Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi I-III

« 1 2 3 4 5 11 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi I-III

Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
– Tak?
– Król się obudził, panie, ale ponownie przyssał się do butelki, więc jeśli masz coś pilnego do Najjaśniejszego, to się pospiesz, bo za pół godziny znów będzie schlany jak świnia – w słowach ochmistrza pobrzmiewała nutka rezygnacji.
– Dobrze, już idę – odpowiedział Tristan – Przytrzymajcie go choć przez chwilę.
W komnacie królewskiej Jego Wysokość walił po pysku ochroniarza, który bezskutecznie próbował odebrać mu butelkę okowity, mrucząc pod nosem: Dość już, stary opoju, wątroba ci wysiądzie, przekręcisz się i gdzie ja znajdę drugą taką pracę? Tristan wskazał ochroniarzowi drzwi krzycząc: Won! Ten wzruszył ramionami i chyłkiem wyniósł się komnaty, nie chcąc narazić się aktualnemu pupilowi władcy. Kiedy trzasnęły zamykane drzwi, Tristan spuścił spodnie i gacie, a króla zamurowało.
– Tristan, coś ty – wybełkotał, cofając się w najdalszy kąt – Nie chcesz chyba przelecieć własnego króla, daj spokój…
– Co ty na to, stary błaźnie? – przerwał mu Tristan, odwrócił się i wypiął w stronę króla.
– A, to ja mam być na wierzchu! – ucieszył się król i chyżo skoczył ku Tristanowi.
Popatrzył na apetyczne, twarde, pięknie ukształtowane pośladki, rozmarzył się – i nagle wbiło go w ziemię, gdy dostrzegł znamię na tyłku. Poślinił palec, potarł brązowy krążek – nie schodzi! Pogmerał w sakiewce, wyjął pięciozłotówkę (znaczy PLN), przytknął do znamienia – pasowała jak ulał!
– O, kurde! – powiedział i złapał się za głowę.
– I co dalej, tato? – zapytał Tristan.
– Tato!? Do mnie – tato!? Jak śmiesz?!! – wyryczał król – Aha, tato. No fakt. A więc dowiedziałeś się? Zaraz, daj mi pomyśleć, ty wstrętny, wścibski gówniarzu – monarcha zamyślił się, a trwało to dobre pół litra okowity.
– Dobrze, szczylu, zawrzemy układ – powiedział niewyraźnie po pewnym czasie, czkając okropnie raz za razem – Ty trzymasz gębę na kłódkę, morda w kubeł i bez bulgotu, żadnego rozgłosu, żadnych wzruszających publikę artykułów w prasie brukowej o porzuconym, niechcianym dziecku, robisz za mojego pupila, a za trzy… nie, pięć lat ja abdykuję na rzecz „przybranego” syna, znaczy ciebie, usuwam się w cień, wyjeżdżam gdzieś daleko, by móc spokojnie robić to, co lubię najbardziej…
– To znaczy posuwać niebieskookie blondynki… – dodał hardo Tristan widząc, że sprawa układa się po jego myśli.
– Nie przerywaj staremu ojcu, szczeniaku! – wydarł się na niego władca – kij ci w oko, co ja lubię! Jak już mówiłem, wynoszę się z królestwa i zostawiam cały ten bajzel na twojej głowie. To moja jedyna propozycja, nie próbuj się targować. Zgadzasz się na taki układ?
– Zgadzam się – powiedział radośnie szczerząc się Tristan i wyciągnął rękę do króla.
– Więc załatwione – rzekł król – A teraz spierdalaj!
I przypiął się do butelki.
Tristan stał tak z wyciągniętą dłonią przez chwilę, może dwie, przechodzący dworacy wrzucali do niej drobne, myśląc: Szkoda go, taki młody, a już go sparaliżowało!, a kiedy się ściemniło wzruszył ramionami, wsypał bilon do kieszeni i dumnym krokiem wyszedł z komnaty.

A teraz coś z panoramy epoki.
