Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 4

« 1 10 11 12

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4

– VIP-ów. Starych znajomych. Duchy. Byt albo niebyt. Będę czekał po drugiej stronie. A może nie. Zobaczy się.
Wchodzę. Nagła lawina światła. Rzęsiste brawo włączanych reflektorów punktowych. Szczerozłoty smok (holo) z neonem pod ogonem: „Attention: Work In Progress„. A za nim wąskie przejście, światły pasaż z klatkami po obu stronach. A więc jestem w zoo. Tabliczki, miast opisów, obłąkane pląsy rysunków. Eksponaty pewnie ukrywają się w pomroku, bo w ogóle ich nie widzę. Dam sobie radę. Przycisk czerwony: stary, wypróbowany prąd elektryczny wygarniający okazy z narożnika. Oto przycisk zielony: jest zgrzyt otwieranej klatki i mógłbym wejść do środka. Klatek jest zbyt dużo, pasaż zniknie gdzieś daleko, daleko, hen, ham, gdzie stałby się małą kropeczką. Będę wybierał na chybił trafił ham.
– Pomyśl raczej o tych, których nie zobaczysz - odzywa się pierwszy z wybranych okazów. A więc to coś mówi po ludzku. Może nawet ludzko myśli. Dlaczego się tu znalazło? Bawię kciuk krawędzią czerwonego guzika. Podejdź bliżej potworze nieznajomy ham. Cichy syk bólu. Przynieś lustro lub spowiedź, zaklęty wygnańcu.
– A kogo nie zobaczę?
– Hodują różności. Makabry śnione na jawie. Koszmary gwarantujące posłuszeństwo pracowników. (Pewnie i twoje fobie gdzieś tu mają, rwące się z uwięzi.) Wersje beta, klony, genotoposy z usuniętymi układami. Alternatywy. Równoległości.
– A ty kim jesteś?
– Ciebie też czeka podobny los - nie odpowiada ham na pytanie okaz. - Kiedy przestaniesz być przydatny. Na razie bawią się jeszcze twoim mózgiem, próbują jak daleko wypadniesz. Do czasu. Kiedyś pękniesz, żadne stymulatory nie pomogą ci zwiększyć wydajności. Skończysz tutaj, w tych podziemiach, Björn, czy jak ci tam. Wtedy wielu z nas buchnie śmiechem. - Włącznik światła jest przy ścianie, bardziej po lewej. - Przecież to ja, Beata.
Czy to przy zgaszonym świetle, czy przy zapalonym - nie poznałbym jej. Ona żyje? Nie wiadomo. Ham. Ręce ma kręcone do tyłu, za łopatki, palcami może podrapać się po krzyżu. Nie ma większości palców. Zdłubano jej lewe oko, mały pęczek kabelków opada na policzek: widocznie jeszcze nad nią pracują. Inny przewód wystaje spod jej czaszki, jest potrójna żyła z podudzia. Część bebechów na wierzchu, na metalowej tacy przymocowanej u pasa, napawają jej terminale i sterowniki. Piersi wypalone, może wyżarte kwasem, trudno ocenić. I ta skóra: zdarta do czerwonej warstwy drażliwej plazmy.
– Twoja siostra jest już zdrowa? Widziałam ją ostatnio na korytarzu.
Przypatruję się jej uważnie: czy to może być robot? Nieźle odtworzony, musieli pobrać próbki z jej truchła. A jeżeli to nie robot? Jeżeli jej nie zabiłem? Albo zabiłem - ale we śnie? Wyczuwam, że Beata (Beata?) czyta moje myśli, uśmiecha się. Jak to? Moja siostra? Ona łże! To holo, niezły, przyznaję, ale nie zwiedzie mnie! Wróć, wróć, żaden konstrukt nie czytuje cudzych myśli. Udało jej się? Joyce’owi?
– O tak - uśmiecha się Beata, i ropa kapie z rozszarpanych warg z kawałkami lutu. - Knuję prywatną zemstę. Uczę swoje więzienie, te mury i pręty klatki, uczę Przebudzenia. Może zdążę.
Wprawdzie dość łatwo blokuję przed nią umysł lecz sam fakt, że Beata żyje, czuje i myśli napawa mnie niepokojem. Pada w oszalały chichot, odbijany od chropowatych murów, niesiony dalej. Mieszkańcy zoo budzą się, wydają odgłosy takie czy siakie, jęki i stęki, pohukiwania i westchnienia, wrzaski i wytłumienia, nagle cisza ucina je u korzeni, jakby niewidzialny dyrygent podniósł śmiercionośną batutę. Beata kuli się, odwraca twarz od źródła światła przy wejściu.
