Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 4

« 1 2 3 4 5 12 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4

– Pan mi nie wierzy, doktorze - nawijam między dwoma krótkimi ruchami grdyki niewolącymi alkoholizmy w przepuście przełyku, wyuczyłem się tego do perfekcji. - Ale ja panu udowodnię.
– Dobrze, że jest pan lojalny. Bo my chacha, pracownicy Boga, święcie wierzymy w predestynację. Że wrogowie ubożenia prędzej czy później zapłacą za to. - (Ładny wyraz: Ubożenie, stawanie się bogiem, jak w teorii dokładnego odwzorowania Crowleya.) Doktor uchyla się nade mną opiekuńczo. Jak jaka matka. Lecz nie tamta matka wyrodna, wstrętny kabel, to ja robię dla niej co mogę, i dla Sommy, zwłaszcza dla Sommy, a ona skapuje na glinian.
– Po pierwsze, nasza straż przemysłowa musi uważać na portierów. Przynajmniej jeden z nich za dużo ględzi. Od takiego moja mamusia wywiaduje się o NCM.
– Zrobione. - Kilim uśmiecha się sztyletem skrytobójcy czajonego na Moście Westchnień, są i trzy pestki kawy zaczajone na dnie Sambucca di Trevi i trzy łzy krwawe zdemaskowane na koszuli, morze szumi dalej, i trzy siostry dekonspirowane przez Czechowa, trzy śmiercie przetrząśnięte przez Leśmiana, ham. - Coś jeszcze?
– Po drugie i ostatnie, niejaki Jasnorzewicz wkrada się do firmy. Zdaje się, że kiedyś nawet widziałem go razem z panem, doktorze. Tamten niby też doktor, rozumie pan, ham?
Kilim wybucha śmiechem, wybuch rozgrywa mu szczęki, wypadają z zawiasów, osmalone, odłamki kiereszują zmarszczki na czole i chude gardło. Chacha, chacha.
– O wilku mowa a wilk… - myśli mi nagle do ucha doktor Jasnorzewicz. - Pan mnie nie lubi, panie Biernacie, dlaczego? Gramy w jednej drużynie. A co, nie wiedział pan, że jestem headhunterem firmy? Toż to ja pana złowiłem w tłuszczy, nie chwaląc się. Obraził się pan za to, że się panu śniwałem i czytałem pańskie myśli? Cóż, teraz pan czyta moje, więc można powiedzieć, żeśmy kwita. A przyzna pan, że od czasu kiedy się panem zająłem, a tak, przepraszam, od kiedy zajęliśmy się panem z doktorem Kilimem, pana moc mentalna wzrosła. Wraca dar odczytu mózgów, czy nie? A niebawem, któż to wie, do czytania przydamy dar redagowania? I składu, ho ho? A co pan da w zamian? Entuzjazm dla firmy, która świetnie pana opłaca, pozwala manipulować technologiami, za które wszyscy szanujący się kosmici daliby sobie czułki uciąć? A cóż pan utracił, hę? Zżyma się pan, bo podpisał umowę, dzięki której dostępujemy do pana siostry? Ale, panie Biernacie, wybaczy pan formułowanie: to dziecinada. Siostra pod nową pieczą zdrowieje aż huczy. Omal dwadzieścia dwa procent wstrzyków i czuwają nad nią, nie ujmując pana matce, najlepsi specjaliści, jest klinicznie, schludnie, efektywnie. Nie odrywa się pan od zajęć i pracuje też klinicznie, schludnie i efektywnie. Że dokucza głowa, że miewają się majaki, halucynacje czy ciągłe ataki bólu? Oto cena sukcesu, przyjacielu! (Mogę pana nazwać przyjacielem?) Ból uszlachetnia, tak powiadają. Boczy się pan, że zdiagnozowałem u pana schizofrenię? Betka, pestka, kaszka z mleczkiem. Olbrzymy świata, tytany nauki, giganty postępu, wszystkie te stworzenia miały nierówno pod kilem. Proszę zresztą przypomnieć sobie, że to właśnie pana matula zgodziła się na moją obserwację pana. Czy nie za dużo gadam, przepraszam, myślę, czy oby nie nużę pana? Prezes w pana wierzy, w pana możliwości, chorobę. To wszystko daje do myślenia, hę? A więc…salud y psijosas!