Szeroka, równa droga prowadząca przez równinę wydawała się nieuczęszczana. Ubrany na czarno rycerz wrzucił trzeci bieg, potem czwarty. Koń galopował mrucząc na niskich obrotach. Totalne odprężenie, chyba tylko łysy bieżnik dawno nie wymienianych podków mącił nieco spokój jeźdźca. Jak najszybciej muszę znaleźć dealera jakiejś porządnej kuźni – myślał – Jeśli zacznie padać, pierwszy lepszy zakręt i leżymy. Monotonny krajobraz uprawnych pól i niewielkich wiosek, wszystko senne, nieruchome. Dobrze, że nie ma korków. Jeszcze przed zachodem słońca będę w miasteczku.
Jeździec pochylił głowę grzebiąc przy siodle, gdy nagle zza zakrętu jak błyskawica wyleciał gniady wierzchowiec prując chyba osiemdziesiątką, wprost na niego! Rycerz dojrzał go w ostatniej chwili, próbował ominąć – lecz niestety! – zacięły mu się wodze. Z całej siły ściągnął cugle zapominając, że tego typu pojazdów nie wyposażano w ABS, nogi konia zablokowały się, zarzuciło mu zad, rozniósł się smród palących się podków (cholera, czułem, że powinienem je wymienić! – pomyślał w ostatniej chwili) – nic z tego. Łomot zderzających się ciał w ciężkich zbrojach był ogłuszający. Z impetem wyrżnęli o ziemię.
Czarny rycerz ocknął się pierwszy, podniósł głowę, zlustrował sytuację. Konie wyglądały na żywe, miały tylko trochę odrapane błotniki i pogięte czapraki, natomiast on sam i ten drugi jeździec wyglądali cokolwiek odpychająco. Obmacując rozbity łeb wstał i chwiejnym krokiem, klekocząc luźnymi fragmentami zbroi podszedł do nieznajomego, który mruczał prawie bezgłośnie, jeszcze nie całkiem przytomny. Ciężkim stalowym butem kopnął go w wygiętą pod interesującym kątem nogę. Pewnie skomplikowane otwarte złamanie, pomyślał. To otrzeźwiło nieznajomego, bo wrzasnął na całe gardło. Wtedy rozdarł się czarny rycerz:
– Głupcze, życie ci niemiłe?! Idioto, kto ci dał prawo jazdy?! Odpowiadaj!
– Je ne parle pas anglaise … parlez-vous francais? – wyszeptał leżący.
– Mitro, powstrzymaj mnie, to pieprzony żabojad!!! – wywrzeszczał rycerz – Nie zauważyłeś przypadkiem, że opuściłeś już kontynent?! Po drodze nie było Kanału? Wiesz, to taki spłachetek wody między nami i wami, dzięki bogom za łaskawość. To jest Anglia, kretynie, tu obowiązuje ruch lewostronny! – Jeszcze raz kopnął Francuza ze złością.
Ten zdobył się tylko na to, by powiedzieć: Aaa! po francusku, po czym padł nieprzytomny. Anglik poszperał w jukach, wyciągnął skręta z marihuany, zapalił i zaciągnął się głęboko, próbując uspokoić rozdygotane nerwy. Ależ by była hańba, zginąć nie w bitwie, nie w pojedynku, nie od przepicia, ale rozniesiony na kopytach konia pieprzniętego cudzoziemskiego kierowcy! Dopalił skręta, poczuł, że cała złość szybko ulatuje. Pochylił się nad rannym, zaczął zdejmować mu zbroję, badać złamania. To na nodze wyglądało rzeczywiście paskudnie; nie obejdzie się bez fachowej pomocy, pomyślał. Wstał, podszedł do budki cyfrowego tam-tamu w systemie GSM900, która szczęśliwym trafem – spotykanym tylko w kiepskich powieściach – stała tuż obok, wystukał numer pogotowia i nadał krótką wiadomość. Nie zdążył spalić papierosa, tym razem zwykłego Camela, gdy z oddali usłyszał jękliwy dźwięk sygnału; chwilę później z piskiem opon zatrzymał się przy nim duży, wygodny, sześciokonny ambulans. Niecałe pięć minut – stwierdził patrząc na zegarek – całe szczęście, że nie zdążyli jeszcze zacząć tej cholernej reformy służby zdrowia.
