Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

« 1 2 3 4 5 6 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

Azzir machnęła zamaszystą parafkę pod listą i uśmiechnęła się niezdarnie do strażnika.
– To wszystko? – spytała.
– Tak. Jeszcze tylko dwieście dukatów i kończymy sprawę.
– Co? Znaczy się… Hę? – zamrugała, a jej ręce lekko zadrżały.
– Na tyle wyceniam moje milczenie. Uważasz, że to za dużo? – warknął, a jego orcze oczy zwęziły się niebezpiecznie. – Może w Magistracie potraktują mnie lepiej, jak im powiem, kogo dziś przywiozła Aurara.
– Nie… – wyjąkała, odsypując zaproponowaną kwotę. – Skądże… Po co te nerwy…
Strażnik uśmiechnął się triumfalnie, chowając łapówkę. Potem zasalutował i rzekł:
– Miłego dnia!
Azzir fuknęła, mrucząc cichutko pod nosem: „Goń się, pokurczu”.
Gdy została wreszcie sam na sam ze swoją spochmurniałą załogą, odetchnęła. Mieli wracać do Valtany, lecz…
– Panowie – odezwała się oficjalnie. – Nie wiem jak wy, ale ja muszę się napić. Wybierzcie jakąś spelunę miłą marynarskiemu sercu, bo czuję, że trzeba się rozweselić. No i oczywiście stawiam wszystkim, jak leci!
Zimna Aurara zatrzęsła się od przeciągłego, rozgorączkowanego rechotu. Morskie wilki, spragnione wina, kobiet i śpiewu, jęły się wzajemnie przekrzykiwać, potrząsając ochoczo czułkami, łuskami i czym tam ich jeszcze obdarzyła natura.
III
Coś kłębiło się w śmietniku i nieznośnymi, upartymi hałasami zakłócało ciszę nocną.
Spomiędzy stert rozwalających się odpadków, gnijących obierków i innego świństwa dobiegały przedziwne i nieziemskie odgłosy: przerażające bulgotanie, gardłowy skrzekot, a nade wszystko – niespodziewane ryki, przywodzące na myśl pijackie torsje. Sprawca zamieszania ukrył się pod śmierdzącą kołdrą śmieci i rozrabiał od paru godzin. Wreszcie mieszkańcy posłali po straż miejską. Licho wie, co w tym bagnie siedziało. Może jaki ghul?
Bo to wiadomo, co się wylęgło z brudu i smrodu?
Tak więc, gdy szacowni obywatele Silva Rerum wycofali się do domów (by potem całe wydarzenie obserwować z okien), do akcji wkroczyli Łyko i Liwia. Stróże porządku nadeszli w samą porę: hałas narastał, przechodząc w przeciągły chichot i pełne werwy okrzyki. Czubek śmieciowej góry drżał, jakby zaraz miał runąć.
Łyko, szczupły mężczyzna po czterdziestce, wysunął miecz. Z pleców ściągnął tarczę, wprawnym ruchem zakładając ją na przedramię. Dał znak swojej partnerce, by przygotowała się do ataku.
Liwia chwyciła oburącz włócznię i potrząsnęła nią dla animuszu.
Dziewczyna była może i młoda, ale niezwykle dzielna, silna i uparta. Jak coś sobie postanowiła, to dążyła do tego za wszelką cenę. Została strażniczką, pomimo ogromnego sprzeciwu matki. Opanowała trudną sztukę walki bronią drzewcową. A nade wszystko pozostała cudowną, miłą i dobrze ułożoną panienką. Oczywiście poza godzinami pracy.
– Dźgnę go parę razy, a ty bądź gotowa… – szepnął Łyko. – Uważaj tylko na siebie, bo…
– Dobra, dobra, tata – przerwała mu Liwia, poprawiając opadający szyszak. – Dawaj już, no, bo tu pośniemy.
– Dzieci… – mruknął.
Skradali się po cichutku, ostrożnie stawiając kroki.
Odór był coraz bardziej obezwładniający i strażnicy walczyli nie tylko z lekkim strachem, ale i z mdłościami. Tajemniczy rozrabiaka rozszalał się na dobre, przemawiając w obcej mowie.
– Ble ble gegle begle, ble ble bleeeeee… – rozniosło się dookoła, a okienni gapie pochowali się w domowych zaciszach.
Cholera! A jeżeli to jakiś mag?! Co wtedy?, pomyślała Liwia i spojrzała na ojca. Widać ten kłopotał się tym samym, bo po czole spływał mu pot. Działo się tak jedynie w przypadku spotkań z czarodziejami.
Byli już zupełnie blisko, zaledwie parę centymetrów od największej sterty odpadków.
Łyko uniósł miecz, celując w miejsce, gdzie najgłośniej rozbrzmiewały potworne dźwięki. Liwia stanęła za rodzicem i przygotowała się do ataku.
– Żybrzybbb, yyyy… ble ble ble??? – rozległo się pytanie.
Odpowiedzią były kłujące ostrza straży. Nieproszony gość umilkł, a potem zapiszczał jak mały kot. Zaczął kotłować się tak, że gnijące paskudztwo rozfrunęło na boki.