– Idź już - myśli mi ochryple. - Zostaw mnie. Nie możesz mi ani pomóc, ani zaszkodzić.
Myślę: Co planują z tobą zrobić? Nie odpowiada. Przyciskam czerwony guzik. Nic. Czerwony guzik, suko! Odpowiedz mi czerwony guzik ham! Nic ham. Prąd zbiega po niej na wilgotną kamienną podłogę, wymuszone łuki elektryczne plączą się między stopami. I nic. Ból tego typu mało ją już przekonuje, odczytuje. Beata nie odpowie. Zgaszę światło. I zamknę celę. Nieswojo mi. (Dziwny wyraz: „nieswojo”, ktoś obcy wlazł w kości i rozpychał się?) Właśnie poczuło mi się coś, co dawno mi się nie czuwało.
– To ja - myśli mi się jak za dawnych lat. Mały i zakurzony, jak za pierwszym razem. Ma na sobie habit z odległej epoki. Wokół dłoni jakieś dziwne drewniane kuleczki, na sznurku.
– Powiedz, Szary, czy tam naprawdę jest Beata?
– Korporia zgromadziła multum rozwiązań. Mają tu Beatę żywą, półżywą i nieżywą, ze wspomnieniami i bez wspomnień, w dość ludzkiej formie i w makabreskach. Jeżeli życzysz sobie którejś określonej Beaty, zaprowadzę cię. Znam podziemia dość dobrze. A może chcesz zobaczyć siebie w innej konfiguracji, ustawieniu niestandardowym? Biernat z tytułem MBA? Biernat tkwiący przy matce i siostrze? Biernat, który nie przeszedł do NCM? Biernat zdrowy, chory lub umierający? Mają tu wszystkich możliwych Biernatów. Promotorów. Szymków. Gdzieś pałętają się pogrobowce naszego znajomego Bennu.
– Wrócisz do mnie, Szary? Będę ci czytał do snu.
Fraktal wznosi na moment głowę krytą szerokim kapturem, ale szybko ją opuszcza, jak gdyby usłyszał coś niestosownego. Nie zdążyłem przyjrzeć się jego oczom. Ham. Przyjrzę się jego myślom. Nie wróci. Nie, jest coś innego. W pewnym sensie nigdy cię nie opuściłem. Bzdury, tao-bzdety, orientalna taniocha skarlałego mnicha, ham.
– Cieszę się, że znowu jesteś w formie. Może nawet czytasz szybciej niż dawniej. - Co ja tu właściwie robię, pytasz?
Tak, kułem to pytanie. Odcyfrował je zanim je wymyśliłem. Był lepszy ode mnie. Zakonnik? Braciszek Fraktalus?
– Moją misją jest ochrona tych nieboraków. Pocieszam wątpiących, osadzam pysznych, karmię bezmyślnych.
– Korporia cię opłaca?
Zaśmiał się (znowu niestosownie?), przeciągnął drewniane kuleczki przez dłoń, opanował się, pokurczył. Nie, skądże.
– Jeżeli tego chcesz, zaprowadzę cię do miejsc, które sprawią, że wizyta tutaj wyda ci się snem. Jawą. Zjawą. Twoje życie może stać się snem, sen prawdą, pojedyncza myśl wszechświatem. Wybór należy do ciebie. Potem się rozstaniemy.
– Znasz podziemia. Zaprowadź mnie w jakieś ciekawe situ, ham, tak po starej znajomości.
O, teraz się zdziwił. Podniósł łeb, kaptur, jak kobra, spojrzał długo, andante, skinął dłonią, kuleczki zadrżały. Chodź.
– Musisz podać hasło - powiedział Szary a kiedy chciałem go pytać…już go nie było. Rozkiwane światła na pleśni muru.
Obmacuję drzwi. Te są bez przycisków. A co mi tam, minę je. Wróć! Fraktal cię tu przywiódł, nie rezygnuj z tego, co tam ukrył. Nie pożałujesz! Zmiatam pajęczynę z tabliczki dostępu. Piktogram tygrysa zamiast klawiszy z cyframi.
