Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
‹Wróg publiczny›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna ‘Cranberry’ Nieznaj
TytułWróg publiczny
OpisAnna „Cranberry” Nieznaj (ur. 1979 r.), absolwentka matematyki, programistka. Mężatka, ma dwoje dzieci, mieszka w Lublinie. Pod panieńskim nazwiskiem Borówko – debiut w 1996 r., a następnie opowiadanie „Telemach” w „Science Fiction” (7/28/2003). Pod obecnym – „Kredyt” (II miejsce w konkursie Pigmalion Fantastyki 2010) i „Czarne Koty” („SFFiH” 4/66/2011). Finalistka konkursu Horyzonty Wyobraźni 2011.
Gatunekspace opera

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 1

« 1 7 8 9
– Fett, ty pomyśl czasem, zanim się odezwiesz. Nie musiałam ci grzebać po kieszeniach. Wystarczy skojarzyć hasła „rewizja w kajucie” i „zapalniczka”. To, że skrętów nie da się zapalić siłą woli, jest chyba dość oczywiste. Nie rozczarowuj mnie, łowco, bo wciągnęła mnie ta rozmowa, nie powiem. Ja też nieco odwykłam od konwersacji. No a tak bezczelnie to chyba nikt do mnie jeszcze nie mówił od… Bo ja wiem?… Chyba od czasu, kiedy zaczęłam służyć Lordowi Sidiousowi.
Fett starał się zachować kamienny wyraz twarzy pod jej świdrującym spojrzeniem.
Lord Sidious? Czyli Imperator, dobrze się orientuję?
– Pytaj szybko, o co tam jeszcze chcesz, bo dziś twoja jedyna szansa. Jak wytrzeźwiejesz, to już nie będzie takie zabawne.
Boba zawahał się, bo chyba powoli zaczął odzyskiwać instynkt samozachowawczy, ale w końcu stwierdził, że co mu tam.
– Widziano cię na Rodii niedługo przed tym wielkim pożarem, w sąsiednim kasynie. I ten gość, na twój widok… Cholera, teraz rozumiem, zrobiłaś to właśnie siłą woli?
– Czy ja wyglądam na głupią? Fett!
– No, nie, masz rację, przecież to by cię zdemaskowało…
– I właśnie chyba zdemaskowało! Ale to nieporozumienie, nie zmusiłam go do tego! Ten idiota rozpoznał mnie z twarzy i całkiem mu odbiło.
– Plotka przedstawia to dość malowniczo…
– Było malownicze jak diabli, wcale się nie dziwię, że niedługo potem miałam na karku policję z połowy dystryktu i całą lokalną jednostkę wojska!
– W porządku, to już wiem, że nie jesteś „sullusjańskim piromanem” i że ten gość w kasynie to był wypadek przy pracy. A łowcą nagród jesteś?
– Wypraszam sobie, moja legenda… – zaśmiała się. – Legenda Windu mówi wyłącznie o zabójstwach na zlecenie. Łowcą nagród Windu nie jest, nie rozmienia się na drobne. Bez urazy, Fett.
Udał, że nie słyszy.
– Pracujesz na zlecenie?
– Ciekawe czyje? – prychnęła. – Mam swoje sprawy i mało czasu. No dobrze – zawahała się. – Jak się parę razy napatoczyli jacyś zainteresowani, a ja i tak musiałam zostać na planecie trochę dłużej, bo na coś czekałam, no to tych kilka zleceń zrobiłam. Wiesz, że nie wymagało to ode mnie dużo wysiłku. A wyjaśniało, kim niby jestem, czego po knajpach szukam, dlaczego zadaję niektórym osobom sporo pytań.
I dostawałaś do tego kilkadziesiąt czy kilkaset tysięcy kredytów, nie? A może zresztą dla ciebie takie, dajmy na to, pół miliona to jak splunąć, po taką kasę nie warto się schylać? Kto cię tam wie.
Wyobraźnia Fetta pracowała oczywiście na najwyższych obrotach, starając się stworzyć najbardziej prawdopodobny scenariusz zaczynający się od katastrofy „The Shadow”, a kończący się w jego mesie. Ale zauważył, że nie ma się już co oszukiwać, że jego narastające osłabienie to tylko efekt zmęczenia. Narkotyk przestawał działać i jeszcze chwila, a zacznie się zjazd, więc to nie bardzo pora na wypytywanie w delikatnych kwestiach. Dodał tylko jeszcze:
