Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 4

« 1 2 3 4 12 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4

U, zabiję pryka, bo czas umyka, ham, mniam, ham. Swedenborga trzeba mi…Bo co? Bo kontury matki? Bo szkic traconej świadomości? Nie, to wcale nie to, ham, zabić. Ham. Wszystko to jest prawdopodobnie sen. To tylko taki okrutny sen. To był tylko SEN. Mama siedzi przy moim łóżku, patrzy na mnie łagodnie, troskliwie gładzi po dłoni, już dobrze, już dobrze.
– Pokazali mi umowę, synu - mówi. A więc wcale nie jest już dobrze.
– Tak, mamo? - Ja o niej na śmierć zapomniałem. Śmierć, zabawne słowo. I zapomnieć. Mnóstwo skojarzeń.
– Kiedy spałeś, doktor Jasnorzewicz cię zbadał. Twój mózg kipi, to jego słowa.
– Doktor jak? - Chcę podnieść się z łóżka. Nie potrafię. Krztuszę się: - Doktor jak?
– Jasnorzewicz - mówi mama numer jeden.
– Synu rzuć tę pracę. Błagam cię - mówi mama numer dwa. - Nie było cię przez rok. Dobrze, że pani Sokolik, sąsiadka z dołu, znasz ją, że ona ma brata od portiera NCM, gdyby nie to, nie wiedziałabym nawet czy żyjesz. Ja czuję się już bardzo źle. Kręgosłup mi dokucza i serce już nie sługa.
– Czy widziałeś się z Promotorem? Był tu jakiś czas temu - mówi matka numer trzy.
Trzęsę się jak w febrze, próbuję ogarnąć trzy mamy w jedno, spiąć je klamrą wzroku, mgłę rozdmuchać. Mamy kiwają się jak buddyjscy nawiedzeńcy. I co z tego, że dałaś na mszę w intencji? Ze mną wszystko w porządku, mamuśka. To Somma jest chora, pamiętasz? To Somma jest w kłopotach. Kłopoty to specjalność Sommy, á la maison, to Somma leży w beciku od kilkunastu lat. Nie do takiej łożnicy miałaś ją, maty, macioro, macierzy, macico, doprowadzić.
– Doktor powiedział, że powinnam uważać na ciebie bardziej niż na nią.
Rosną mamie wąsy, zawijają się jak pyton wokół szyi, duszą, wyciskają z niej udech, wyciskają różowy język, język zwija się jak pyton wokół szyi, wyciska oczy z oczodołów, oczy padają na cienkich żyłkach, te pękają, świąteczne bombki, bum, bum, każdy włos zakończony okiem. A czy wiesz, mamo, jaki to cud natury, że obraz świetlny dwuwymiarowy zapadły na siatkówkę, komórki amakrynowe czy jak tam, w mózgu przekształca się na trzy wymiary? Skoro tak, mamo, może w sieci (nie kiwaj mi głową, wiesz co to sieć), kiedy mózg przerabia trzy wymiary, to jeżeli potraktujemy go jak projektor, wtedy dotrzemy do czterowymiaru, do dowolnej czasoprzestrzeni? Mamo, pić.
– Nie mów tyle, synku. - Przechyla ku moim ustom kubek z sokiem jarzębinowym, mój ulubiony. Zlewa się pod kołnierz piżamy. - Odpoczywaj, odpoczywaj. Tak długo cię nie było. Z Sommą wszystko w porządku.
W porządku, mamo? Nie wiesz, co mówisz. Z Sommą nic nie w porządku. Ale ja, starszy brat, zarobię, aby Somma mogła do nas powrócić. Zarobię na to w dobrej firmie. Bo firma jest dobra. Dba o mnie. Daje mi sprzęt. Ćwiczę pamięć. Ćwiczę umysł. Ćwiczę wolę. Robię się lepszy. Robię się boski. Nie trzeba mi żadnego kościoła. Częstuję się Swedenborgiem. Nie patrz tak na mnie, matka, przecież wiesz co myślę o twoim kościele, o twoim bezradnym załamywaniu różańców. Bóg nie słyszał jak Somma zachorowała, nie słyszał odkroków ojca, a wiesz dlaczego. Bo on nigdy nie słucha, jak teraz nie słucha ciebie. Skąże, mamo, wiara nie załamała się, ja bardzo mocno wierzę w Boga. Że jest okrutny. Wiesz, ze Swedenborgiem czas mija bardzo wolno? O to nam chodzi, o czas. Wiesz, mamo, pewni naukowcy utrzymują, że czas został imprintowany w umysł i tylko nie potrafimy go okiełznać, ale człowiek przyszłości będzie robił co chciał z czasem. Mówią, że wszystkie nasze déjá vu, déjá entendu, déjá vécu, déjá mort, mortadele, morterstwa, że, mamo, to wszystko są nieświadome odbicia naszej mocy nad czasem, no wiesz, no rozumiesz, jak doznania fantomiczne umysłu, obcięliśmy sobie władzę nad czasem ale on się jakoś do nas dobija, przebija, jak te kulasy, jak szwajsfusy na przykład, giry dawno odcięte, amputowane, które bolą jak wszyscy skurwyscy. Wiem, klnę za dużo, stres w pracy, i tak dalej, sama rozumiesz, ale to nie jest ta, koprolalia, nie, nie, o nie. [O nie, tylko nie to, matule znowu się roztrójczają.]
– Dlaczego - pyta pierwsza - opuściłeś mnie?