Wybuchy śmiechu wciąż ranią Kilima, rozkrwawiają, haratają, objadają mu różowe mięso z szarych kości żuchw.
Y tiempro para gastarlas! - Lekarze przeładowują swoje kieliszki do nowego strzału, tym razem malagą.
– Naprawdę opiekujecie się Sommą? - pytam a Jasnorzewicz uśmiecha się znad kryształowej krawędzi kieliszka, oko mu rośnie za duże w diamentowej deformacji, paralitycznej paralaksie. - Jak Pan Crowley przykazał?
Podchodzi do nas personalny, mówi, że podsłyszał końcówkę naszej wymiany myśli i w odpowiedzi wystawia dłoń.
– Ile widzisz palców, kochaniutki?
– Dwa - mówię, ham.
– Ach skądże. - Personalny prosi którąś z króliczków o przysługę ale dostaje tylko skocza z lodem. - Trzy, trzy, trzy!
– Dobrze. - Przypominam sobie zasadę Crowleya. - Widzę trzy ale wiem dwa.
– A kosmita, bez uprzedzeń, aksjomatów, aprioryzmów, eksantezmów i uczący się dopiero, ile palców zobaczy?
– Być może, ham, że trzy. Ale on nie wie tego, co my wiemy.
– Załóżmy więc, że większość z nas zobaczy trzy i będzie o tym oglądzie święcie przekonana?
– Wówczas większość będzie psychicznie chora.
Kilim przesadził ze prochami dopingującymi, dołującymi, pigułującymi. Chwyta swój galopujący donikąd chichot w uplot dłoni i pruje jego ostrym końcem brzuch a wnętrzności wypadają na zewnątrz, trzęsą się jak wielka, chichocząca galareta, koagulat zielonkawego kisielu o niefortunnych wykojarzeniach.
– Nieprawda, Samski. Każdy ogląd jest wypadkową dominacji jednej grupy obserwatorów nad innymi. Kwestią proporcji, być może. Jeśli będzie pan jedyną osobą, która wie dwa, właśnie pan, jako mniejszość, będzie psychicznie chory. Pamięta pan o Hitlerze, którego potomni mieli za szaleńca? A co o nim mówiły jego czasy? Teoria sprawdza się w społeczeństwie. A w człowieku, co się dziać będzie? Wmówimy chorym komórkom, zdefektowanym genom, że są zdrowe: a one przestaną na nas zabijać. Huhu, Samski, tak, tak, oto jak leczymy twoją siostrzyczkę…Kto ma ochotę na ostrygi?
Ostrygi zawdzięczają swą nazwę ham nieważne. Dochodzi Metelski, ręce ma jakieś takie memetyczne, pomaga Enwerowi upakować flaki ma miejsce, przydatny jak kleks zabitej muchy w teście Rorschaha. Ale udało im się, ham.
– Tak, Biernacik - dodaje. - Nie martw się o siostrę. Im mniej o niej wiesz, tym lepiej. Pamiętasz co napisał Augustyn?
– Tak w ogóle? - próbuję sarkazmu ale mi się nie udaje, płasko rozlewa się po podłodze, wonieje.
– „Każdy przymus, który ogranicza możliwość grzechu wychodzi na korzyść i wolność pomnaża.”. Chacha, kumasz?
Powoluteńku upiję pianę z wierzchu swojego diabolicznego drinka o strzelistej nazwie. Upijając nie muszę kwestionować Augustyna. Drinka rekomendował mi modem przy barze z toksykanaliami. Powiedział, że na jego (jej?) oko niezły jest ze mnie apatyt1) i że trzeba mnie rozruszać, żebym nie zepsuł imprezy. Trucizna działa. Piana zarumienia mnie, zamienia się w mózgu w zdziwaczałe ewolwenty, epileptoidy, arkuskotangensoidy. Ham, jak ozwano to cudo, Akrogeritta? Kala-Azar? Zworazedwora? MQ? Nieważne, ham. A jednak.