– Nawiasem mówiąc, list gończy jest tylko za Windu, z sugestią, że to prawdopodobnie piromanka z Sullust. Ani słowa o tym, że jesteś Sithem.
– Dziwisz się im? – uśmiechnęła się z satysfakcją. – Za bardzo się przerazili, żeby to jeszcze rozgłaszać publicznie. Poza tym nie chcieli cieszyć moich zwolenników.
– Twoich zwolenników? No właśnie. To dokąd mam cię zawieźć?
Fett uświadomił sobie, że zaczyna mieć problemy z formułowaniem myśli. Poczuł się nagle ogromnie wyczerpany, głowa go zaczęła ćmić, blizna pod kolanem piekła podrażniona przez paski nagolenników, noszonych kilka dni z rzędu po wiele godzin.
– Zawieziesz mnie na mój okręt – odpowiedziała Beyre.
– Na twój… Przecież został zniszczony!
– „The Shadow” tak, oczywiście. Ale ja mam jeszcze jeden okręt, choć jego dowódcy chyba na razie o tym nie wiedzą. – Oczy Beyre błysnęły złośliwie. – Dobrze sobie radzą, prowadzą wojnę podjazdową, gromadzą flotę…
Wpół zdania spojrzała na Bobę uważniej.
– Fett, to nie pora na strategiczne rozważania. Idź się połóż, bo jeszcze chwila, a znów cię będę musiała taszczyć.
Zignorowała jego wściekłe spojrzenie, wstała i spojrzała wyczekująco od drzwi.
– Pomóc ci?
– Poradzę sobie, dziękuję – wycedził przez zęby i powoli wstał.
Zupa podjechała mu pod gardło. Jedzenie czegokolwiek najwyraźniej nie było rozsądne. Choć i tak nie było to najgłupsze z jego dzisiejszych osiągnięć.
Dobra, Boba, powiedział do siebie w myślach, zrób mi tę grzeczność i przynajmniej ty się nie porzygaj. I tak oboje przedstawiacie sobą żałosny widok.
Jednak nie dało się ukryć, że to on wyglądał gorzej. Beyre może i była najpierw głodna, potem, po incydencie z zupą, odrobinę zielona na twarzy, a i ogólnie widać było, że już od bardzo dawna funkcjonuje w trybie walki o przetrwanie. Nie do końca przypominała tę nienaganną, wymuskaną Beyre z odpraw na niszczycielu, z idealnie rozczesanymi włosami i w czarnej pelerynie.
Ale to Fettowi światła bocznych kuchennych lampek zaczęły teraz wirować w oczach jak karuzela.
Opierając się o ścianę, poszedł do swojej kajuty. Przed wejściem skinął głową Beyre na pożegnanie, zasunął za sobą drzwi i padł na koję tak, jak stał, nie zdejmując nawet butów. Tylko pas z miotaczami dał radę odpiąć, już na leżąco.
• • •
Beyre siedziała na swojej koi zawinięta w kołdrę i rozczesywała wilgotne włosy, które udało jej się wreszcie domyć z resztek brązowej farby. Czas, jaki spędziła pod strumieniami gorącej wody, urągał wszelkim standardom użytkowania zasobów na statku kosmicznym, ale trudno, Fett nie umrze od tego, że będzie musiał na Tatooine zapłacić trochę większy rachunek za zaopatrzenie.
Rozkoszowała się każdym przejawem powrotu do cywilizacji. Jej świeżo uprane, jeszcze ciepłe od suszenia ubranie pozbyło się sklepowej stęchlizny i pachniało czystością.
Położyła się na koi, z mieczem pod ręką, i zrobiła od niechcenia kilka prostych ćwiczeń relaksacyjnych. Wiedziała, że jest bardzo zmęczona i powinna po prostu zasnąć, ale tak dawno ostatni raz mogła sobie pozwolić na wejście w trans…
Beyre, jesteś wykończona, znów będziesz widziała koszmary. Albo ci krew pójdzie z nosa. Po co ci to?
