Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi VII-IX

« 1 2 3 4 18 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi VII-IX

– W moim świecie nie ma żadnego wielkiego króla Artura, władcy Brytanii, a Camelot to mała, brudna wiocha na kompletnym zadupiu. Artur, bo taki człowiek faktycznie istnieje, jest nic nie znaczącym władcą Camelotu i terenów otaczających z dwoma czy trzema innymi wioskami, chociaż zachowuje się tak, jakby był Najwyższym Królem. Czy kiedyś było inaczej, nie wiem, choć Tuck – to bardzo mądry i wykształcony mnich, podróżujący z nami – powiedziałby zapewne, że było. W każdym razie my nie lubimy Artura, bo on pierwszy dał schronienie Graalowi, a potem niepotrzebnie go zdenerwował, doprowadzając do spotkania z Merlinem, co stanowi przyczynę całego tego zamieszania. Jedyna rzecz wspólna, to Morgana, która i tu nie należy do szanowanych osób. Wiem, że w twoim świecie sprawy potoczyły się inaczej, teraz jednak musisz strzec się, by nie powiedzieć jakichś niepotrzebnych słów w nieodpowiednim momencie. Nie chcemy kolejnych swarów w Drużynie, bo dzielny Lancelot, jak się wydaje, pochodzący ze świata bliskiego twojemu, był ostatnio na granicy wybuchu właśnie z powodu odmiennego postrzegania historii. Nie zaogniaj i tak niełatwej sytuacji.
– Nie martw się, Tristanie, będę pamiętał. Nie jesteście przyjaciółmi Artura? Trudno. Walczycie jednak z jego nieprzyjaciółmi, a to mi wystarczy. Lecz teraz musisz opowiedzieć mi o wszystkim, co przydarzyło się Drużynie do tej pory. Nie spiesz się, chcę znać każdy szczegół.
– Hmmm, było to tak…
Inni z wielkim zdziwieniem obserwowali tę zatopioną w długiej rozmowie parę z pozoru zupełnie odmiennych ludzi. Wyglądało na to, że Tristan polubił gadatliwego ślepca, a O’Merry był wniebowzięty możliwością spełnienia swych marzeń. Szczegółowo wypytywał towarzysza o bitwy i potyczki, o chwalebne czyny rycerzy; co jakiś czas prosił Tristana o chwilę przerwy i pod nosem mruczał i składał rymy.

