WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Krzysztof Bartnicki |
Tytuł | Morbus Sacer |
Opis | Krzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei. |
Gatunek | SF |
Morbus Sacer, cz. 1Krzysztof BartnickiMorbus Sacer, cz. 1– Ilu? – Sześć tysięcy. – Pytałam ilu, nie ile. – Wiem. – Zatem odpowiedz. – Somma dostanie kolejne wstrzyki. Teraz może oczy, czy choćby jedno z nich. – Nie krzycz. Somma śpi. (Wcale nie krzyczałem. Moja matka słyszy za dobrze. Na przykład inne światy. Ale to inna historia.) Somma, siostra. Nie piszę ukochana, bo siostra jedyna, zaś wszystko co jedyne: ukochane. Albo znienawidzone. Dlaczego jednak miałbym jej nie ukochać? Ukochany przykład autyzmu. Nie przez wszystkich, bo ojciec odszedł. I przed odejściem zdążył nadać dziwne imiona. Siostra: Somma. Ja: Biernat. Że taki niby od urodzenia pasywny. Somma inaczej: walczyła o każde szare spojrzenie. Potem, w wieku ośmiu lat, znieruchomiała jak gdyby wtem zdała sobie sprawę z Wszystkiego, tak już została. Właścicielka najpiękniejszej twarzy na świecie, która od dnia Przeistoczenia (Matka nazywa jej wypadek (jej decyzję (czy osoba chora psychicznie (czy aby na pewno (chcesz powiedzieć, że to my jesteśmy (skąd niby wiadomo, (ach, gdyby choć to było wiadome na pewno, (skończ już z tym, mam szczerze dość (twojej rozmodlonej eschatologii (a gdzież uczą (przepraszam) takiego pyskowania?) także niczego nie brakuje) twoich pseudomonistycznych ontologii) że jesteśmy) że w ogóle jesteśmy) chorzy psychicznie?) czy ona chora psychicznie?) podejmuje decyzje?)?) Przeistoczeniem, nazywa go (ją?) tak, że duża litera bije po błędniku) nigdy nie spowiedziała słowa. Bliźniaczka, która śpi teraz w kajucie, tak cicha, zapląsana pasami, kablami, sprzęgnięta. Wiążemy ją, by nie poriomaniła nam w nieznane. Śpi z otwartymi oczami. Że śpi można poznać po jej oddechu. – Somma musi do nas wrócić, mamo. – Somma nigdy nas nie opuściła. – To nie są brudne pieniądze. – (wahanie) Być może. (westchnienie) Ale są smutne. Co robić? Somma też smutna. Męczą mnie sny o siostrze zamykającej oczy. Nie zaprzeczaj. Zawsze masz ochotę kończyć takie rozmowy pytaniem ’Skąd wiesz czego trzeba twojej siostrze?’. Tak, ja wiem, że Somma jest smutna. Owszem, mamo, uzurpuję sobie prawo do tej wiedzy. Czasem udaje mi się wniknąć w świadomość. Coś ukraść. – Kłamiesz. A jeśli nie kłamiesz, to kradniesz. Zabrzmiało jak wyrok starego boga podsumowującego złe uczynki i szykującego potop. Sok jarzębinowy zalał mi przełyk. Potop. Albo Somma zostanie sklonowana, co jest rozwiązaniem tańszym oraz, jak pieniądze, smutnym. Następna Somma też mogłaby ulec autyzmowi. (Dziwny wyraz „autyzm”, że niby samo przez się, samo z siebie, samo w sobie, egoistyczne? Też coś. Somma wcale nie jest sama, egoistyczna. Skutecznie zajmuje uwagę matki, moją, a kto wie, może i swoją.) Albo wymienimy jej wszystkie ważne geny, jeden po drugim, wstrzyk po wstrzyku, przekujemy telomery, odczyścimy chrom w chromosomach. Ale na to potrzeba pieniędzy. Bardzo, bardzo sporych. Wielu starców musiałoby niezdarnie łamać prawo. Albo wszystko zostanie jak teraz. I to byłby właśnie wariant najsmutniejszy. Najdroższy. Rzucę pracę w ubezpieczeniach, jeśli podchodzisz do niej tak kategorycznie. Dostałem wszak ofertę z banku, aha? Nie rozmawiajmy już o tym, mamo, za dużo, za często o tym rozmawialiśmy. – Jeśli wymienimy jej połowę DNA, czy nadal będzie to twoja siostra? Naprawdę nie zadała tego pytania. Ale mogłaby je zadać, prawda? – Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. – Żałuję, że na ciebie czekałam, synu. Powinnam pójść spać. Wniknąłem w jej świadomość. Mama nie chce spać, oducza się. Popatrzy jeszcze raz na dyskietkę. Przeliczaj, przeliczaj. Prawo Hooke’a: Materiały pod wpływem obciążenia wydłużają się lub skręcają proporcjonalnie do siły działającej, o ile wielkość siły nie przekroczy pewnej granicy, granicy proporcjonalności. A moje prawo osobiście spostrzeżone: Matka pod wpływem życia wydłuża się albo skręca proporcjonalnie do działającej na nią niedoli, o ile niedola nie przekroczy pewnej granicy, granicy snu. Zgłoszę się do banku, dobra, dobra, tylko pamiętaj, żeby wyjść na genotarg wcześnie rano, bo potem zdarzają się wybraki, albo są straszne kolejki, albo wyższe ceny. Nieprawda, wcale nie, szanuję twój wiek, mamo, i twoje zmęczenie. Ale ty i tak nie będziesz spać. Będziesz