Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

« 1 8 9 10 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

– Freya – stwierdziła Sh’elala. – Co tu robisz?
– Towarzyszę ci. Jestem twoją dłużniczką.
Tancerka przysiadła obok morderczyni i ujęła jej dłonie. Jednooka cofnęła je, nic nie mówiąc. Kotowica chrząknęła, maskując niezręczność chwili.
– Dziękuję – powiedziała. – Uratowałaś mnie.
– Tak. Chyba tak.
Sh’elala potarła twarz i skrzywiła się. Podniosła koszulę i zobaczyła zakrwawione bandaże, ściskające jej bark i ramię.
– Pięknie mnie urządził – warknęła. – Ale jemu się też dostało. Mam nadzieję, że zdychał długo i boleśnie.
Freya fuknęła.
– Oczywiście, ty nie wiesz. No bo skąd, skoro byłaś nieprzytomna…
– Ach, nie, nie wierzę. Nie mają go? Jak można przeoczyć takiego osiłka? No, powinszować straży, naprawdę. Żeby trupowi dać uciec…
– Słuchaj – szepnęła dziewczyna, a jej ogon zadrżał. – Problem w tym, że jego już nie było. Widzieliśmy błysk, a gdy przybiegliśmy, zastaliśmy tylko ciebie. TYLKO. Krwawiłaś… A straż nie wiedziała, co z tobą zrobić. Pomyślałam, że się odwdzięczę. Zgodziłam się zeznawać… No i znalazłyśmy się tutaj. Ja przesłuchanie mam już za sobą. Och, tak się boję, wiesz? Powiedziałam im wszystko, co widziałam i wiedziałam. A jeżeli on przeżył, to może przecież… przecież…
– Tak, z pewnością – potwierdziła Sh’elala. – Chyba nie powinnaś czuć się bezpiecznie. Mam na myśli całe Silva Rerum.
– Ja? Ty też!- żachnęła się Freya, uderzając ogonem o łóżko. – Nawet bardziej, bo go poturbowałaś!
– Jakoś sobie poradzę – odpowiedziała spokojnie morderczyni.
– W takim razie… – zaczęła kotowica, ale drzwi pomieszczenia otworzyły się i do środka weszła straż. Sh’elala poczuła ulgę: miała wrażenie, że wybawiono ją od niewygodnej prośby tancerki. Morderczyni nie czuła się dobrze w roli matki miłosierdzia.
– Ocknęłaś się. – Zza rosłych strażników wychylił się niemniej potężny mieszaniec. Mężczyzna był tak wysoki, że musiał się schylać, aby głową nie zahaczać o sklepienie celi.
– Kapitan Gestleiter… – szepnęła wyjaśniająco kotowica. – Sam szef straży.
– Tak, we własnej osobie – odparł, udowadniając, że słuch odziedziczył po elfich przodkach. – A skoro prezentację mamy za sobą, przejdźmy do konkretów. Zapraszam panią.
Wskazał na Sh’elalę, która z rezygnacją wzniosła oko ku niebiosom.
– A ja? – spytała Freya.
– Jesteś wolna.
– Może mogłabym się przydać, coś sobie przypomnieć… – zaproponowała nieśmiało, skubiąc nerwowo palce.
Gestleiter westchnął.
– Wiem, że się boisz. Ale nie mogę ci pomóc.
– Jakbym tu została, panie…? Chociaż dzień?
– To nie przechowalnia – uciął. – Ani przytułek. Popełnisz jakieś przestępstwo, to pogadamy.
Kotowica prychnęła, a jej oczy zaszkliły się.
– Może odstąpię ci moje miejsce? – wtrąciła Sh’elala.
Freya z nadzieją popatrzyła na kapitana, ale ten odparł:
– Nie wyrywaj się, wojowniczko. Jeszcze nie wiadomo, czy je zwolnisz. A ty, dziecko, posłuchaj. – Podszedł do tancerki. – Na jedno miejsce w tej celi czeka z piętnastu zapijaczonych poszkodowanych, których trzymam w dolnych kazamatach. Jeżeli ich nie osadzę wyżej, zginą. Sama wiesz, ile różnego cholerstwa czai się niżej.
– Wiem – mruknęła, jeżąc sierść. – Mieszkam tam.
– No widzisz. Ale jesteś zdrowa, a oni… Rany twojej wybawicielki to nic przy obrażeniach, które tamci odnieśli podczas fajrantu na budowie głębszych poziomów. Chcesz być winna śmierci któregoś z nich?
Freya westchnęła.
– Może wolisz, żebym osadził cię w więzieniu? Chciałabyś poznać tamtejsze zacne damy?
Dziewczyna zaprzeczyła i smętnie zwiesiła głowę.
– Rozumiesz już, że musisz wracać do siebie? Mamy zeznania… Czekaj na sygnał. A tymczasem idź do domu i zaszyj się w nim na jakiś czas.
– Ale ochrona…? Może chociaż strażnik… – rozpaczliwie próbowała znaleźć wyjście z sytuacji.
– Ma za tobą chodzić czy stać pod twoim domem? Pomyśl, czym jeszcze bardziej mogłabyś zwrócić na siebie uwagę? Stróże prawa nie są zbyt lubiani w twoich stronach.
Kotowica smutno się uśmiechnęła.
– Tak. Masz rację, panie. Jak każdy powierzchniowiec – to rzekłszy, wyminęła go i jeszcze tylko spytała jednooką: – Powiedz mi, jak masz na imię? Komu dziękować za uratowanie życia?
