Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi VII-IX

« 1 14 15 16 17 18 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi VII-IX

– Będę się streszczać – wyglądało na to, że czarownica zupełnie straciła instynkt samozachowawczy – Nieistniejąca gałąź rodu, o której aktualnie nie rozmawiamy, rozrastała się, a dzielni potomkowie Robina utrwalali w Brytanii dobre obyczaje, zgodnie z tradycjami swego antenata. Sami wspaniali ludzie, co do jednego. Gen wzmocniony kilkoma udanymi związkami już nie miał tendencji do zanikania. Ukoronowaniem długiego, pełnego chwały rozwoju jest Graal, przeniesiony tu przez Merlina, chyba też nieprzypadkowo. A z pewnych historycznych wzmianek wnioskuję, że Graal pojawi się kiedyś w jeszcze odleglejszej przeszłości i zostanie dziadkiem Robina, a tym samym swoim własnym ileś tam razy pra- pradziadkiem. To już cała historia tej wspaniałej rodziny.
Tristanowi poczuł mdłości. Inwektywy. Plugastwo. Tylko na to cię stać, wiedźmo. Tak jak myślałem, nic ważnego, zupełne zero.
– Idźcie spać! – rzekł Ryszard – Jutro wcześnie wyruszamy.

Kolejny dzień. Znów zniknęło kilkunastu ludzi. Ryszard martwił się dezercjami, jednak Puł Muzgó stwierdził, że nie należy żałować odejścia paru patałachów. To tylko umocni Drużynę.
– Z tej Drużyny wkrótce niewiele zostanie – odpowiedział książę Indianinowi – A martwią mnie nie same dezercje, ale to, że jest nas – myślę o tych wiernych, którzy pójdą do końca – coraz mniej w stosunku do Celtów Conana, którym nie do końca ufam. Conan, jakby nie było, Celtem nie jest, kompania może się na niego wypiąć, przestać słuchać rozkazów. A nie chcę już wspominać o bandzie Uryny.
– A więc podział stał się faktem – z zadumą stwierdził Wódz.
– W końcu zostaniecie mi wy, Tristan, Godfryd, Konrad, Wanda, profesor, Lancelot z Rolandem, Atylla i jeszcze paru – powiedział Ryszard – Mało. Cholernie mało.

Mimo wszystko przeciwności losu cementowały Drużynę, a powstające konflikty i sprzeczki szybko gasły.
– Kocham cię, będę z tobą zawsze – namiętnie szeptała do ucha swemu kochankowi Wanda.
Konrad nie był tego dnia w szczególnie dobrym nastroju.
– Tak? A jak po którejś bitwie przyniosą ci cuchnącą stertę rozkładającej się materii organicznej, czyli mnie, to nadal ze mną będziesz?
Wanda nie dała się jednak wyprowadzić z równowagi.
– Ty nigdy nie zginiesz, mój ukochany – spokojnie odpowiedziała – Nigdy nie stanie się nam nic złego. O naszej miłości będą układać pieśni.
Zgrabnie zrzuciła z siebie ubranie i naga stanęła przed Konradem. Na takie coś nie znalazł odpowiedzi, którą dałoby się wyrazić słowami.
Inną grupą połączoną wielką przyjaźnią byli Godfryd, Zygfryd, Roderyk, Amalryk, Cedryk, Eryk i Fryderyk. Wszystko robili razem, od walki w jednym szeregu po wspólne wyprawy do pobliskich burdeli. Z tego powodu przyjęli miano Siedmiu Braci Li.
Tak więc stara gwardia trzymała się dobrze i Ryszard mógł na nich liczyć bez zastrzeżeń, natomiast Celtowie oddalali się od reszty coraz bardziej – duchem, nie ciałem – z każdą przebytą milą dzielącą Drużynę od gaelickich siedzib na północy kraju.Uryna zaś i czarodzieje byli właściwie tylko tolerowani. Henryk, Lancelot i Roland na własną rękę pilnowali, by wiedźma przez przypadek nie znalazła się sam na sam z Tristanem gdzieś na uboczu. Czuli, że nie żartował.

Po spotkaniu przy ognisku Tristan zrozumiał, że cokolwiek uczyni Uryna, Ryszard nie sprzeciwi się jej obecności w Drużynie licząc na to, że może nadejść moment, gdy stanie się użyteczna. Miał cholerną ochotę rzucić to wszystko w diabły, odejść jak najszybciej i jak najdalej. Powstrzymywała go obietnica dana ślepcowi, że zostanie przy Ryszardzie. Właściwie nie obiecał tego, to O’Merry kazał mu to zrobić, lecz były to jedne z ostatnich słów starca i nie potrafił im się przeciwstawić.
I jak to częstokroć bywało, kiedy znajdował się na rozdrożu, miał widzenie.
Dostrzegł niewyraźną postać. Kobieta stała jakby za grubą taflą mętnego szkła, nie widział rysów twarzy ani szczegółów ubioru. Głos był brzęczący, niewyraźny, z trudem rozpoznawał słowa. Brzmiało to tak, jakby Carreras próbował śpiewać szanty z głową w długiej stalowej rurze.
– Jestem, Tristanie, mój wybrany – odezwała się kobieta.
– Co mam robić? – zapytał – Smród w Drużynie sięgnął zenitu, Rada praktycznie nie istnieje, miotamy się jak kot z pęcherzem po całej krainie, Merlin znalazł wreszcie na nas sposób i świetnie się bawi, odwleka ostateczny cios. Nie mam do kogo otworzyć gęby. Przestałem tu pasować.
– Mylisz się, Tristanie. Jest jeszcze coś, co może zatrzymać Merlina. Jest jeszcze dla was ocalenie i możliwość zwycięstwa. Dlatego nie powinniście rezygnować, musicie dusić czarownika, nie dać mu czasu nawet na porządne pierdnięcie. Możesz ocalić Ryszarda, dać mu szansę, by jego plugawy teraz żywot mógł zmienić się w coś godnego. Tylko nie możesz odejść.
– Nawet dla Izoldy?
– Zwłaszcza dla niej, Tristanie. I nie pytaj, dlaczego.
Nie zapytał. Chciał, ale kobieta zniknęła w mgnieniu oka. Jak zwykle, gdy właśnie miał dowiedzieć się czegoś istotnego, wizja rozpływała się. Przez pozostałą część nocy dręczył go koszmar. Stał na skrzyżowaniu trzech dróg, z trzech miejsc wrogowie uderzali na jego przyjaciół, a on nie mógł zdecydować, której grupie pomóc.
Cholernie miłe – pomyślał budząc się oblany lodowatym potem.

