Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Kšatrápavan›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułKšatrápavan
OpisAutor pisze o tekście:
Kšatrápavan to mikropowieść, nawiązujaca w nazewnictwie i sposobie przedstawienia mechanizmów władzy do państwa perskiego w starożytności.
GatunekSF

Kšatrápavan

« 1 2 3 4 5 22 »
– Uhm – przytaknął.
– To nie dzisiaj. Źle pan trafił – stwierdził taksówkarz, uśmiechnąwszy się pod nosem. Bawili go tacy pasażerowie. Zamiast zwiedzać zabytki, łyknąć trochę miejscowego folkloru, oni woleli tułać się po zatłoczonych, choć akurat nie dzisiaj, centrach handlowych, które w każdym zakątku wszechświata wglądają dokładnie tak samo. A i kupić w nich można niemal te same towary.
– Naprawdę? – udanie zdziwił się Adrian.
– Co pan, radia nie słucha, prasy nie czyta? – Irytacja taksówkarza powoli sięgała zenitu.
Na twarzy Adriana zagościło ogromne zaskoczenie.
– Ech, wy – machnął ręką od niechcenia kierowca. – Turyści – dodał, a słowo to w jego ustach zamieniło się w najstraszniejsze przekleństwo.
Ilustracja: Artur Wawrzaszek
Ilustracja: Artur Wawrzaszek
Na szczęście jednak – zarówno dla Adriana, jak i zapewne siebie samego – było to przedostatnie słowo, jakie powiedział taksówkarz głośno. Ostatnim było „dziękuję”, kiedy – żegnając go na parkingu przy jednym z największych, oczywiście tego dnia nieczynnych, supermarketów w stolicy – odbierał z jego rąk plik banknotów.
Dopiero gdy samochód zniknął za rogiem ulicy, Adrian pozwolił sobie na ironiczny uśmieszek. Spojrzał na zegarek. Zgodnie z planem, za piętnaście minut dwie przecznice dalej powinna podjechać druga taksówka, z Arweną w środku. Poszedł w umówione miejsce i gapiąc się z zainteresowaniem w sklepowe witryny, cierpliwie czekał, kątem oka uważnie obserwując całą długość ulicy.
Przyjechała niemal punktualnie. Niemal, bo przecież dwie, trzy minuty spóźnienia nie grają tutaj żadnej roli. Czasu i tak mają, jak do tej pory, w nadmiarze. Wysiadła, po czym przez uchyloną przednią szybę podała kierowcy dwa banknoty i chwilę odczekała, aż ten, zapewne przeklinając gówniarę w myśli, odda jej resztę co do ostatniego grosika. Zostawszy na ulicy sama, szybko zauważyła Adriana i podążyła za nim. Szli tak, wydawałoby się, że bez celu, prawie dwadzieścia minut. Dopiero w jednej z bocznych uliczek, Adrian przystanął, czekając, aż go dziewczyna dogoni.
– Wszystko w porządku? – przywitał ją.
– Zgodnie z planem, dowódco! – odparła.
– Nie żartuj sobie. I jeśli już, to zwracaj się do mnie raczej per stryju, bo na twojego starszego brata też raczej nie wyglądam – wyjaśnił oschle.
– Ja nigdy nie miałam rodzeństwa – odpowiedziała tak żałosnym głosem, że zrobiło mu się jej żal. Nie potrafił jednak zdobyć się na żaden inny gest, jak zwykłe poklepanie jej po ramieniu. Nie umiał opiekować się nastoletnimi panienkami i nikt, nawet ta cholerna Alisa, nie powinna mieć o to do niego żalu.
“Poza tym mam jej uratować życie, a nie rozpieszczać” – pomyślał i od razu zrobiło mu się lżej na duszy.
– Co teraz będziemy robić? – spytała Arwena, wyrywając Adriana z zamyślenia.
– Musimy poczekać, aż zacznie się ściemniać – odparł. – Dopiero wtedy dostaniemy się na lotnisko.
Dziewczyna spojrzał na zegarek.
– To mamy jakieś dwie godziny czasu, a ja… – przerwała na moment, jakby bojąc się, że to, co zaraz powie, nie spodoba się jej opiekunowi – jestem głodna.
Miała rację, bo zareagował przekleństwem. Bardziej miał jednak żal do siebie, aniżeli do małej.
“Powinienem o tym pomyśleć i zabrać coś z hotelu” – skarcił się w myśli.
Głośno zaś zapytał:
– Nie wytrzymasz?
– Może – odpowiedziała niepewnie i dokładnie w tej samej chwili zaburczało jej w brzuchu tak głośno, że aż on usłyszał.
– Poczekasz tu na mnie, a ja przejdę się i skołuję coś do żarcia.
Wolał nie zostawiać jej samej, ale co miał innego do wyboru – pozwolić umrzeć jej z głodu i nigdy nie zobaczyć obiecanych przez Alisę pieniędzy?
Znalazł bar kilkadziesiąt metrów dalej. Speluna mieściła się w podziemiach, ale przynajmniej była otwarta. Barman i nieliczni o tej porze i tego właśnie dnia goście oglądali telewizję, a w niej – przemawiającego prezydenta Dariusza.
Szczerbaty staruszek, będący w jednej osobie barmanem, kucharzem i właścicielem speluny, z ociąganiem przyjął zamówienie, stwierdziwszy uprzednio, że i tak „zaproponować” może tylko gorghu. Miejscowa potrawa przypominała mocno posiekany kotlet schabowy i wyglądała bardzo nieapetycznie.