– Genetyczne winowactwo - mówi druga. - Nikt tego jeszcze nie dowiódł, ale lepiej, żebyś trzymał się z dala od sieci. Bo możesz być, synku, taki jak Somma…Chłonny.
– Pan Jasnorzewicz - mówi trzecia, - zbadał cię.
– A co ty, maminek, muminek, tego pana Jasno Coś Tam już masz za kochanka?
[Kochanka jebanka tatanka yotanka, wymamrotanka.]
W twarz. Dała mi w twarz. Każda z trzech mam wystartowała bladą łapą, te zlały się przed celem w jedną, ta bach! Teraz przeprasza mnie sokiem jarzębinowym, chcąc maskować zażenowanie, swój ból. Nie tak szybko, mamo, bo mi się ulewa, glup, glup, zmieńmy temat. Boże, jakże boli mnie głowa. Jak strasznie boli mnie głowa. Buntuje się ta głowa, nie jestem dla niej produktem przyjaznym. Jestem user unfriendly. Boli mnie głowa, tak nagle. Litania za obolałych: Ojcze eksonów, miłuj się nade mną. Synu, intronizujący introny, miłuj się nade mną. Duchu DNA, miłuj się nade mną. Mamo Omamów, módl się mną. Biały szumie, wkup się mnie. Ammonie, wapnij się za mnie. Rogu Ammona, zwróż za mnie. Hipokampie, czuj za mnie. Poprzez algorytmy propagacji wstecznej, święta Afazjo, święta Apraksjo, święta Prozopagnozjo, dziejcie się za mnie, behemoty, bohomazy, bogobójcy, ham, amen.
– Doktor studiuje języki freników, osób takich jak Somma. Spróbuje się z nią porozumieć. Darmo. Nie musisz już się dla niej poświęcać, możesz odejść z tej przeklętej firmy, znaleźć coś przyzwoitego, uspokojonego, cichego. Zamiast wyciągać Sommę do nas, my pójdziemy do niej.
– Języki? - sssssyczę. - Jakie języki?! Somma przecież nie mówi! To autyzm!
Skąd wiesz, że cierpi, a może jej tam dobrze, może cały czas do nas przemawia, tylko my jej nie słyszymy. Wreszcie kiwa ręką, kiwają rękoma, trzy matki kiwają rękami, jak wiatrak, z którym trzeba się zmierzyć.
• • •
– Jak pan matkę wychował, panie Biernacie? - zaraz zapyta doktor Kilim. - Obdzwania bez przerwy policję, że niby pana przetrzymujemy, więzimy, eksperymentujemy. Nudne już się robią naloty naszych przyjaciół z komendy. I szkoda naszych modemów, sądzi pan? Jak to tam jest z pana staruszką, chacha?
Muszę się skupiać na tym, co mówi, bo ból głowy ciąga mnie po ścianach, tnie małżowiny teksańską piłą łańcuchową.
– Proszę nie czepiać mamusi, doktorze. Gdyby nie ona, to bym i nie ja.
– Co, źle panu, chce pan odskoczyć na aut? Starczy powiedzieć. Bo tak szampan się zagrzewa, czas ucieka. No, bez sensu, rozumie pan, Biernacie kochany.
Wreszcie czemuś udaje się uciec, myślę. Czas. Nie chcę na żaden aut, ham nie na aut, bo jeden autyzm starczy. Starczy to jest uwiąd, szepcze Kilim, nie filozofuj, określ się. Określ? Ham. Z Bogiem nie da się wygrać, przekonuje Kilim. Pan jest już całkiem pierdolnięty, stwierdzam mu.
– A dziękuję - odpowiada z lekkim ukłonem, takim ćwierć półpaścem. - Faktycznie, proces ma się ku dobremu.
– I jak już może wspominałem - dyszę Kilimowi ku uchu, en passant, chrupią mi wszyściutkie kości, moje zacne kości do gry, zatem krwawię, krwawię zadem, krwawnikami zalecę, I-Ching-uję, wielka księga przemienia dech w cuch, wątrobę w woreczek zasuszonego bólu, bełkot na krótko metamorfuje w mowę, mówię zatem Kilimowi, póki udaje się wydawać z siebie morfemy, metany, etery, piąte wymiary, czarne szpary, i geny, nitrogeny, hydrogeny, ham, moskiewskie heksageny, wiązania ze środka ziemi, te vernewskie podróże wszystkie, ham, cztery kilomile diabelskiej podróży, i kapitanowie Nikt, którzy mówili a więc i ja mówię, i mówię tak: - Jak już może wspominałem, jam z korporią na dobre, na złe. Nie zdradzę Swedenborga ani nic. Ja wierny człowiek.
Człowiek, to brzmi dumnie. Muszę zapamiętać. Swędzi mnie glista rdzenia kręgowego, pijana, wije się jak na haczyku.
– Wypijmy za to - Kilim pobiera króliczkowi od Hefnera dwa wysmukłe kieliszki, króliczek uśmiecha się i doktor drapie króliczka po dekolcie i puszcza oczko i chrypi coś namiętnie a króliczek mruczy jak kot, hybryda jakaś i zamawiają się na później a może to tylko świński kawał, bo króliczek się czerwieni, jest teraz króliczkiem czerwonym, jakby ugotowanym, i jest króliczek, kot, świnia i Kilim dłubie ręką w kieszeni spodni i drut kolczasty rozwija mu się dziwnym, perwersyjnym uśmiechem na twarzy. - Wypijmy za to chacha.
« 1 2 3 4 12 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.