Pewnego poranka do księcia Ryszarda przygalopowali wysłani wcześniej zwiadowcy.
– Panie, jakaś dziwna grupa pół mili przed nami! – zawołał jeden z nich – Olbrzymi konwój, kilkaset największych wozów, jakie widziałem w życiu, każdy ciągnięty przez ósemkę koni. Wszystko ochraniane przez chmarę zbrojnych, z pysków przypominają Arabów!
– Saraceni, tak? – brwi księcia powędrowały w górę – Wołać mi tutaj migiem Rolanda, on jest specjalistą od Arabów, he, he, he. Niech weźmie kilku ludzi i sprawdzi dokładniej, w czym rzecz.
Z Rolandem wyruszył nieodłączny Lancelot, a także Henryk, Tristan, Konrad Wallenrod i Wanda. Wybrali specjalne konie z wbudowanymi tłumikami, przeznaczone do bezgłośnego skradania się i pojechali. Wrócili po dwóch godzinach.
– Zbrojnych jest sześciuset, góra siedmiuset – meldował księciu Roland – Wszyscy rośli, silni, dobrze uzbrojeni. Mają miecze z dobrej stali i odporne na ciosy kolczugi. Jest wśród nich trochę łuczników, ale od paru godzin pada deszcz, cięciwy im zamokły i ich strzały nie powinny nam zbyt mocno zaszkodzić. Co do konwoju, wozy rzeczywiście są wielkie. I mają przedziwny ładunek: ogromne rury, cztery stopy średnicy, długie na dwadzieścia pięć jardów. Naliczyliśmy na każdym wozie piętnaście do dwudziestu rur. A wozów są co najmniej trzy setki, może nawet cztery. Ciągną starym rzymskim traktem, kolumna aż po horyzont.
– Rury o łącznej długości ponad stu mil? – Ryszard był nadzwyczaj biegły w rachunkach, za co dziękował kieszonkowemu Casio – Rurociąg? Pieprzeni Arabowie chcą nam zapieprzyć całą pieprzoną ropę z Morza Północnego! I nici nawet z nędznych resztek imperium w dwudziestym wieku! Henryk, Tristan, Lancelot! Trąbić sygnał do ataku, zbierać ludzi, wyruszamy natychmiast!
O’Merry strasznie się ucieszył, że będzie świadkiem walki. Poprosił Tristana i jeszcze paru rycerzy, by bacznie obserwowali bitwę, aby mu potem przekazać jej opis z najdrobniejszymi szczegółami.
Zaczaili się wzdłuż traktu w przydrożnym lesie, schowani wśród drzew czekali, aż kolumna wozów zrówna się z nimi. Książę Ryszard przekazał Tristanowi prośbę w formie kategorycznego rozkazu, by w żadnym przypadku, cokolwiek by się działo, nie przestawał strzelać ze swego karabinu.
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Poszło nadzwyczaj gładko. Tristan, który zawsze bardzo chętnie spełniał prośby swego władcy, a szczególnie te, które nie kolidowały z jego chęciami, już na samym początku wyskoczył przed kolumnę i zmasowanym ogniem rozwalił w drzazgi straż przednią i kilka pierwszych wozów, które skutecznie zablokowały drogę, zatrzymując konwój. Kusznicy księcia szybko poradzili sobie z nielicznymi saraceńskimi łucznikami, a zakrzywione miecze Arabów, chociaż z najprzedniejszej damasceńskiej stali, nie mogły przebić podwójnych, nieco wzmocnionych polimerami pancerzy, w które książę Ryszard, tknięty przeczuciem, zaopatrzył swych rycerzy w Asspain. Sprawę zakończył atak kompanii Celtów pod wodzą nieustraszonego Conana; ich ciężkie topory z łatwością rozszczepiały wrogów na połowy, czasem równe, czasem nie.
Natchniony O’Merry na cześć wspaniałego zwycięstwa ułożył całkiem niezłą pieśń (która, niestety, nie zachowała się do naszych czasów; ostatni odpis spłonął ponoć podczas wielkiego pożaru Biblioteki Aleksandryjskiej; fakt istnienia tej pieśni znamy jedynie z apokryficznej kompilacji tzw. kartografa londyńskiego, której źródłem mogła być zaginiona, lecz dobrze poświadczona w ustnej tradycji Indian Dakota, asyryjska kopia staroruskiego przekładu dokonanego przez głuchoniemego pół-Belga z dzieła Nikoforosa, naturalizowanego czarnoskórego Szweda z Langwedocji, znanego badacza słowiańskiej starożytności, który oparł swą relację na ponoć autentycznych opowieściach prawnuków świadków tej pamiętnej bitwy).
Rury pozostałe po Saracenach, Ryszard sprzedał na pniu Słowianom. Ci, zauważywszy, że podboje nie przynoszą takiej frajdy ani dochodów jak myśleli, sprytnie wykombinowali byli poprowadzenie z Syberii rurociągu, który zaopatrzyłby w gaz ziemny żądną źródeł energii alternatywnych wobec drewna opałowego Europę Zachodnią.