– Co pijesz? - pyta Stridor. Kilim zastanawia się czy nie powiem czego ciekawego. Jasnorzewicz odszedł na moment, zaś personalny stojąc przysnął nad własnym ućpaniem. Wkół kicają króliczki, goście bez litości dobijają swoje oraz nieswoje wątroby, mają ich sporo jak w banku organów.
– MQ - odpowiadam. - Morbidity Quotient.
– Ach, to nowość w serwisie - uśmiecha się Stridor. - Efekt działania zależny od stopnia szajby. Popatrzmy.
– Dlaczego Prezes mnie lubi? - pytam i jest to może ostatnie pytanie w tym wcieleniu.
– Ależ on cię nienawidzi - słyszę jeszcze. Rany ale przycisnęło! Mam to „nienawidzi”, ciężki wyraz, chcę rozbroić go, jak to mam w zwyczaju, rozdzielić na kupkę dynamitu, spłonkę i organiczne resztki, i wyłuskać tykające jądro leksykalne, nie udaje się. Piana wciąga mi dzióbsko w głębię naczynia, każąc spopękanym wargom pić. Metelski tańczy nade mną, Kilim podgląda mnie przez dziurkę w czole, ależ nie, gdyż po chwili, chwili, kiedy zdążyły spłonąć Rzym, Bizancjum i Skanaak, zauważam, że to ja ich podglądam, na paluszkach zachodzę z tyłu, chcę ich ham, kopnąć w dupę, ale jeszcze tylko spojrzę gdzie oni, i podnoszę wzrok, wykreślam równoległą do niebieskich laserów z ich rogówek ham i widzę siebie. Naturalnie, nie jest to możliwe, przynajmniej nauce nic nie wiadomo i nagle piana trąca mnie w środek nosa i kicham tak potężnie, że mózg tryska na, ham, pobliską ścianę, myślę teraz ścianą, jest to trudne, bo trzeba przerzucić nowe aksjomaty, lecz zaletą myślenia ścianowego jest, że ze spękania przy podłodze, przy femtoskopijnej pajęczynce, a może siatce na muchy, a może myszy, motyle, może lepie na królika, że właśnie stamtąd rodzę podejrzenie: wzięto mnie w firmę, bo inaczej aniźli bliźni mi bóg, ja wcale nie jestem który jestem, nie bardzo wiem kim jestem, a nawet czym jestem, co może w pewnych kręgach nazywać się ostrą schizofrenią, a jeśli ham ham, założyć to, co wyżej, to wiadomo nawet ścianie, choć nie człowiekowi, że jaźń podzielona może uzyskać niepodległość i wypiąć się na hosta, i stać się samodzielną jednostką wariującą, a to z kolei jest preludium do nieśmiertelności, i może ten cały Prezes, którego na oczy nie słyszałem, tak, tak, ham, ściany mają uszy i wszystkie zmysły tamże skoncentrowane, może Prezes jest starym dziadkiem, tchórzem, który nie chce umrzeć bo ma za dużo pieniędzy a za mało rozsądku, nie to co ściana albo piana, ham, każe wszystkim fagasom szukać cudownego leku lub Graala lub co tam archetypy chowają w rękawie, i czyha teraz aż się przepoczwarzę, przedzielę, stracę kontrolę i wówczas Prezes zagarnie ćwierć czy pół mnie z kosym uśmieszkiem? Która to refleksja wydała mi się bardzo logiczna, skalą ściany przymierzając, ale nagle któryś z gości zwymiotował na mnie meskal z borówkami, ham, zapaskudził mi czucie, wracam i słyszę znów po ludzku i znów Kilima:
« 1 2 3 4 5 12 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.