– Jest tam kto?! - Biję pięścią w drzwi, okute nieznanym stopem. I uderzam w nie myślą. Cisza. Czas na przedstawienie. Sprawdzam podłogę, zgarniam parę wąsatych pisków, pękają bańki mydlane, kolorowe miraże szczurów, siadam w kucki. Teraz wam pokażę, mury! Wyjmuję kieszonkowy modem. Czujka głęboko w nos jak popartowy kolczyk. Pstryk, łączność. Stara zabawa w ból. Dolora sunt servanda, zaczynam. Ból zbliża się ostrożnie, tylne łapy, nie wie z kim ma do czynienia, samotnikiem areny. Obwąchuje. Odskakuje, nie jestem smaczny i jestem groźny. Tak to już jest, mój mały nieprzyjacielu. Chwytam go za gardło, ham, przysuwam do oczu. No weź mnie. Prycha, trzęsie, gubi. Znajdę go. Ikona noża, nacelować w nadgarstek, lekkie draśnięcie, ciche syknięcie. Ból wystawia łeb spod maty opadającej z krzesła prawie do podłogi, ikona, poprawić draskę, jeszcze raz łeb, czekałem, przydepnąć, podnieść. Nie uciekniesz przede mną. Ubija ogonem. Przygryzam język, mocniej, spada w tył przełyku, stamtąd kawaleria krwi, krztuszę się. Ból musi skoczyć mi na wargi, przyczekać. No wchodźże. Biję głową o kant marmurowego stołu, po każdym uderzeniu ból przesuwa się głębiej. Głowa jest zmiażdżona, nie widzę przez juchę na powiekach. To za mało. Teraz mogę wykrzyczeć złość, bunt i krzywdę, niewiele więcej. Ból cofa się w stronę tchawicy, chce mnie udusić i uciec. A, niedoczekanie. Będzie mnie boleć, będzie mnie boleć, będzie, ty bólu, będziesz we mnie, ham, zwyciężysz mnie, poddaję się i czekam aż urośniesz, aż mnie obejmiesz, w posiadanie, urośniesz, pogrążysz, każesz zwątpić a kolebać się w osnowie, a kiedy już staniesz się mną, kiedy zdecydujesz się mącić myśli, poza jedną, o samobójstwie, kiedy tchniesz mnie do krawędzi i każesz skoczyć, posłucham cię i sprawdzę, co do mnie mówisz, co mówisz do ścian, z każdą kroplą potu, za każdym ciosem, rozdłubaniem systemu, w dół lotu ku śmierci, będziesz coraz wyraźniejszy, ham, że mury odczytają cię, o tak, o tak, o tak! Rośnij ze mnie, potężny kochanku, mój ulubiony rekwizycie ars moriendi, przydawaj zmyślone i prawdziwe koszmary, lęki, targania, myśli o przyszłości, przeszłości, niegodziwości i fobie, ukrycia i wtkliwienia, wydaj z siebie Sem Koszmarny, który znajduje drogę do samego siebie, ham, pokonaj mnie, jasny płomieniu cierpienia, rozsadzający czaszkę na raz i na milion, milion sposobów błagań trwóg zeł, popatrz, masz do zdzierżenia berło ciała i jabłoń duszy, jedno straszliwsze od drugiego, tnij je i zjątrzaj, przesłuchuj, zaginaj, wybijaj, ham, ze stawów, wahaczy, z borów i barów, bij, bij mocno, dochodź z posłannictwem, powiedz ile wart jest człowiek zrównany z cierpieniem, drżączka odczytująca cały świat w jednej myśli: Niechaj to się nareszcie skończy! Ale to się nie skończy, to dopiero………………………Spadać w skroń urwiska, zdążyć tuż przed zderzeniem, kiedy całe życie migawką, i wyrwać czujkę i zażegnać ból w jednej chwili. CISZA. I baczyć efektu: Grande Tygrys Blake’a, prawdziwy wiersz, ginący gatunek, ostatni z mocarzy, na wielkich, mięśnionych łapach, lśniących pazurach z palladu. Oto hasło dostępu, ham. Drzwi rozsuną się z szacunkiem. Krzykną echem bólu. Zetrą krew z ciała. Podniosą mnie, dokleją kończyny. Znowu się uda. Wejdę.
(Rekord Pacjenta:…samookaleczenia, nakłuwając się długą palladową szpilą w różnych punktach ciała, w tym w klatkę piersiową, okolicę serca. Proszę usunąć wszelkie ostre i inne potencjalnie niebezpieczne przedmioty z otoczenia pacjenta, mimo że wniosek o ubezwłasnowolnienie nie jest jeszcze rozpatrzony. Administracja kliniki zadecydowała o zapewnieniu dodatkowych dyżurów, aby…)
– Wiedziałam, że przyjdziesz - mówi Szara. - Nie, proszę, nie zapalaj światła. Nie spodobałaby ci się moja nowa twarz.
– To naprawdę ty? - myślę. - Uwięzili cię? Brat cię nie uwolnił?