Sensacją następnego tygodnia było pojawienie się na drodze Drużyny niejakiego Atylli incognito wraz z dwoma tuzinami zarośniętych Hunów przebranych za pracowników MacDonalda. Zmęczony złupieniem Europy, rozpieprzeniem Imperium Rzymskiego i ciągłymi walkami ze swymi ambitnymi dowódcami, którzy niemal codziennie organizowali zamachy na jego życie, co powodowało niezwykle szybką rotację wśród kadry oficerskiej armii, Atylla postanowił wziąć bezterminowy urlop. Jak stwierdził, zmiana roli z wodza absolutnego na kaprala nie powinna być szkodliwa, w odróżnieniu od przypadku przeciwnego, z kaprala na władcę, co często kończyło się klęską, wygnaniem na jakąś zapomnianą przez bogów i ludzi wyspę, a wreszcie otruciem arszenikiem. Ryszard, po przejściach podczas krucjaty, ze zrozumieniem odniósł się do prośby Atylli i chętnie przyjął go do Drużyny, dając mu nawet stopień starszego kaprala. Kazał tylko Hunom zmienić stroje na stosowniejsze i mniej rzucające się w oczy, bo co na nich spojrzał, odbijało mu się hamburgerami.

Śnięty Graal, powróciwszy z banku, początkowo nie spostrzegł zniknięcia Izoldy. Sądził, że jak zwykle leży gdzieś w kącie komnaty nawalona akwawitem albo kolejny raz po ostrej działce eksploruje piąty wymiar. Nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłaby od niego uciec. Kto wtedy kupowałby jej tę całą chemię?
Nieobecność Izoldy nie wyszła na jaw ani wieczorem, ani nawet rankiem następnego dnia, gdyż Graal jadał na mieście, odkąd nasza bohaterka zaserwowała mu śniadanko od którego prawie poodpadały mu pryszcze wraz z połową twarzy. Dopiero po południu, gdy miał udać się do pobliskiego supermarketu po magiczne ingrediencje, niezbędne do planowanych doświadczeń, sięgając do sejfu po gotówkę (market miał w nazwie Cash) zauważył brak kilku paczek banknotów. Spocony ze zdenerwowania, co zaowocowało nielichym odorem, trzykrotnie liczył pieniądze – i ciągle brakowało kilku tysięcy funtów. Izolda! – wreszcie dotarło do niego – Uciekła ode mnie. Zostałem sam.
– Wbiłaś mi nóż w serce! – wył na całe gardło, zaciskając chuderlawe piąstki – Wykarmiłem cię, ubierałem, dałem ci pieniądze na przyjemności, a ty tak mi się odwdzięczasz?!
Lecz nie była to jedyna zła wiadomość tego dnia. Gdyby Ryszard mógł to zobaczyć! Kiedy tak rozpaczał, nagle zadzwonił telefon, poczłapał więc odebrać, z kołaczącą w sercu nadzieją, że to Izolda.
– Mister Śnięty Graal? – usłyszał obcy głos – Tu Jack Bloodmoney z banku. Jest pan nam winien sporo pieniędzy, panie Graal. Mówię o kredycie, który pan wziął na kupno akcji Wschodnioperskiego Towarzystwa Naftowego, zastawiając same akcje jako zabezpieczenie pożyczki. Wczoraj rano jakaś banda porąbańców napadła na konwój przewożący rury i sprzęt do prac podmorskich, rozpieprzając wszystko w drobny mak. Dzisiaj Towarzystwo ogłosiło upadłość, akcje są w tej chwili warte dokładnie zero koma zero funtów. To jak, wysyłać chłopców, czy odda pan kasę po dobroci?
Oblany kolejnym strumieniem potu Graal ponownie przeliczył pozostałe pieniądze. Razem z biżuterią, antykami i obligacjami starczało na spłatę kredytu, ale ledwo, ledwo.
– Wstrzymaj pan tę mafię – wyszeptał do słuchawki – Zjawię się u was za parę godzin.
Przez chwilę myślał, czy nie spróbować czmychnąć z miasta, ale szybko odrzucił ten pomysł; był zbyt wielkim tchórzem. Z krwawiącym sercem zadzwonił do starozakonnych handlarzy, którzy przyszli po godzinie, obejrzeli meble, obrazy i klejnoty, wycenili, chwilę potargowali się z Graalem, wypłacili pieniądze, zabrali zakupione przedmioty i zniknęli. Komnaty straciły całą resztkę swego kiczowatego uroku. Graal wepchnął całą forsę do sakiewki, westchnął rozdzierająco i wyszedł do banku.
« 1 2 3 4 18 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.