– Sh’elala – odpowiedziała niebacznie morderczyni, zapominając o ostrożności.
Tak na nią działała rzadka wdzięczność przypadkowo ocalonych osób. Osłabiała instynkt samozachowawczy, a pobudzała próżność, samozadowolenie i pragnienie lepszej sławy.
– Sh’elala – powtórzyła Freya. – Będę cię szukać.
To powiedziawszy, wyszła.
Gestleiter stuknął jednooką w plecy i nakazał:
– Na nas też pora. Zapraszam.
– Chętnie skorzystam z propozycji.
Przeciągnęła się i ruszyła w nieznany świat podziemi Silva Rerum.
• • •
Czegoś takiego jeszcze nie widziała. Nie miała bladego pojęcia, że można tak budować.
Im wyżej wchodzili, pokonując piętro za piętrem, tym szersze i pojemniejsze stawały się żłobione jaskinie. Potwornie wąskie uliczki oraz wykute w skałach dziury rozszerzały się, jakby łapiąc oddech. Zaczęły pojawiać się place, pomniejsze skwery, a nawet pomniki i rzeźby, które na niższych poziomach uchodziłyby za bezsensowne marnotrawstwo przestrzeni.
Budynki były coraz bardziej zadbane, zaś atmosfera stawała się mniej klaustrofobiczna. Po jakimś czasie Sh’elala poczuła… świeżość, która pojawiła się dzięki zwykłym oknom, a nie ogromnym dmuchawom, pompującym stęchłe powietrze pod dno oceanu.
Zmiany zachodziły nie tylko w wyglądzie miasta, ale też w usposobieniu mieszkańców. Rezydenci wyższych poziomów grodu wyglądali na coraz szczęśliwszych. Mieli ku temu powody. Nie gnieździli się przecież w zimnych, zagrzybionych jamach. Nie straszyły ich podziemne, czynne wulkany. Nie toczyło okropne, nieznane robactwo i wszechogarniające pijaństwo, którym zagłuszano poczucie życiowej klęski. Nie mierzyli się z własnymi demonami, nie siedzieli w oślepiającym półmroku, nie ryzykowali życia dla wykucia kolejnych, coraz głębszych poziomów miasta. Prawdę powiedziawszy, nie mieli pojęcia o drugiej stronie ich cudnego grodu, który zachwycał, ale tylko w obrębie skały-matki.
Dno Oceanu Mgielnego było dnem faktycznym.
Silva Rerum gniło od środka, nie będąc ani rajem, ani ziemią obiecaną dla innorasowców.
Zabójczyni odpodobały się te wakacje. Myślała o zwiedzaniu, ale zobaczyła więcej, niż chciała.
• • •
– Zwą cię Sh’elala, to już wiemy – powiedział Gestleiter, ruchem ręki wskazując krzesło.
Jednooka musiała złapać oddech, więc zamiast odpowiedzieć, skinęła głową.
W klatce skrzeczała piękna papuga o długich, falistych piórach.
– Wyjść – nakazał dowódca pozostałym strażnikom, którzy pospiesznie spełnili polecenie. Kapitan zaś pomachał papierami i zwrócił się do nieznajomej. – Mam tu spis przyjezdnych z ostatniego miesiąca. Dobra wiadomość jest taka, że na nim figurujesz.
– Podobnie jak w rejestrze valtańskim – uzupełniła. – Z tego co wiem, na wyspie mogą przebywać przybysze, którzy wcześniej zameldują się w Valtanie. Moje imię pojawia się i tu, i tu.
Och, naprawdę nie chciała żadnych kłopotów.
– Tak. Wszystko się w tej kwestii zgadza – przytaknął.
Odchylił nieco głowę, postukał palcami w blat stołu. Potem splótł dłonie na szyi i zauważył podejrzliwie:
– Miałaś chyba ciężką przeprawę, co? Niełatwo się tu do nas dostać. Najpierw trzeba odnaleźć przejście do kontynentalnej, wspomnianej Valtany, co samo w sobie jest raczej problematyczne… Lądem nie da rady z powodu Trzewi Ziemi. Swoją drogą, dzięki bogom za tę ogromną rozpadlinę! Inaczej zaraz by nas zdziesiątkowali ludzie – zrobił pauzę i wnikliwie przyjrzał się nieznajomej. – Z drugiej strony, popłynąć ku miastu morzem, wzdłuż brzegów Cesarstwa…? To też wyczyn. Nie wspomnę nawet o końcowej przeprawie na Silva Rerum…
« 1 8 9 10 11 »

Komentarze

« 1 2 3 4
12 X 2011   12:14:29

Ja bym chętnie poczytała (artykuł o walkach znaczy), bo to rzecz ciekawa.

A racja - z tym wzorowaniem na filmach. Miałam kiedyś okazję mieć w rękach kawałek "materiału" na kolczugę - zaledwie fragment na część rękawa, a ile to ważyło. Pozwala mi to tylko domyślać się, ile może ważyć cała kolczuga. Miecz też na pewno swoje waży. I tarcza. Tak uzbrojony wojownik raczej nie będzie skakał i wykonywał efektownych manewrów. Itd.
W książkach mnóstwo jest efekciarstwa a - jak mniemam - wszelkie ruchy nadmiarowe w rodzaju piruetów i kopniaków z półobrotu raczej byłyby stratą czasu, energii i wystawianiem się na cios.

« 1 2 3 4

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.