– Uwięzili tu wszystkich, w takiej czy innej postaci uwięzili, ach.
Myśli z trudem, łaknie oddechu. Chora. Lub okaleczona. Nie, nie, odmyśliwuje, próbując udowodnić, że nie jest z nią tak źle. Proszę, po prostu mów do mnie, nie narażaj myśli. Przecież czuję, że ci trudno.
– Dałabym sobie lepiej radę…Gdyby nie dziecko. Jestem w ciąży….Nie powiadomili cię?…Będziemy mieli…
Przecież minęło tyle lat. - A skąd wiesz jak długo trwa ciąża u takich jak ja? - Urojona? - Skądże. Oni potrafią sztucznie utrzymywać płód w bebechach. Niewykluczone, że czekali właśnie na twoją wizytę. - I co teraz? - Nie pytaj mnie. Ja już nawet nie mam twarzy. - Zapalę światło, chciałbym ujrzeć… - Nie! Każde spojrzenie mnie przeraża! - To też jakiś z ich eksperymentów? Nieważne? - Ważne, co zrobią dziecku. Już wybrali dla niego chorobę. - Jaką? - Miastenię. Starą, mało poczciwą miastenię. Z pustką apoknamozy i innymi ukłonami panu Goldflauowi. - Chcą mnie złamać? - Nasze dziecko będzie mieć zmęczone mięśnie. Nie pogryzie niczego, bo nie utrzyma żuchwy w górze. Kiedyś zmęczy mu się serce, to też mięsień. - Mnie chcą złamać? - Jestem pewna, że nie dadzą mu umrzeć tak po prostu…Że dystanazja… - To mnie chcą złamać? - Znowu myślisz przede wszystkim o sobie, Björn? - Skąd wiesz, jak się teraz nazywam? - Stare, mało poczciwe czasy…Ja wiem, że mnie nienawidzisz, za tamten raz, za słowa…- Będziemy mieli…? - Za myśli… - Co da się zrobić? - Wywołaj poród. - Wywołaj?! - To nic trudnego…Ostań, nie uciekaj! - Nie uciekam, chciałem tylko zapalić to cholerne światło. - Masz może przy sobie jakiś hardware skalpel?…Nie zapalaj, proszę…
(Boli mnie głowa. Zaskakujące, ile może zdziałać taki ból głowy. Przypomni o bezsensie trwania, popcha w nierozwagę czynów pochopnych, choć usprawiedliwionych, a przynajmniej zrozumiałych. Pomoże przeklinać boga, do którego miłość hoduje się przez lata w naiwności wiary, że jest on dobry i będzie czuwał nad spokojem swego stworzenia. Odrzuci od rąk pomocnych, które nie mogą pomóc, zatroskanych żon, które nie mogą zasnąć, przerażonych dzieci, które nie wiedzą w jaki kształt wkulić się w kąt, aby przypominać nieprzypominajkę. Wyzwoli trąbę furii, w której oku nie ma miejsca na łzę czy jasne spojrzenie. Poróżni ze światłem i dźwiękiem. Wyklnie ciemność i ciszę. Wtłoczy w samotnię jednej świdrującej myśli: „Niech przestanie, niech przestanie choć na chwilę! Królestwa za chwilę!”. Wykaże bezsiłę modlitwy, przekleństw, liczenia zwierząt, zgniewania i spłakania, odrapanego do krwi tynku i pogiętych w węzły metalowych mebli, pozrywanych zębami i pazurami przewodów kuszących wysokim napięciem. Podpowie dzieje świata alternatywnego, historię sąsiadów, których nie boli. Będzie powtarzać do znudzenia posępny wyraz niesprawiedliwość. Zmieni perspektywę fiolki z lekami, wanny pełnej prądu, nocnego skoku z samotnego lądowiska na dachu wieżowca. Zbudzi matematykę obliczeń, co potrwa krócej, wyrysuje szkice akcji, które zdarzą się pewniej. Uwolni z galer uporczywe w swej pamiętliwości wspomnienia, że kiedyś nie bolało.) Ham, lancet? Wyjdę na korytarz, na zielony guzik nacisnę, otworzę klatkę. Omglałą klatkę snu. Oto co mi się wyśniwa.
koniec
« 1 10 11 12
1 grudnia 2002
1) Człowiek apatyt to 3Ca3(PO4)2*CaF2.
2) Audiatur et altera pars. Qui statuit parte inaudita altera, aequum licet statuerit, haud aequus fuit.
3) Biological Response Modifier
4) Immediate Early Genes
5) Długotrwałe wzmocnienie synaptyczne

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.