Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2

« 1 2 3 4 5 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2

– Zgoda, powiem prawdę. Otóż do miasta dostałem się sam. Jestem magiem, podróżnikiem, znawcą geografii. Przestudiowałem wszystkie dzieła Asfodelija Łobozowa, naturalnie zanim trafiły na indeks ksiąg zakazanych. Było ciężko, nie powiem… Ale udało się. Na nieufność mieszkańców miałem jeden argument. Złoto, pani. Duuużo złota. Góry! Ho, ho! Całe górskie masywy!!! – mag zmiarkował się i wyjaśnił, poufale zniżając głos: – Dla mnie to żaden kłopot. Otóż w Metakanie posiadłem wielką tajemnicę alchemii… Umiem, że tak powiem, zrobić coś z niczego. Dlatego, gdybym tam został, Cesarstwo mogłoby urosnąć w wielką siłę…
– Chcesz powiedzieć, że… – Henrietta aż się zachłysnęła.
– Ajajaj, nadal nie dowierzasz, pani. Mówię szczerą prawdę. I zdradzam ci wielką tajemnicę – zrobił efektowną pauzę. – Jestem niewyobrażalnie zamożny. Mogę kupić każdego: prostaczka, bogacza, człeka, elfa czy krasnoluda. To brzęk monet doprowadził mnie aż tutaj, do tej wieży. Cóż, pojawiłem się nagle? Nie figuruję we wpisach i rejestrach Valtany? Pytajcie celników, czy aby moje skromne daniny nie wypchały im nadto kieszeni. Chyba odpowiedź była wystarczająco precyzyjna?
Krasnoludzica otworzyła szeroko oczy. Jej serce zaczęło szybciej bić, gdy Dyfuzjusz sięgnął po zwitek pomiętego papieru. Uważnie przyjrzał się burmistrz i rzekł:
– Patrz, pani.
Zamknął śmieć w dłoni, dmuchnął do środka, zadzwonił metalowymi zębami i coś mruknął. Jasna łuna podświetliła mu rękę. Potem rzucił zwitek krasnoludzicy, która wyjąkała, zapominając o opanowaniu:
– To jest… to jest…
– Grudka złota. Powód, dla którego zbiegłem z Metakanu i poprosiłem o azyl – wyjaśnił. – Tylko JA umiem dokonywać przemiany, więc pojawili się chętni do odkrycia mojego sekretu… Jednak o tym, komu go zdradzę, decyduję JA. Cesarstwo odebrało mi wolność wyboru, dlatego zjawiłem się w Silva Rerum. W zamian za pomoc ofiarowuję swoją wiedzę i umiejętności… Pod jednym wszakże warunkiem. Musicie mnie wypuścić. Pokazać prawdziwą duszę miasta. Wtedy obiecuję, że wasz skarbiec będzie zawsze pełny. Pomyśl, pani! Jakiż to luksus w zbliżającej się wojnie z Caltą!!
Napił się wina i znowu skromnie spuścił oczy.
Henrietta zacisnęła złoto w garści i schowała je za pazuchę. Jej krasnoludzki instynkt rwał się do propozycji czarodzieja i zacierał ręce z radości. Pieniądze! Monety! Kosztowności!
Skubnęła wąsy i zerknęła na pracowników. Nadal siedzieli otępiali, niby niemi i ślepi, niepomni całej rozmowy. Skinęła powoli głową, a mag zaczął się uśmiechać.
– Może dojdziemy do porozumienia, Dyfuzjuszu… – rzekła.
– Wierzę w twój rozsądek – szepnął, a jego soczewki radośnie łypnęły.
Burmistrz wstała i nagle, niby przypadkiem, zapytała:
– Ach, byłabym zapomniała! Mamy pewien kłopot na powierzchni. Od jakiegoś czasu ktoś prześladuje mieszkańców grodu. Dwóm niedoszłym ofiarom przedstawił się jako Soara. – Czarodziej drgnął, a Henrietta udała, że tego nie widzi. Ciągnęła dalej, zbierając się do wyjścia. – Co śmieszniejsze, w kazamatach mamy już czterech więźniów o tym samym imieniu i, nie uwierzysz, o tym samym wyglądzie. Udało się ich złapać… Oprócz tego jednego, niestety. Ostatnio wdał się w rozróbę. Gdy jedna z napadniętych kobiet go poturbowała, to dziwnym trafem rany odnieśli też i inni..
– Oj – szepnął mag.
– Nie wiesz nic na ten temat? – Krasnoludzica kątem oka złapała jego odbicie w lustrze. Wyraz twarzy Dyfuzjusza był znaczący i mijał się z odpowiedzią czarodzieja:
– Nie… Cały czas jestem tutaj. Więc skąd miałbym…? Ale oczywiście, jeżeli można pomóc, to ja zawsze. Chociażby w zapewnieniu nagrody za ujęcie sprawcy. Tak, tak, tu chętnie. To znaczy… Chętnie coś zrobię dla społeczności Silva Rerum.
– Wiem o tym. – Uśmiechnęła się nieszczerze. – Jeszcze jedno, zanim cię opuszczę. Kobieta, która oparła się urokowi Soary… Przypłynęła tu parę dni temu. W rejestrze zaznaczono, że towarzyszyła niejakiemu Lotrowi, elfowi. Lecz gdy rzekłeś mi o łapówkach dla valtańskich celników… Tak sobie myślę, że może to nie elf, a człowiek? Słuchaj, a jeśli go coś łączy z Soarową hecą? Jak myślisz? Czy imię „Lotr” coś ci mówi?