siedzieć w kuchni i coś tam pisać. Będziesz trwać przy córce, gładzić ją po włosach a siebie po marzeniach, którym nie dane było zmienić się we wspomnienia, stara nauczycielko rozpaczy. – Powiadają, że nasza stara nauczycielka była od zawsze i jestem skłonny w to uwierzyć. Chuda, koścista, kroczki ociupki po drodze do gabinetu, drobne i wąskie usta. Dziennik pod pachą, cisza. Przywieramy do ławek, nikt nie chciałby wyjść na środek. A wszak ona nie krzyczy, nie wygraża, nie strofuje. Niespiesznie sprawdza listę obecności, otula nas jednym ze swoich słynnych smutnych spojrzeń, przeciąga palcem po nazwiskach. Tu nie ma przygotowanych czy nieprzygotowanych. Do odpowiedzi przychodzi… (Zamknij się, Grzesiu. Ale Grześ, jak to Grześ, wór wyrazów niesie.) – … Reszta oddycha z ulgą. A nasza nauczycielka, Śmierć powszednia, ogólnorozwojowa i koedukacyjna uczy dalej. Ale z tego co przeczuwam, nie nauczyliśmy się od niej wiele. – Chcesz mnie zamęczyć, zanudzić czy co? wOn chyba znowu wygra. Zaczyna mi brakować oddechu czy czego tam. Kółka przed oczami. Są te różowe. Są i te czarne. wGrześ uśmiecha się. Rzadko się uśmiecha od czasu, gdy zmarła mu matka. Byłem na pogrzebie. Byli ludzie. I ci czarni. wNiewygodnie stoi się na głowie. O to się założyliśmy: kto dłużej wytrzyma. Najpierw jest łatwo, potem krew się buntuje. wNiewygodnie składa się kondolencje. Niezręcznie. Grześ dziękuję mi za przybycie. Widać, że religia się w nim buntuje. Grześ chce sprawdzić czy istnieje dusza. Ambitny plan. Ale on ma najlepsze oceny na roku, może się udać. No i potrafi dłużej ustać na głowie. Kiedy mnie te czarne po różowych rozrywają czaszkę, on wygłasza jakieś swoje dziwne metafory. No trudno, muszę postawić świat na nogi. – Wygrałem zakład. Zabij mnie. Grześ potrzebuje śmierci, bo wtedy dusza uwalnia się z ciała, w tej krótkiej, omal niezauważalnej chwili między zgonem mózgu a życiem: w stanie goth. (Złudny wyraz „goth”, jak stara niby angielska forma trzeciej osoby singularis od iść: Czy od mieć. Ale gdzieżby to szło? Cóż mieć by mogło? Albo to fragment Yuggoth Lovecrafta. Czy to przedmieście Gotham od Batmana? Może coś podobne gathom z Awesty? Czy to rudy diabeł starej generacji, zakurzony i leniwy, inne astrale mają długie, szumne, kolorowe przydomki podomki z sufiksem „el” czy „or”, a ten uparł się na małe po proste Goth)? Grzesiek chce odważyć dogorywające ciała. Jego teza: jeśli dusza naprawdę istnieje, wtedy waży, a jeśli waży, to ciało opustoszone zgubi ową krztynę masy. Fitness klub zmarły zamarły. Dieta gorzki cud. No, nie wiem, może coś w tym jest. W końcu dla Anglików ciężar własny to dead weight. Tak, ale u nich dusza konotuje gatunek muzyczny. – Nie o to się zakładaliśmy. Opowiadam o Sommie. O tym jak trudno nam było przyzwyczaić się do jej nagłej ciszy, bezruchu, nieobecności. Grzesiek słucha chciwie, nie patrzy na mnie, przymknął oczy i tylko po zmarszczonych ruchach warg (zupełnie jak gdyby mamrotał jakie modlitwy lub powtarzał moje słowa lub jedno z drugim) poznać, że słucha. O to się założyliśmy. O opowieść. Gdyby Grzegorz przegrał, opowiedziałby mi sześć pierwszych myśli, które doświadczył po stracie mamy. Ale nie on przegrał. W każdym razie wysłannik Kościoła EQ podobno złożył ofertę zakupu jego pracy bez względu na jej ustalenia. – Mama byłaby z ciebie… - myślę i raptem przerywam, zafrapowany nieludzką niegodziwością trybu przypuszczającego. • • • Fír chlaimh. „Szermierze”. Tak nazywam praktykę przesłuchań w sprawie pracy. Uczestnicy wiedzą gdzie uderzać i czym parować. Zazwyczaj wiedzą też jak się rzecz skończy. Tymczasem kontempluję nadąsane, otłuszczone gęby pochylone nad moimi zdjęciami. – Dlaczego zrezygnował pan z poprzedniej pracy? – W firmie [… ] osiągnąłem maksimum, nie przewidziano dla mnie możliwości dalszego rozwoju. A ja pragnę zmagać się z wyzwaniami, uczyć się i wykorzystywać nowe umiejętności w praktyce. Dlatego opuściłem [… ]. Ale rozstaliśmy się w zgodzie. Na stronie siedemnastej znajdą państwo stosowne referencje. |
Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.
więcej »Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.
więcej »Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki
Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki
Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki
Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki