To miał być list do Ciebie...
miałem przyjaciela, on miał widokówkę
było tam morze, na morzu stateczek
w nim mały wędrownik
który przybył tam targany
podmuchami z niedokończonego zwierzenia
Łukasz Rybak
‹To miał być list do Ciebie...›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Łukasz Rybak |
Tytuł | To miał być list do Ciebie... |
Opis | Autor urodził się w 1980 roku w Gorzowie Wielkopolskim. Jest studentem politologii. Wiersze, które prezentuje w naszym magazynie są jego debiutem literackim. |
Gatunek | poezja |
każda kolejna pustka powinna być
mniej lub bardziej doskonała
bliższa swojemu ideałowi
to się nazywa zasada ewolucji
kilka tchnień w skali kosmosu
oddechów człowieka - kolejna forma poezji
bardziej przystosowana
bliższa
zespolenia się z rytmem
nicości tykania ustania, podczas którego powstanie wiersz
"uwieńczenie całego procesu"
zawierający w sobie wszystkie poprzednie słowa,
znaczenia, wersy, nie wyrażone,
wbrew naturze konstelacje, spirale, cykle,
zawarte zostaną wzory na ich
uzasadnienie, którego istnienie
sugerowały
szeptem, jego przyjścia nie poprzedzi
zwiastowanie, nie będzie
skrzydeł, trąb, snów proroczych, sztucznych
było tam morze, na morzu stateczek
w nim mały wędrownik
który przybył tam targany
podmuchami z niedokończonego zwierzeniar>ogni i stygmatów na ogniach
to będzie dłoń malutka, krucha
płochliwie zacznie kreślić, w stajni, w ukryciu,
w przypływie kwilenia gniewnych raciczek
czy raczejminie nas i tylko przypadkiem jakaś
bosa stopa zatrze
(po nas)
wszelki ślad
tamtej osowiałej nocy w zakapturzonym
pociągu, gdzieś między Zamaszystym Gestem
a Lekkim i Powabnym Odgarnięciem Włosów
nie podszedłem do ciebie i nie spytałem: "skąd
tu tyle jaskrawych przykładów ścierania się
mimochodów". Załóżmy, że minąłem
cię bez krnąbrnej polemiki, na korytarzu zraszanym
światłem barwy pulsującej krwi, albo spytałem:
"czy ty też nie istniejesz?", a ty odpowiedziałaś:
"przykro mi, ale nie noszę zegarka".
Załóżmy, że lgnąłbym do ciebie teraz mocniej, że
stałaś się lepem na pajęczynie moich osobnych skrzydełek,
a podmuchy wiatru mamy dzisiaj wyjątkowo silne.
to miał być list do Ciebie, ale wyszła z tego pospolita spirala
zjem sobie banana z kakao na podwieczorek
podczas konsumpcji będę myślał co ci powiem
otworzę konserwę telefoniczną, znajdę twój numer
między wierszami i rozpieczętuję jego prawdziwe znaczenie
zanim wystukam cyferki, popatrzę sobie przez okno
nie na jakąś konkretną rzecz, ale w zwykłą smugę
nawet nie cienia, a jeśli odbierze twój pyton
mozolnie pójdzie wyłożenie mu moich czystych intencji
swoim sopranowym szelestem mógłby stłamsić biel myśli
prężące się i prażące na słońcu elementy fermentu i sondy kosmicznej
która wpadła dosłownie przed momentem stylizowana na
piorun kulisty, zawierający w sobie garść jakiś tam seansów
pełnych rzekomo wieloznacznych sensów jazdy tramwajem
w ostatni dzień sezonu na zrywanie prywatnych ogrodzeń
z topniejących węzłów na sznureczkach i pętelek na chusteczkach
choć może po prostu konserwa jest już lekko nieświeża
dlatego nie wiem czy to już czas na zamknięcie zawarcie się w niej
porzucenie cudownego wyluzowanego gościa, którego
pielęgnuję i czasami mam ochotę wyrwać go z korzeniami, stłuc
daną raz na zawsze doniczką, po jego pęczniejącej czaszce, by nie urósł
do rozmiarów pozwalających dojrzeć pewną karłowatość i wycofać się
wreszcie dojrzały do podniesienia alabastrowej dłoni słuchawki:
"dwa razy wymiar niedokończony, sterylny i oswojony"
miałem przyjaciela, on miał widokówkę
było tam morze, na morzu stateczek
w nim mały wędrownik
który przybył tam targany
podmuchami z niedokończonego zwierzenia
w czerwcową noc, nad klaustrofobicznym brzegiem
wtulonym w niebieskawą taflę jeziora zataczają koła
mewy o zakrzywionych, silnych dziobach sępów
którym rzuca się na pożarcie
słowa i gest, wyrażające
możliwość przywołania posiłków, ale na ptakach
nie robi to żadnego wrażenia
Z nadejściem nocy postanowił dać jej dowód
swojego uczucia. Nie stłumi natchnionych
szeptów, które są i czuwają. Najdelikatniej jak
mógł, gładził ją ostrzem, pokrywał muśnięciami
pocałunków - miliardy mikroskopijnych nacięć.
Na jej ramionach narodziny galaktyk, zmierzchy
światów, na brzuchu gwiazdy pożerają swoje
planety, siebie i nieskończoność, na porcelanowych
plecach płonące dżungle komet na kresach kosmosu,
przez sen wymawia jego imię, i deszcz, o tysiąc lat
świetlnych spóźniony; jeszcze sonda, posłaniec
cywilizacji, śle alarmujące dane, ale nikt już nie
pamięta.
Okruch potu z lśniącego płótna zwilżył zimną
dłoń chirurga, a jej twórcy.