– Dalej, dalej, tata! – krzyknęła Liwia. – Bij, zabij!!!
– Ha! Haaaa! – odrzekł Łyko i nagle zamarł.
Spomiędzy śmieci dotarło do niego markotne, bolesne:
– Auć… To bbbboliii…..
Strażnicy popatrzyli na siebie w osłupieniu. Chwilę później odgarniali walające się okropieństwo, używając do tego tarczy i miecza Łyki. I wreszcie dokopali się do celu.
– A niech mnie – skwitował stróż prawa.
– No. – Liwia skinęła głową. – Mnie też.
Na brudnym, próchniejącym łóżku, pod zwałami obrzydlistwa, leżał młody mężczyzna. Był tak pijany, że nie przejął się licznymi zadrapaniami i nakłuciami. Jeszcze teraz ściskał w ręku pustą butelkę wódki, a cuchnęło od niego nie mniej niż ze śmietnika, w którym postanowił przenocować.
– Czy ty to widzisz, czy już mi się całkiem myli? – spytał Łyko.
– Nie myli ci się. Zupełnie nie.
Wygląd pijaczyny zaskoczył ich. Liwia wyliczyła w myślach: Czarne włosy, kwadratowa twarz, głęboko osadzone oczy, kolczyki w uszach, szrama na policzku, kilkudniowy zarost i wysportowana sylwetka, przyodziana w podróżny strój…. To po prostu niemożliwe.
– Zaraza… – mruknął Łyko, próbując go podnieść. – Ależ on ciężki. Pomóż mi, córa.
– Się robi.
Z trudem chwycili go za ręce i wygrzebali ze śmietniska. Zawisł na ich ramionach jak pacynka, gulgocząc pod nosem.
– Do więzienia z nim – sapnął strażnik, gnąc się pod ciężarem nieznajomego.
– Będzie miał nieliche towarzystwo – stęknęła Liwia, tarmosząc pijaka za rękaw obrzyganej koszuli.
– A jakże.
To powiedziawszy, zamilkli, by całą uwagę i siłę skupić na przeniesieniu mężczyzny do celi.
Jedno im nie dawało spokoju.
Jak to możliwe, by w mieście pojawiły się osoby, których ani ubiór, ani wygląd, ani nawet blizny i siniaki w ogóle się od siebie nie różniły?
Rodzeństwo?
Jeżeli tak, to Łyko miał nadzieję, że wszyscy bracia znaleźli się już w areszcie.
Czary?
No cóż… Jeżeli to były czary, to strażnik chętnie skorzystałby z zaległego urlopu.
Całe wieki nie był na rybach.
• • •
– Głowa mi pęka, jakbym chlał przez ostatni tydzień.
– Mam to samo. Właściwie to chyba plącze mi się język…
– A ja jestem pijany, choć od paru miesięcy nie miałem gorzały w ustach.
– Cisza!
– Co „cisza”?
– Co to?
– Co?
– No, to!
– Nie słyszę…
– A ja tak. Kroki!
– Aha. Coraz bliżej.
– W rzeczy samej, kroki. Głośniejsze.
– Oj, trochę się boję.
– Zamknijcie się wszyscy, do stu tysięcy diabłów. A ty, idioto, jakbyś sam się tu dobrowolnie nie pchał, to nie musiałbyś trząść portkami ze strachu.
– Chciałem tylko pomóc…
– No mówię, że idiota…
Nagle ciężkie drzwi zgrzytnęły, a w wejściu pojawiło się dwóch stróżów więziennych. Potężnie zbudowane ogry ciągnęły kogoś za ręce.
– Macie towarzystwo – powiedział jeden. – Kolejny do kompletu.
– A więcej nie znaczy lepiej – dodał drugi.
Po chwili cisnęli ciało w głąb celi i wyszli, zatrzaskując drzwi. Pojmany tąpnął o skalną ścianę, zamamrotał coś w rodzaju „ble ble ble” i zamilkł, osuwając się bez czucia na podłogę.
– Kto to? – zapytał jeden z więźniów.
– Bo ja wiem? Ale jedzie od niego na kilometr.
– Tyś kilometr na oczy widział, imbecylu. Zapalcie kaganki i poświećcie mu nad gębą. Zobaczmy, z kim przyszło nam dzielić komnatę. Zresztą, panowie, jedzie od nas wszystkich.
« 1 2 3 4 5 6 11 »

Komentarze

« 1 2 3 4
12 X 2011   12:14:29

Ja bym chętnie poczytała (artykuł o walkach znaczy), bo to rzecz ciekawa.

A racja - z tym wzorowaniem na filmach. Miałam kiedyś okazję mieć w rękach kawałek "materiału" na kolczugę - zaledwie fragment na część rękawa, a ile to ważyło. Pozwala mi to tylko domyślać się, ile może ważyć cała kolczuga. Miecz też na pewno swoje waży. I tarcza. Tak uzbrojony wojownik raczej nie będzie skakał i wykonywał efektownych manewrów. Itd.
W książkach mnóstwo jest efekciarstwa a - jak mniemam - wszelkie ruchy nadmiarowe w rodzaju piruetów i kopniaków z półobrotu raczej byłyby stratą czasu, energii i wystawianiem się na cios.

« 1 2 3 4

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.