Arwena patrzyła nań przez dłuższy czas z niedowierzaniem.
– Gdzie ci to wcisnęli? – spytała.
– Nikt cię nie zmusza do jedzenia – odparował, przeklinając w duchu wielkopańskie maniery dziewczyny. Jej śmiech rozładował jednak sytuację. Podzielili porcję na dwie części i – choć trudno powiedzieć, że zrobili to z apetytem – zjedli.
Kiedy Arwena wytarła chusteczką usta, nagle sobie o czymś przypomniała i ni to stwierdziła, ni to spytała:
– Ciekawe, czy już jest po wszystkim?
Adrian domyślił się, że chodzi jej o dzisiejszą uroczystość.
– W barze oglądali transmisję. – Nic nie powiedziała, ale jej pytające spojrzenie spowodowało, że kontynuował: – Akurat przemawiał wasz prezydent, ale na jego głowie nie widziałem jeszcze żadnych cesarskich insygniów.
Wydawało mu się, że odetchnęła z ulgą, ale mogło to być tylko złudzenie. Przecież i tak nie jest w stanie zapobiec niczemu zapobiec. Po cóż więc się dodatkowo dręczyć? Żal mu się zrobiło dziewczynki, która wbrew sobie wciągnięta została w wir wielkiej politycznej intrygi, której zapewne ani nie rozumiała, ani nawet nie chciała zrozumieć.
– To nie jest dobry dzień na wyrzuty sumienia – stwierdziła, patrząc mu, czego wcześniej nie dostrzegł, od dłuższej już chwili prosto w oczy.
– Żaden dzień nie jest dobry na wyrzuty sumienia – uzupełnił. “Ale co ty możesz o tym wiedzieć?” – dodał w myśli.
Powoli zaczęło zmierzchać.
– Czeka nas teraz kawałek drogi na piechotę – powiedział. Podał jej dłoń i pociągnął za sobą. Wyszli na wciąż tak samo wymarłą ulicę. Instynktownie przyspieszał kroku. Wolałby siedzieć już w kabinie swego stateczku, mając pewność, że przygłupi robol zatankował wczoraj bak do pełna.
Droga zajęła im prawie godzinę. Port był pusty; tylko przy jednym z okienek siedziała znudzona kobieta w średnim wieku. Ona również oglądała w malutkim, zapewne sprowadzonym z Terry, telewizorze transmisję z uroczystości państwowych.
Adrian zostawił dziewczynkę w pustej poczekalni i ruszył do holu. Odgłos kroków na korytarzu przykuł uwagę urzędniczki. Ze zdziwieniem otaksowała wzrokiem przybysza. Całkiem możliwe, że był tego dnia pierwszym klientem.
– Chciałbym zapłacić za tankowanie i postój – wyjaśnił, znalazłszy się przy okienku. Podał nazwę statku. – Meldowałem się wczoraj – dodał.
– I dzisiaj chce pan odlecieć?
– Jeśli tylko bak jest pełen…
– Dzisiaj w zasadzie lotnisko nie pracuje – stwierdziła kobieta – ale… – Cóż, ten mężczyzna jej się spodobał. Dlaczego nie miałaby uczynić dla niego wyjątku? Przecież i tak nie jest mieszkańcem Kserksesa.
Wpisała coś do komputera i chwilę odczekała na wydruk.
– Proszę, oto rachunek – podała mu kartkę papieru.
Rzucił okiem na rząd cyfr i zapłacił. Odchodząc od okienka z odebraną od urzędniczki kartą dostępu do statku, spojrzał jeszcze odruchowo w ekranik telewizora. Prezydent Dariusz stał właśnie na trybunie honorowej, a kamera zrobiła najazd na insygnia cesarskie, rozłożone na długim obitym złotym suknem stoliku.
– Stanie się – powiedział.
– Cały naród na to czeka – odparła kobieta w okienku.
Zdążył odejść parę kroków, gdy nagle za jego plecami rozległ się krzyk – krzyk przerażenia, krzyk rozpaczy, nie potrafił zdefiniować tego dźwięku. Odwrócił się natychmiast, oczekując najgorszego. Ale zobaczył tylko wystraszoną twarz kobiety wbitą w ekran odbiornika.
– Zabili go! – krzyknęła w jego kierunku.
– Kogo? – spytał, podbiegając.
– Prezydenta!
Z obrazu na ekranie trudno było wywnioskować, co się w rzeczywistości stało. Panowało tam ogromne zamieszanie, ktoś biegał, ktoś inny chował głowę w ramionach, jakaś kobieta krzyczała, a mężczyzna w mundurze celował do kogoś – choć zapewne sam nie wiedział do kogo – z karabinu. Dopiero po chwili, która, takie miał wrażenie, trwała całą godzinę, kamerzysta zrobił zbliżenie człowieka, który w kałuży krwi leżał na podeście.
To był Dariusz.
– Zabili, zabili prezydenta! – powtarzała w kółko kobieta.
Nie zastanawiając się dłużej, Adrian wybiegł z holu. Arwena czekała, tak jak ją zostawił, w poczekalni; z twarzą przyklejoną do okna, spoglądała na płytę lotniska. Gdzieś tam w ciemnościach stał jego statek; statek, którym miał wywieźć ją z Kserksesa.
« 1 2 3 4 5 22 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.