Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

« 1 15 16 17

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

Ostrzegano go w dzieciństwie przed takimi spotkaniami; staruszki, zwłaszcza te małe i zasuszone, były zazwyczaj wiedźmami, rzucającymi złe czary na pechowych wędrowców. Ale teraz już się nie bał.
– Tak, jestem wiedźmą – stara kobieta jakby czytała w jego myślach – Lecz nie stanowię dla ciebie zagrożenia, Tristanie.
– Skąd znasz moje imię? Kim jesteś?
– Chcąc nie chcąc stałeś się sławny, rycerzu – mówiła – A ja jestem osobą wprowadzoną przez autora do powieści po to, by w sensowny i prawdopodobny sposób wyjaśnić pozostałe wątpliwości. Kto nadaje się do tego lepiej od starej, tajemniczej kobiety obdarzonej zdolnością wieszczenia? Pewnie nie powinnam zdradzać swojej tożsamości, bo to źle wygląda, ale taka już jestem. Słyszę już przeklinającego mnie autora. No dobrze, rozpocznę jeszcze raz, bardziej typowo: tajemniczy wędrowcze, jestem wiedźmą, mądrą czarownicą znającą przyszłość, o której ci teraz opowiem.
– Znam swoją przyszłość – powiedział.
– To prawda, Tristanie. Lecz nie znasz przyszłości swego niedawnego wodza i chyba przyjaciela, Ryszarda.
– Co z nim? – zapytał szybko.
– Udało mu się dotrzeć tam, gdzie pragnął – odpowiedziała – Jest wielkim człowiekiem, Tristanie, wspaniałym wodzem i strategiem – i zrealizuje swe plany do końca. Twoje podejrzenia względem niego były prawdziwe. Ostatecznie Ryszard musi przenieść się w przeszłość jeszcze odleglejszą, niż wybrał obecnie, musi wcielić się w dziecko, nazwane Caiusem Juliusem, musi podbić Galię i Brytanię, i musi zdradziecko, lecz godnie umrzeć na schodach senatu rzymskiego, a kiedy to się dokona, wtedy ostatecznie pęknie pętla czasu stworzona przez Merlina, i wszystko, co stało się, odejdzie w niebyt i niepamięć. Kiedyś tak właśnie się stanie.
– A ja? Dlaczego mnie nie pozwolono uczestniczyć w tych wydarzeniach ramię w ramię z Ryszardem?
Wiedźma nie odpowiedziała na to pytanie. Tristan przymknął na chwilę oczy, a kiedy je otworzył, nie było czarownicy, nie było śladu ogniska, blada tarcza księżyca rozświetlała pustą polanę. Nasz bohater westchnął ciężko i zaczął rozglądać się dookoła za jakimś chrustem, by rozpalić prawdziwy ogień. Gdzieś daleko wyły wilki.

Był środek listopada, pierwsze śnieżyce zasypywały świat, gdy Izolda dotarła do klasztoru. Siostra przy furcie poznała ją, obdarzyła złym spojrzeniem. Nie mówiąc ani słowa do starej mniszki przeszła przez próg i skierowała się prosto do niskiego, przysadzistego budynku z szarego kamienia, gdzie zazwyczaj przebywała matka przełożona.
Była tam. Nie wyglądała na zaskoczoną, jakby wiedziała.
– No i wróciłam – rzekła hardo Izolda, by pokazać, że nie obawia się nieuniknionych wyrzutów.
– To dobrze, moje dziecko – odpowiedziała leciwa, choć nadal silna kobieta – Liczysz na to, że zwymyślam cię, nazwę wyrodną matką, która uciekła od swego syna? Mylisz się, Izoldo. Teraz to już nie ma znaczenia, bo jednak wróciłaś.
Policzki Izoldy zapłonęły szkarłatem
– Przepraszam, matko – prawie wyszeptała.
Na twarzy starej kobiety pojawił się uśmiech. Łagodny, szczery.
– Chodź teraz ze mną, dziecko – powiedziała – Twój syn czeka na ciebie.

Nie musiała nawet zbyt mocno prosić, by pozwolono jej zostać w klasztorze. Tutaj przeczekam wszystkie burze, krążące nad światem – myślała – Tutaj wychowam małego Tristana. Może jego ojciec tu trafi.
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Różne złe i dobre wieści docierały spoza klasztornych murów, wieści o wielkich wojnach, najazdach barbarzyńców zza morza, niszczących powodziach, dziesiątkujących ludzi epidemiach, nowych władcach królestw, jednak ani jednego pewnego słowa o losach Ryszarda i jego Drużyny. Rozpuszczane tu i ówdzie pogłoski mówiły o tym, że dumny książę zginął gdzieś w dalekich krajach, jego rycerze rozpierzchli się, zagubili, poginęli w potyczkach i zasadzkach, tak że mało który powrócił do Brytanii. Nikt nie wspominał o losie Tristana, choć w pieśniach często pojawiało się jego imię; opisywano mężne czyny i zwycięstwa w bitwach.
Kiedyś stary człowiek, który dwa razy w tygodniu zabierał z klasztoru na targ owoce i warzywa wspomniał, że podobno rycerz o imieniu Tristan umarł gdzieś daleko na północy, opuszczony przez towarzyszy, samotny. Nie uwierzyła, wciąż czekała.