Poranek następnego dnia był ponury i mglisty, kałuże ścięte nocnym mrozem długo nie chciały rozmarzać. To już całe dwa lata, odkąd z Izoldą zamieszkaliśmy w małym szałasie w puszczy Brok-on-ill – myślał Tristan. Wiele się zdarzyło od tamtego czasu. Chyba zbyt wiele.
Ruszyli długo po wschodzie słońca, zziębnięci, przybici. Tristan od czasu pogodzenia się z Ryszardem jechał na czele kolumny, nawet nie zważając, czy inni podążają za nim. A teraz było mu wszystko jedno.
Poczuł coś, jakieś drgnienie powietrza, cień, pojawiający się na samej granicy postrzegania. Znów, cholera, coś się stanie. Wstrzymał konia i poczekał, aż Drużyna go dogoni, podjechał do Ryszarda. Dobrze pamiętał, co zaszło, gdy ostatnim razem miał takie przeczucie i kiedy postanowił sam zmierzyć się z przeznaczeniem. Gdzie jesteś, O’Merry?
Książę nakazał wzmożoną czujność, gwardia otoczyła władcę szczelnym kręgiem, przed nimi postępowali kusznicy i pikinierzy, gotowi zasłonić Ryszarda własnymi ciałami.
Huknęło potężnie. Przed nimi, na wysokości czubków drzew znikąd pojawił się człowiek i spadał z szeroko rozpostartymi ramionami i nogami, jak jakiś cholerny manekin zrzucony z dziesiątego piętra, krzycząc przeraźliwie. Walnął głucho; na szczęście wylądował na grubym, miękkim mchu. Obok niego w kępę wbił się dziwny, krótki i szeroki miecz, wyglądający na zrobiony nie ze stali, lecz z brązu. Nieznajomy poderwał się z ziemi, wyszarpnął miecz i skulony przypatrywał się zaszokowanej Drużynie.
– Opuśćcie broń – rozkazał Ryszard – Nie straszmy nieszczęśnika.
Przybysz warknął coś w niezrozumiałym języku.
– Przypomina grekę – stwierdził książę drapiąc się po głowie – Ale tylko trochę. Nic nie rozumiem. Godfryd, ty masz smykałkę do języków. Spróbuj porozumieć się z tym człowiekiem.
Drużynowy lingwista wystąpił naprzód i pokazując puste dłonie podszedł do nieznajomego. Ten nerwowo uniósł broń, lecz widząc, że Godfryd jest bezbronny, opuścił miecz.
Nasz niepokonany rycerz wypróbował koine, nowogreckiego, klasycznej łaciny, łaciny archaicznej, latina vulgaris, hetyckiego i kilku wymarłych języków Półwyspu Bałkańskiego. Nic. Na niektóre słowa przybysz jakby reagował, ale jego odpowiedzi były niejasne dla Godfryda. Dialekt attycki. No, nareszcie. Nieznajomy ożywił się wyraźnie, wygłosił dłuższą przemowę, gestykulował namiętnie. Cholera, muszę bardziej zwracać uwagę na akcenty i iloczas. Digamma? Coś mi to mówi. Jaka szkoda, że nikt nie pomyślał o wysłaniu dyktafonu do Aten Peryklesa, wiedzielibyśmy, jak naprawdę mówili starożytni Grecy. Muszę bardziej się postarać.
Jeszcze raz, próbując być hiperpoprawnym, wyraźnie odróżniając samogłoski długie i krótkie, akcentując muzycznie z taką intensywnością, że aż trzeszczało mu w dupie, powtórzył powitanie.
Na twarzy nieznajomego pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Tym razem jego przemowa brzmiała bardziej zrozumiale.
O cholera, westchnął w duchu Godfryd, miałem rację z tą digammą. To pieprzony archaiczny Grek. Cudownie autentyczny.
Wdali się w rozmowę. Po pewnym czasie różnice między wyrytą w gimnazjum na pamięć greką koine a mową przybysza przestały przeszkadzać. Dziękuję ci, profesorze Bobeck, że zmuszałeś mnie do czytania Homera w oryginale. I przepraszam za tę złamaną rękę. Byłem młody.
Pogadał jeszcze chwilę z Grekiem, wreszcie przypomniał sobie, że jeszcze nie przedstawił się. Kiedy to uczynił, a przybysz podał swoje imię, Godfryd głęboko wciągnął powietrze.
– Nie uwierzysz, książę – zwrócił się do Ryszarda – To Grek, konkretnie Dor, sprzed tysiąca sześciuset lat, a co najśmieszniejsze, twierdzi, że przybył tu spod Troi i nazywa się Achilles.
– Ten Achilles?
– Na to wygląda, książę.
Ryszard milczał przez chwilę. Co robić? Czy naprawdę popieprzyło się aż tak bardzo?
« 1 14 15 16 17 18 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.