Ale pokusa była ogromna. Tęskniła za Mocą prawie fizycznie przez te wszystkie dni na Coruscant. Medytacja, zjednoczenie z Mocą. Najprzyjemniejsze ze wszystkich doznań.
Taak? spytał podchwytliwie jej wewnętrzny głos. Zaśmiała się do siebie.
Tak, Beyre, sama dobrze wiesz, że tak. Co by nie mówić, to jest lepsze.
Postanowiła zaryzykować. Wejść w płytki trans, z którego obudziłby ją nawet drobiazg i z którego sama będzie umiała się wycofać, gdy tylko zaczną się pierwsze oznaki, że coś jest nie tak.
Na przykład, jeżeli zacznę widzieć tamtych ludzi z magazynu na Rodii… Po co Fett mi o nich przypominał? Po co TERAZ o nich myślisz?!
Coś przyjemnego… Samotność.
Nareszcie, po raz pierwszy od tygodni, nie czuła wokół siebie tętniącego życia wielomiliardowego miasta.
Jestem sama.
No, może nie do końca, bo był przecież Fett, ale tylko musnęła świadomością jego rozgorączkowane, paskudne sny. Nie przeszkadzał jej, bo był nieprzytomny.
A poza tym idealna cisza.
Zanurzała się w ten cudowny stan ostrożnie, nie chcąc odejść za daleko. Wyobrażała to sobie jako nurkowanie, wolno, bardzo wolno, coraz głębiej. Woda staje się ciemna, czarna. Jeszcze tylko trochę, nie bardziej. Jaki spokój. Tylko odrobinę. I wtedy zaczęła spadać coraz szybciej, a światło nad jej głową znikło.
• • •
Boba przespał większość następnej doby, a po przebudzeniu czuł się jak po ciężkiej chorobie. Mokre od lodowatego potu ubranie kleiło mu się do ciała, a kiedy wstał, poczuł, że jest słaby jak dziecko. Mimo to miał wrażenie, że jego organizm nareszcie poradził sobie i z jadem, i ze wszystkimi zaaplikowanymi mu lekarstwami.
Zwalczył pokusę, żeby zacząć dzień od sprawdzenia, co robi jego pasażerka. Nie miał zamiaru pokazywać jej się w tak wymiętoszonej formie. Po pierwsze, nic jej do tego, po drugie, nie wypada.
Wziął prysznic i poczuł, że powoli zaczyna dochodzić do siebie. Goląc się, kontemplował ze stoickim spokojem krwiak, który zdążył już spłynąć do lewego oczodołu. Potem przebrał się i zawahał przy pasie z miotaczami, bo zazwyczaj nie nosił ich na statku. W końcu jednak przypiął broń, czując się przy tym niezbyt mądrze, i bez pośpiechu wyszedł na korytarz.
Powitała go cisza, a w zasadzie monotonny szum silników. Fett zajrzał do wspólnych pomieszczeń, ale wszystkie były puste. Beyre musiała znajdować się w swojej kajucie, co więcej wyglądało na to, że w ogóle stamtąd nie wychodziła. Naczynia po kolacji stały dokładnie tak samo, jak je zostawili.
Nie, żeby Boba spodziewał się, że Darth Beyre zrobi mu porządek w mesie. Po prostu nie widział przyczyny, dla której miałaby się pilnować, żeby niczego nie przestawić, czy choćby nie odgarnąć na bok. Kiedy zorientował, że sprawdza, ile zostało plastikowych kubków przy automacie z napojami i ocenia ogólnie zapasy pod kątem tego, co Beyre mogłaby jeść, gdyby jednak wychodziła już na śniadanie, stwierdził, że jest ostatnim idiotą i zajął się sprzątaniem.
Następne godziny spędził mniej lub bardziej konstruktywnie i wszystko było dobrze, dopóki miał robotę. Jednak po jakimś czasie złapał się na tym, że zamiast na przykład odsypiać, bezmyślnie ogląda coś na komputerze, zostawiwszy przy tym otwarte drzwi kajuty. Albo że przechadza się nieśpiesznie po korytarzu i nasłuchuje.
No, rzeczywiście! To w końcu mój statek! Zwłoki lepiej wieźć w chłodni niż tutaj. Cha cha.