Tristan rósł szybko. Piękny był z niego chłopak, choć narwany jak jego tata. Izolda już dawno porzuciła myśli o opuszczeniu bezpiecznego schronienia w klasztorze, bo dokąd miała się udać? Do króla-ojca, który wciąż panował w odległym kraiku, dawno zapomniawszy o istnieniu najmłodszej córki? Do Marka, który zdetronizował Eleonorę i rządził w swym państwie surową, ale sprawiedliwą ręką? Nie, lepiej było siedzieć tu po cichu, wykonywać codzienne prace i modlić się o cud.
Ale był przy niej mały Tristan i to podtrzymywało ją na duchu.

Upływały lata, odmierzane powolnymi zmianami pór roku. Tristan dorósł, zmężniał. Był tak podobny do swego ojca, z postury, sposobu mówienia, gestów. W jej włosach pojawiły się pierwsze nitki siwizny.
Uwierzyła wreszcie, że zestarzeje się i umrze właśnie tu, w klasztorze, nie doczekawszy się chwili ponownego spotkania z Tristanem. Jednak strach przed samotnością nie mroził już jej serca.
Pogodziła się z losem.

Następnego dnia po spotkaniu wiedźmy obudził się wczesnym rankiem. Był wyspany, żadne koszmary nie przerywały jego snu, więc dość ochoczo ruszył na szlak.
Lasy skończyły się niespodziewanie, wyszedł na pokryte krótką, zmarzniętą trawą łąki. Szedł tak, wspinając się na pagórki i schodząc w doliny, omijał coraz częstsze skały, wystające spośród zielonych płacht.
Wiał coraz silniejszy, chłodny wiatr niosący zapach soli. Jeszcze jedno wzniesienie i wyszedł wprost na otwartą, niezmierzoną przestrzeń. Dotarł do morza. Krwistoczerwone słońce zachodziło, chowało się w falach.

Nie ma już dalszej drogi – pomyślał z żalem – Dotarłem do końca. Nie ma już, kurwa, dokąd iść.
Odwrócił się od błękitnej płaszczyzny, by spojrzeć na bezmiar drogi, którą przebył. Tuż za nim stała postać w bieli. Piękna, wysoka kobieta.
– Tristanie, twój czas tutaj dobiega końca – powiedziała.
– Czy ja umieram? – zapytał.
A więc to teraz, pomyślał. Na pieprzonym końcu świata.
– Och, nie, mój bohaterze! – odpowiedziała; dźwięczny, perlisty śmiech kobiety rozproszył nagłą ciszę. Poczuł, że pod wpływem tego dźwięku ze strachu kurczą mu się jądra, chowają w głąb ciała – Nie można umrzeć sobie, ot tak – to byłoby niesprawiedliwe i banalne, prawda? Jest inaczej – znikasz stąd, pojawiasz się w innym miejscu. Zaczynasz od nowa.
Niemożliwe. To jakaś cholerna bajka.
– Więc mędrcy ze wschodu nie kłamią?
– Wkrótce sam się przekonasz – odparła, wyjęła spośród fałd szaty piękną złotą klepsydrę. W górnej części zostało zaledwie parę ziarenek piasku – Przygotuj się. Pięć, cztery…
Bogowie, miejcie mnie w swojej opiece. Raz jeszcze.
– Trzy, dwa, jeden… już!

Błysk. Oślepiający, wypalający dziurę w mózgu. Drugi. Słowa. Słowa? Jakie? Nie pamiętam, choć chyba powinienem. Trzeci błysk, najjaśniejszy. A potem ciemność.

Leżał na wznak. Kiedy otworzył oczy, zobaczył niewyraźne, rozmazane kształty. Za diabła nie mógł skoncentrować wzroku.
Jakieś postacie stojące nad nim. Uszy przewiercał mu wrzask, przeraźliwy płacz niemowlęcia. Po chwili dotarło do niego, że to on sam wydziera się wniebogłosy.
Usłyszał kobiecy głos, władczy i dostojny.
– Masz syna, królowo. Piękne, silne i zdrowe dziecko. Nadasz mu imię Marek. Zaglądam w przyszłość i widzę, że będzie długo i szczęśliwie władał tą krainą, poważany przez wszystkich zyska nieśmiertelną sławę i bogactwo. Ród jego będzie się rozrastał, a czyny jego najstarszego syna, Tristana, będę przez wieki opiewane przez poetów na całym świecie…
– Pięknie – pomyślał Tristan – Po prostu wspaniale.
Gród Przemysła, 1996-1999
koniec
« 1 15 16 17
19 października 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.