Czarny rycerz zdążył jeszcze zapytać dwójkę pielęgniarzy, transportujących rannego na noszach, do którego szpitala odwożą Francuza. Po chwili karetka zniknęła w kłębach kurzu. Anglik jeszcze raz bacznie obejrzał swego wierzchowca, ale ten wydał się zdatny do jazdy, więc dosiadł go, chwycił wodze drugiego konia i powoli, nie przekraczając dozwolonej prędkości, podążył w ślad za ambulansem.
Angielski rycerz nosił imię Sir Lancelot du Lac i wędrował po świecie w poszukiwaniu Śniętego Graala.

Tristanowi od zawarcia układu z królem żyło się na zamku ze wszech miar wygodnie. Marek stanowczo oznajmił wszystkim dworzanom, że Tristan jest jego faworytem, w domyśle dziedzicem, i lepiej żeby nikt nie ważył się mu podskakiwać. Polowania w okolicznych obfitujących we wszelką zwierzynę lasach, poważnie wspierające budżet królestwa lokalne wojenki, rozpoczynające się od prowokacji granicznych, a kończące szybkim odwrotem z łupami po błyskawicznym rajdzie na teren nieprzyjaciela, pojedynki z jakimiś błędnymi idiotami, pojawiającymi się od czasu do czasu i wyzywającymi wszystkich w obronie honoru dam ich serca, częste, bajecznie rozkoszne stosunki z radosnymi, wiecznie uśmiechniętymi dziewuchami z podgrodzia, mało może wykwintne, lecz niezwykle smaczne żarcie, morze alkoholu. Czas mijał, miesiąc za miesiącem, nic nie burzyło spokojnego rytmu życia.
Szczerze mówiąc, trochę Tristanowi zbrzydły wciąż te same, monotonne zajęcia, zwłaszcza, że w ostatnim czasie poważnie zmalała liczba błędnych rycerzy przybywających do królestwa, a i wypady na sąsiadów wciąż rozgrywane w dokładnie taki sam sposób nie przynosiły już satysfakcji, więc z nadzieją powitał wzmożony ruch kurierów królewskich i plotki, że władca szykuje coś niespodziewanego. Pewnego dnia został wezwany przed oblicze króla i usłyszał następujące słowa:
– Tristanie, mój następco, pozostały już tylko trzy lata do mojej abdykacji. Niedługo formalnie cię usynowię, lecz przez pozostały mi czas chciałbym jeszcze trochę poszaleć. Usłyszałem onegdaj, że trzy królestwa dalej, a więc niecałe trzydzieści mil stąd, mieszka przepiękna blond królewna, Izolda, na dodatek autentyczna dziewica z certyfikatem. Wysłani tam szpiedzy potwierdzili, że uroda królewny jest naprawdę wielka, a kiedy zobaczyłem jej zdjęcia zrobione podczas kąpieli w rzece, prawie wyskoczyłem z gaci. Niestety! To wrogie królestwo i trzeba ją zdobyć siłą, pokonując Morhołta, jej brata, któremu jeszcze nikt nie podskoczył. Zrobisz to dla mnie, złociutki, prawda?
Tristan myślał intensywnie przez chwilę i odpowiedział:
– Ten cały Morhołt to żaden problem, sam wiesz, że w mieczu nie ma mi równych. Zastanawiam się jednak, czy przypadkiem nie chcesz mnie wydupczyć? No, królu? Weźmiesz sobie młodą żonę, spłodzisz bachora płci męskiej, następcę tronu, a dla biednego Tristana figa?
– Tristanie, układ to układ. – Marek wyglądał na szczerze urażonego niesłusznym podejrzeniem – Nie chcę cię wydymać.
– No dobra, przypuśćmy, że wierzę… ale tak na wszelki wypadek obiecasz mi…nie, to za mało – podpiszesz w obecności notariusza zobowiązanie, że zawsze będziesz zakładał prezerwatywę!
– Cooo? Z prezerwatywą? Oszalałeś? Dobra, dobra, zgadzam się, zostaw ten topór bojowy! Układ stoi?
– Stoi – odpowiedział Tristan – Przyprowadzę ci tę Izoldę.
« 1 2 3 4 5 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.