Co gorsza wcale nie było mu do śmiechu. Wstał i zdecydowanym krokiem podszedł pod drzwi kajuty Beyre. Odetchnął głęboko i bardzo delikatnie zastukał w metal grodzi. Cisza.
Zastukał drugi raz, tym razem mocniej. Z podobnym skutkiem. Przygryzł usta i nacisnął przycisk. Kiedyś, z różnych względów, zdezaktywował możliwość zamykania drugiej kajuty od wewnątrz na blokadę, więc teraz drzwi rozsunęły się, na szczęście prawie bezgłośnie.
We wnętrzu panował półmrok, świeciła tylko boczna lampka. Beyre, w bluzie i spodniach, leżała zwinięta w kłębek na koi. Jasne włosy rozsypane na granatowym prześcieradle, drobna dłoń zaciśnięta na rękojeści miecza. Tylko jeden szczegół mu się nie zgadzał.
Jasna cholera… Obrazek może i ładny, tylko jest mały problem: ona nie oddycha.
Podszedł do niej, jak tylko mógł najciszej, stawiając ostrożnie ciężkie buty pomiędzy rzucone niedbale na podłogę kurtkę, pas z kaburą i jakieś drobiazgi z plecaka.
Pochylił się lekko nad Beyre i przyjrzał jej dokładniej. Nawet nie drgnęła.
Już dawno by się obudziła. Ona nie żyje, nie oszukuj się.
Chwilowo nie miał głowy do zastanawiania się, co ją mogło zabić. Rozejrzał się za jakimś wypolerowanym przedmiotem. Miotacze odpadały, były matowe, jak całe jego wyposażenie. Snajper z błyszczącą bronią, tak, to by było świetne.
Niby miał nóż, ale…
Wizja podtykania Sithowi, choćby i martwemu, wibronoża pod nos wydała mu się lekko abstrakcyjna. Zwłaszcza wobec rodzaju broni, którą miała Beyre. On ją w malignie próbował uderzyć, ona po prostu utnie mu rękę.
Taa, zwłaszcza ileś godzin po swojej śmierci.
Nagle go olśniło. Kajdanki! Miał je przy pasie. Metalowe i wypolerowane, dokładnie to, o co chodzi. Najpierw chuchnął na nie sam, żeby mieć porównanie, bo po raz pierwszy w życiu przeprowadzał diagnozę w tak dziwaczny sposób. Gdyby to nie była Beyre, po prostu przerzuciłby ją sobie przez ramię, zaniósł do kabiny medycznej i niech już robot się martwi, czy reanimować, czy mrozić.
Wstrzymał oddech i przysunął kajdanki do nosa Beyre. Po nienaturalnie długiej chwili pokryły się ledwo zauważalną mgiełką. Jednak oddychała, choć bardzo płytko i bardzo rzadko.
Sithowie, Jedi, a niech ich wszystkich diabli wezmą!
Wściekły, choć sam nie wiedział dokładnie na kogo, zamknął drzwi i wrócił do swojej kajuty.
koniec
« 1 7 8 9
5 kwietnia 2012

Komentarze

12 IV 2012   14:49:11

Cranberry w starej, dobrej formie, nie jestem co prawda fanem SW ale po przeczytaniu textu zastanawiam się co tę kobitkę tak doskonale konserwuje? jest jak wino...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Druga szansa
— Magdalena Stawniak

Nowa układanka ze starych klocków
— Adam Kordaś, Michał Kubalski, Marcin Mroziuk, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Przemytnik i pozostali
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

10 razy Darth Vader
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wróg publiczny, cz. 7
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 6
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 5
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 4
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 3
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 2
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Tegoż twórcy

Nocą wszystkie koty są czarne
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.