Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

« 1 7 8 9 10 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

Błyskawicznie przykucnęła, wykonała półobrót i podcięła go. Gdy upadł, Sh’elala siadła na nim okrakiem. Rękę, dzierżącą sztylet, przydusiła do ziemi. Wolną dłoń zwinęła w pięść i wymierzyła mężczyźnie kilka potężnych prawych prostych. Nie poddał się łatwo: ucapił ją palcami za gardło i zaciskał je, czując słabnący opór krtani. Sh’elala zarzęziła, ale nie zrezygnowała z walki. W odpowiedzi, pomimo braku tchu, metodycznie obijała mu już i tak zmiażdżoną gębę. Mocowali się przez dłuższy czas, jednocześnie tracąc siły.
Byli ciekawi, kto kogo przetrzyma.
Soara śmiał się przez cały czas.
– Umów się ze mną…! – powiedział nieoczekiwanie.
– Jasne, sprawdzę tylko terminy – wychrypiała.
Zebrała resztkę sił i trachnęła go w skroń, aż jęknął i… stracił przytomność.
Opadła na jego klatkę piersiową, uspokajając oszalałe serce i nierówny oddech. Potem otworzyła mu dłoń ze sztyletem i zabrała broń, wsuwając ją za pas spodni.
– Skurwiel – szepnęła, złażąc z niego i na czworakach odchodząc w bok.
Była wyczerpana, ale przynajmniej trzeźwa.
Zastanawiała się, co z nim zrobić. Dobić? Zrzucić ze skał w ocean? Zostawić?
Westchnął przeciągle.
Już? Tak szybko? Musiała to przyznać: był nad wyraz wytrzymały. Nachyliła się nad nim, a wtedy… Soara otworzył oczy i poczęstował Sh’elalę potężnym ciosem. Sprawy przybrały niekorzystny obrót. Teraz to morderczyni leżała na plecach, a bandyta sposobił się do odwetu.
– Wiesz, ja naprawdę z tym umawianiem się… – odparł, a jego twarz w niczym nie przypominała już ludzkiej gęby. Była jedną wielką miazgą ze złymi, bezlitosnymi oczami. – Ale jak nie chcesz… Oddaj mi nożyk. A zresztą, sam sobie wezmę.
Sh’elala była wściekła. To wzburzenie rozsadzało ją od środka, sączyło się potężną falą energii i… Tak. Mocy. Wyraźnie poczuła przypływ siły, która próbowała wydostać się na zewnątrz. Morderczyni zamknęła powiekę.
– Pożegnajmy się głębokim wejrzeniem… – zaśmiał się.
Nie dokończył. Dwa lodowe szpice minęły go o milimetry i huknęły o piętrzące się nieopodal schodki. Poczuł okropny mróz, osiadający mu na piersiach. Niespodziewany czar oszołomił go. Gdy osłupienie zaczęło mijać, Soara usłyszał kroki nadbiegającej straży.
– Jeszcze się spotkamy – warknął do Sh’elali i uciekł.
Morderczyni odetchnęła z ulgą. Usłyszała jeszcze miauknięcia, pokrzykiwania i pełne zapału wrzaski, które dochodziły od strony skweru portowego.
– Spóźniliście się – mruknęła do strażników. – Zawsze się spóźniacie. W każdej opowieści, bez wyjątku. A teraz, że tak powiem… Dobranoc, panowie.
To rzekłszy, padła bez czucia na ziemię.
• • •
– Auć! – Soara jęknął, gdy delikatnie próbował dotknąć swoich policzków. – Dlaczego…? Skąd to?
– O, nasz pijaczek się obudził… – kwaśno zauważył „oszust”.
– Gdzie ja jestem?
– Na ekscentrycznym przyjęciu, wyobraź sobie.
– Przestań – wtrącił się „mnich” i wyjaśnił, chociaż mówienie sprawiało mu wielką trudność. – Jesteś w więzieniu. Och, bogowie, jak boli… Zamknęli cię za zakłócanie porządku… Nie, nie dam już rady nic więcej…
„Pijak” z zaciekawieniem popatrzył na poranione, posiniaczone i opuchnięte twarze pobratymców. Każdy z nich miał też odmrożoną skórę, a na ich klatkach piersiowych pstrzyły się pokryte strupami kręgi.
– No, kto się bawił magią, co? – warknął „oszust”, a „pijak” zakaszlał. Ręce mu drżały z przejęcia.
– Muszę się napić. Albo coś powąchać. Wstrzyknąć. Wszystko jedno.
– O, masz – prychnął „oszust” i przysunął się do niego. – Ani mi się waż, idioto. Nie mam zamiaru tak się stoczyć. Wystarczy, że byłem pijany przez dwa dni…
– Ty? Dlaczego ty? Przecież tylko ja…
– Pomyśl, bratku. To nie boli – do rozmowy włączył się „błazen”, usiłujący dotknąć swojej brody. Z sykiem odsunął rękę i dodał. – A to i owszem, jak cholera.
„Pijak” mrugał tępo oczami, nic nie rozumiejąc. Rozdziawił usta, ukazując dziąsła po świeżo wybitych zębach.
– Nie bez powodu mówią, że od wódki rozum krótki – syknął „oszust”.
– Amen, bracie.
– Bracie…? Zaraz, zaraz!
– Coś do niego dochodzi, nie? – zagadnął znowu „oszust”, a „błazen” skinął głową.
Soara przypatrywał się każdemu z więźniów i dedukował.
– Chcecie powiedzieć, że ja to ty…? I ty? I ty?
– Brawo, inteligencie.
„Oszust” przyklasnął „błaznowi”, a „mnich” nabożnie westchnął, wnosząc drżące ręce.
