kolejka czeka, drogi panie… Adamie? Słuchacze chcą już iść do domu, nikt przecież nie może konkurować ze szklanym ekranem. Wniosek o przydział dodatkowych pięciu minut zostanie niebawem rozpatrzony. Komisja osądzi, komisja wyda wyrok na podstawie faktów, niezbitych, rzecz jasna, gdzieniegdzie tylko popartych fikcją czysto literacką. No, niech się pan nie wstydzi, tu sami swoi, każdy kiedyś ściubolił jakieś tam wierszyki. Łzy nad pogrzebanym kundlem, nieszczęśliwa miłość do pani takiej a takiej- no cóż, my rozumiemy, choć to pański problem. Chce pan pisać, proszę bardzo, nikt panu nie zabroni. Słucham? Że co?! Jakieś zastrzeżenia, skargi? W takim razie proszę tu podpisać, tylko czytelnie! Umowa o dzieło zerwana, drzwi wyjściowe- prosto i po schodach. Występ dobiegł końca, serdecznie dziękujemy. Gdy będzie pan na dole, niech pan z łaski swojej zawoła następnego. Czekamy na odkrycie. Tylu jest młodych zdolnych. Dom po iluś tam latach zostawiasz pusty dom i napis tuż za drzwiami: TU BYŁEM TU BYŁEŚ? zobacz kurz jest wszędzie na kalendarzach zegarach zdjęciach kurz zajął twoje miejsce zabierasz ostatnie rzeczy mały głuchy telefon telewizor niegdyś kolorowy będzie stał i milczał w innych czterech ścianach przez chwilę bawisz się pudełkiem zapałek obgryzając nerwowo wargi (a gdyby tak wszystko z dymem nie wyłączając siebie?) ale przecież to nie melodramat tylko sprzedaż domu Pierwszy dzień wiosny Patrzyłem oniemiały. Tyle w nich było lęku i pragnienia. Przemykali skuleni w tumanach śniegu. Śledziłem każdą ich ucieczkę poza martwy pejzaż. W poczekalni dworcowej kilku bezdomnych przylgnęło do kaloryfera. Butelka przechodziła z brudnych do roztrzęsionych rąk i coraz mniej w niej było ciepła zapomnienia. Porozrzucani po kątach podróżni ratowali się gęstym dymem. Wszyscy byli zgodni, że trzeba zabić czas. Tymczasem rozpętano noc. Białe kłęby przetaczały się po szynach, zaczepiając paczki po papierosach, plastikowe butelki i ulotki, które ktoś kiedyś napisał, z myślą, że ktoś je kiedyś przeczyta. Pozwoliłem, by ogarnęła mnie senność. Obraz stał się dotkliwie wyraźny, jak w ostatecznym przebłysku. Pociąg przegonił zakapturzone postacie. W szybach zadrżały odbicia przejezdnych. System zamknięty Ile „Życie"? Złoty sześćdziesiąt. Numer? 185. A więc wszystko jasne. Ale ile jeszcze życia i jakie ono będzie? Stan na dziewiąty sierpnia 2000. Zapalny, wojenny, wyjątkowy? Noc w domu bez dachu. „Jednopokojowego szukam”. Trwa zapisywanie. Kartka, zeszyt, książka. Puste znowu w głowie. Puka. Cichutko. Cierpliwie. Domaga się zapłaty. Okruchy życia gubione po drodze. Z kiosku do domu, z domu do domów. Centrum za daleko, już bliżej na cmentarz. Idziesz? Zostajesz? Starannie trwoniony, kupujesz wciąż tę samą gazetę. Złoty siedemdziesiąt. Numer 186. A więc wszystko jasne. Odchodzimy „niespodziewanie”, o czym zawiadamiamy pogrążeni w tym niejasnym życiu. Powoli odprowadzanym. „Wiadomo już, kto poleci?” Ten w okularach, ten niski, gruby, z przedziałkiem czy rozczochrany? W mieście- bez zmian- tłok- spektakl za spektaklem. Senat przyjmuje poprawki do nekrologów, wydawcy prześcigają się w wydawaniu, tylko co się wyda, a co zostanie w ukryciu. Pod ziemią. Pewne zagadnienia zostały uregulowane. Każdy odchodzący dostaje informator i plan komunikacji międzyplanetarnej. Żadnych pytań? Jasne? Zamieć Wyłaniali się nieufni Jedna kobieta chciała spojrzeć mi w oczy Cała była ze śniegu Patrzyłem jak wiatr roznosi ją po gałęziach Teraz dotykam twarzy Jest chropowata i niekoniecznie moja Przed zgaszeniem telewizora Wiele takich widziałem Wszystkie były jednakowe Wiatr ustał ale wciąż huczy W głowie Odłożyłem pokreślone kartki W świetle żarówki Pyłki kurzu wirują jak maleńkie statki kosmiczne Mógłbym o tym powiedzieć Kubrickowi Stawiając króla na straconej pozycji On by zrozumiał Nekropolia narodu