Czarodziej zamrugał nerwowo i opadł w głębokim skłonie, aż jego białe włosy sczesały kurz z podłogi.
– Nie, pani. Nic mi to nie mówi, ani do jednego ucha, ani do drugiego. Cisza jak na morzu. Takim spokojnym, ho, ho, ho.
– Trudno – westchnęła, niby bagatelizując sprawę. – Musiałam spytać. No cóż, zatem będziemy drążyć gdzie indziej.
– Jeżeli tylko mogę pomóc, jak rzekłem…
– Oczywiście. No, panowie, zbieramy się – Henrietta ponagliła towarzyszy, którzy posłusznie ustawili się za nią. Burmistrz dodała. – Proszę, Dyfuzjuszu, zaprowadź mnie do wyjścia, bo nie wiem, czy dam sobie radę na twoich schodach. Jestem już stara, niełatwo o wypadek. Wolałabym tego uniknąć… Tym bardziej, jeżeli otwierają się przed nami nowe możliwości współpracy.
Czarodziej rzekł pośpiesznie i niezbyt uprzejmie:
– Tak, tak… pani. Proszę za mną.
Burmistrz wychodziła z okrągłej, niewielkiej komnaty. Zerknęła przez ramię i, bogowie, mogłaby przysiąc, że ściana wybrzuszyła się, jakby ją ktoś kopnął od zewnątrz.
Czyżby nie byli sami? Ale gdzie miałby się ukrywać niewidzialny uczestnik pogawędki? W ścianie?! To niemożliwe. Chyba.
– Pani burmistrz, mogę w czymś pomóc? – nachalnym tonem spytał mag.
– Nie – odparła.
„Przeciągana struna zawsze pęka”, tak mówiła jej matka. Henrietta kierowała się tą dewizą przez całe życie i świetnie na tym wychodziła.
• • •
Szli chwilkę w milczeniu, gdy nagle Gestleiter odezwał się:
– Już po spotkaniu? Tak szybko?
– Szybko? Jak dla kogo – mruknęła, nawet się nie odwracając. Wiedziała, że Dyfuzjusz ich obserwuje. Czuła jego wynaturzony wzrok na swoich plecach.
– Aż tyle…? – szepnął Skolvitz i poszukał notatek. – To dziwne, ale… nic nie pamiętam.
– Imbecyle – rzuciła. – Mówiłam wam, żebyście łyknęli coś przeciw magii psionicznej, ale wy oczywiście tego nie zrobiliście. To teraz macie. Pustkę w głowie i wir w żołądku.
– No faktycznie, trochę mi słabo – rzekł kapitan, masując brzuch. – Ale jak to możliwe…? Przecież nic nie piliśmy, nie jedliśmy…
– Czy ja naprawdę muszę wszystko wyjaśniać? Czy wy nie macie swoich łbów? Powietrze było zatrute, panowie. Z racji rasy jestem odporna na takie zabiegi, ale wy… Sami widzicie. Skolvitz, na czyraki mojego dziadka, trochę powagi i szacunku dla majestatu sekretarza. Nie rzygaj tutaj.
– Tak, pani burmistrz – odpowiedział niepewnie gnom i przełknął ślinę.
Skręcili w jedną z pomniejszych uliczek, oddając pokłony i pozdrowienia mieszkańcom. Dotarli do powozu, a stangret – widząc niemoc obydwu mężczyzn – pomógł im wejść do środka. Usadowili się wygodnie, a Henrietta wrzasnęła do fiakra:
– Uważaj na wertepach, bo nie chcę znowu czyścić tapicerki! Za dużo mnie kosztowała.
Jechali chwilę w milczeniu, a krasnoludzica wyglądała przez okno. Mijali kolejne budynki, place i parki, wspinali się coraz wyżej ku Pałacowi Magistratu.
Henrietta kochała to miasto. Chłonęła je codziennie i cały czas poznawała na nowo. Nie mogła pozwolić, by ktoś je zniszczył… Podstępem, w nierównej walce. Wyjęła zza pazuchy grudkę złota i przypatrzyła się jej.
Znad Oceanu Mgielnego zawiało rześką bryzą i Gestleiter zagadnął:
– Co to jest?
– Złoto – odpowiedział Skolvitz, który poradził sobie z mdłościami.
– Dał mi to Dyfuzjusz. Dla zachęty… – rzekła, obracając kruszec w palcach.
– Łapówka? Przekupstwo urzędnika? – podekscytował się kapitan. – Moglibyśmy go…
– Nie – stwierdziła. – To za mało. Wywinąłby się. Jest zbyt sprytny, panowie. Gdybyście byli świadomi podczas spotkania, wówczas nie tracilibyśmy czasu na takie rozmowy. Gestleiter, kto u nas zajmuje się alchemią?
– Niech pomyślę. Mamy paru. O, na przykład Skilto, ten gnoll z „Wesołych Używek” w podziemiu.
– Skilto? Przecież to pijak, narkoman i na dodatek zboczeniec – mruknął sekretarz, wszystko notując.
– A dobry jest? – zapytała burmistrz, ignorując Skolvitza.
– Moim zdaniem najlepszy. Co chwilę konfiskujemy mu towar, a jego specyfiki wciągamy na listę substancji zabronionych. I co z tego, skoro on zaraz wymyśla coś nowego, mocniejszego… Wozimy się tak od paru lat.
« 1 2 3 4 5 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.