– Ale… Jak to możliwe?
– Przecież wiesz. Przypomnij sobie – zachęcił „oszust”. – Przyjechałeś tu ponad pół roku temu, na łajbie o dziwnej, mroźnej nazwie. Przekupiłeś celników, żeby cię wpisali do rejestru. Parszywce wzięli od ciebie więcej niż zaręczał starzec. A potem skierowałeś się prosto do wieży. No? Świta ci?
– A ta wieża – podjął „błazen”. – Nie była specjalnie wysoka czy niska, ale za to piekielnie ponura. Znalazłeś ją łatwo i zapukałeś w ciężkie, żelazne wrota. Otworzył ci od razu. Przygotował się na twoją wizytę. Dobrze się przygotował. Pamiętasz?
– Zanim zapłacił, zmusił cię do milczenia – ciągnął „mnich”. – To nie było przyjemne. A potem… Potem zeszliście na dół. I stało tam COŚ. Wielkie, metalowe, z mnóstwem trybików, sprężyn, rur. Starzec utopił piwnicę w gryzącej parze i różnych maziach. Od ich smrodu kręciło ci się w głowie.
– Na końcu kazał mi wejść do środka – wybełkotał „pijak”. – Zatrzasnął właz i krzyknął, że to dla dobra miasta. Coś szczęknęło, ryknęło jak rozjuszony byk. Wybuchło, rozrzucając wszystko dookoła, on zaś stracił przytomność. A gdy wyszedłem z machiny, nie byłem już sam.
„Pijak” uciszył się, rozmyślając nad swoimi słowami. Następnie skinął niepewnie głową, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co powiedział, widział i słyszał. Na wszelki wypadek uszczypnął się mocno w rękę, ale więźniowie nagle podskoczyli i popatrzyli na niego ze złością.
– Mało ci, imbecylu?! – ryknął „oszust”.
– Daj spokój – rzekł uspokajająco„mnich”. – To dla niego szok. Jak dla każdego z nas. A w dodatku używki, którymi się raczył… Nas raczył…
– Nikt nie kazał mu tak chlać.
– Tak się zastanawiam… – rzekł cicho „pijak”. – Że te nasze… moje… Cholera. Te rany, co je teraz mamy. To sami sobie ich nie zrobiliśmy, prawda…? Tak? Jest ktoś jeszcze… Ktoś piąty.
– Patrzcie, a jednak nie jest takim baranem, na jakiego wyglądał – cierpko wtrącił „oszust”.
– No cóż. Masz rację – kiwnął głową „mnich”.
– Problem jest taki… – sapnął boleśnie „błazen”, trzymając się za głowę. – Że nasza zguba chyba nie ma bladego pojęcia o konsekwencjach swojego działania. Po dzisiejszej nocy jestem tego pewien. Bo, moja kochana rodzino, że się tak wyrażę, co będzie, jeżeli tamten Soara zginie?
– Och, bogowie. Nie prowadźcie go już tą ścieżką.
– Ja naprawdę muszę się napić.
Wtem drzwi celi otworzyły się i do środka wszedł medyk, zaalarmowany przez straż więzienną. Lekarz – mieszaniec bliżej nieokreślonych ras – stęknął i potarł policzki. Miał przed sobą czterech zmasakrowanych braci, którzy bardziej przypominali krwiste galarety niż ludzi.
– Zawołajcie tu mojego pomocnika. Nikt nie powiedział, że trzeba szyć. I to kilka razy – westchnął.
– A po co? Niech boli, jak się sami o to prosili. – Jeden z ogrów wzruszył ramionami, ale medyk tego nie skomentował. Strażnik zaklął pod nosem i poszedł po drugiego lekarza.
– Operacja? – dopytał „błazen”. – Bolesna?
– Jak diabli – szczerze odparł cyrulik.
– Znakomicie. – Ku jego zdziwieniu więzień uśmiechnął się. – Zafundujmy koleżce małą zemstę.
Pozostali Soarowie zarechotali, oprócz miłosiernego „mnicha”, który był przeciwny wszelkiej przemocy. Cierpienie zniósł jednak bohatersko i nie narzekał, gdy balwierz rozpoczął zabieg.
• • •
– Uch… Gdzie ja jestem? – spytała, z trudem siadając na brzegu kamiennej półki, która udawała łóżko.
– W izbie wytrzeźwień, na podziemnym posterunku silvarerskiej straży – ktoś wyjaśnił miłym, mruczącym głosem. – Nie mogli zadecydować, czy zemdlałaś z powodu ran czy z przepicia. Tak więc po tym, jak cię pozszywali, skierowali nas tutaj.
« 1 7 8 9 10 11 »

Komentarze

« 1 2 3 4
12 X 2011   12:14:29

Ja bym chętnie poczytała (artykuł o walkach znaczy), bo to rzecz ciekawa.

A racja - z tym wzorowaniem na filmach. Miałam kiedyś okazję mieć w rękach kawałek "materiału" na kolczugę - zaledwie fragment na część rękawa, a ile to ważyło. Pozwala mi to tylko domyślać się, ile może ważyć cała kolczuga. Miecz też na pewno swoje waży. I tarcza. Tak uzbrojony wojownik raczej nie będzie skakał i wykonywał efektownych manewrów. Itd.
W książkach mnóstwo jest efekciarstwa a - jak mniemam - wszelkie ruchy nadmiarowe w rodzaju piruetów i kopniaków z półobrotu raczej byłyby stratą czasu, energii i wystawianiem się na cios.

« 1 2 3 4

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.