Pierwszy listopada Nieżywi tradycyjnie świętują w deszczu Znicze podrożały i mandaty Za przejście w miejscu niedozwolonym Cała Polska ochoczo idzie na groby Cała Polska ma czas na zadumę i zbieranie liści Chryzantemy tak jak słońce Symbolizują długowieczność Wszyscy kupują chryzantemy W telewizorze ktoś wylicza tych co nas opuścili Wszyscy mieli wielkie serca i chcieli dobrze Teraz są zasłużeni szczelnie zamknięci Odznaczeni świętą pamięcią ku chwale ojczyzny Wybrańcy dostali medale za słoneczną długowieczność Taki medal to już coś Można umrzeć z czystym sumieniem Powrót marnotrawny Wszystkie ulice były ślepe. Niosłem siebie w letargu. Latarnia ślęczała nad kawałkiem ziemi, łypiąc żółtym, zamglonym okiem. Lawirowałem między kraterami kałuż. Z bramy wytoczył się pijaczek ze swoim wózkiem na złom. Rozdygotaną ręką zapalił papierosa i pokuśtykał w stronę nocnego. Wierny kundel wlókł się za nim jak dług. Stałem chwilę na przystanku, zerkając na zachlapane buty i miejsce, w którym dzień wcześniej widniał nowy rozkład jazdy. Spojrzenie obcego uświadomiło mi, że moja nieprzynależność nie jest tu mile widziana. Musiałem uciec. Las zaczynał się tam, gdzie dogasał cudem przepchnięty dzień. Grudka śniegu zachrzęściła pod stopą jak przepiórcze jajo. Wszedłem między drzewa powstrzymując oddech. Moje kroki dudniły niczym w ogromnej fabryce, przepełnionej tęsknotą manekinów. List zwykły do adresata pytasz co u mnie pytasz jakbym mógł odpowiedzieć krótko i węzłowato tak jak wygląda życie z tamtej perspektywy no cóż jeszcze żyję nieśmiało ale jednak dowód? pocą mi się stopy pod kołdrą i słyszę jak Mila wydmuchuje powietrze przez czarny wilgotny nosek za dnia ryje nim w śniegu wesoło pochrząkując raz przyniosła mi w prezencie białą grudkę na samym czubku i widno się zrobiło w jej ślepiach od słońca tymczasowo mieszkam pod innym adresem twarz moja bywa zatroskana jak wtedy gdy musiałem zasnąć choć się buntowałem a szyba w drzwiach zamazywała korytarz to było jeszcze przed wojną o pierwsze miejsce w grze w kapsle prawie codziennie jeżdżę do miasta gdzie śnieg się topi i stary Nowy Świat w EMPiK-u tłoczą się ludzie jak reklamy na słupach z kolorowych okładek pism patrzą profesjonalne manekiny prawdziwe w nich są jedynie martwota i samouwielbienie gdy wracam do domu kaszlącym autobusem myślę o tym że pies czyli suka przywita mnie z radością obliże moją zimną rękę nie zadając trudnych pytań: gdzie byłeś i po co na te pytania nigdy nie znam odpowiedzi Sen o pisarzach Dryfują między stolikami. Strapieni, chwytają się za łysiny, patrząc gdzieś w inną, nieopisaną stronę. Drodzy czytelnicy dawno się wymigali drogimi cenami książek. „Kałamarze” ubolewają, wątroby marszczą im się znacznie. Wymownie milczący lub pospolicie kawiarniani, „po maluchu” wychodzą z depresji (dzięki urwanym filmom). Kilku kłóci się o to, komu przyznać i za co, reszta zdecydowanie potępia. Ktoś w szarym kącie poprawia okulary, przedziałek i życiorys. Stary dygnitarz myśli o dwóch martwych muchach na parapecie i zagubionych rękopisach. Nikt tak naprawdę nie wie, bo tak naprawdę nie wie nikt. Lustra w barze „Piekiełko” nie kryją wzruszenia tego, co jest skończony, choć jeszcze wczoraj hucznie otwierał sezon. Chciałbym złapać ich wszystkich za Słowo i krzyknąć: Patrzcie, oto sedno! Ale oni kręcą głowami i mówią słowa, słowa, słowa. 1 lutego 2003 |
Światowy Dzień Poezji w roku 2024 powitajmy razem z przemyśleniami o Niej pióra Teresy Paryny (Przemyśl), Waldemara Jaglińskiego (Kraków), Katarzyny Hop-Drzewieckiej (Legionowo), D’Arii Galickiej (Przemyśl).
więcej »Dygotając w przestrzeni
W polu serca człowieka
Sam człowiek się zastanawia
Co go jeszcze tu czeka?
Pojawiłaś się nie wiadomo skąd,
jak duch.
Podzieliłaś się garścią suszonych liści
i złotych myśli.
...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak