Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 2

« 1 2 3 4 5 24 »

Alan Akab

Więzień układu – część 2

Przez chwilę miał nadzieję, że znajdzie pomoc u Derta, drugiego zastępcy, lecz to, co przez porównanie z innymi wziął za życzliwość, okazało się obojętnością. Właściwie, było gorzej – Dert nie zwracał na niego uwagi, jakby nie istniał. Za to Żimmy, pierwszy zastępca, oraz trzech innych – ci wyraźnie za nim nie przepadali i bardzo chętnie mu o tym przypominali. Jak dzisiaj.

Program zajęć w nowej szkole różnił się od programu, jaki obowiązywał na dole. Jednych zajęć było mniej, innych więcej, a pewnych lekcji nie było wcale, jak rysunku. Były za to takie, których nie znał, jak te związane z kosmosem i podróżami. Lekcje historii były trochę inne, pełniejsze. Na dole więcej mówiono o historii Ziemi i zjednoczeniu Układu, tutaj doszła historia kolonizacji i odkryć światów Obcych, początki eksploracji kosmosu. Tu po raz pierwszy usłyszał o Tułaczach. Na Ziemi byli jedynie wzmianką, informacją, że taki to a taki Tułacz dokonał czegoś jako pierwszy. Tu dowiedział się, kim byli – ludźmi, którzy poświęcili się badaniu odległych gwiazd. Wiedzeni wizją mistycznego kosmicznego porządku, czując kosmos całym swoim umysłem, spędzali lata w samotności lub w towarzystwie drugiego Tułacza, przemierzając nieznany wówczas kosmos, od jednej gwiazdy do drugiej, badając je i opisując. W zwykłych okolicznościach Iwen uznałby to za fascynujące, może na tyle, by samemu poszukać dodatkowych informacji, lecz nowa szkoła nie zachęcała do marnowania czasu na naukę. Ograniczył się do tego, co wpadało mu przypadkiem do ucha na lekcji, gdy akurat nie potrafił sobie znaleźć zajęcia, pozwalając, by jajcogłowi odwalali za niego całą robotę. Jeszcze nigdy nauka nie nudziła go tak bardzo jak przez ostatnie dni.
Jedynymi zajęciami, na których nie potrzebowali pomocy jajcogłowych, były zajęcia ruchowe. Było ich więcej niż w szkołach na Ziemi. Z początku obawiał się tych zajęć. Po zdjęciu stroju kompensacyjnego latałby po sali, niezdolny do ćwiczeń, lecz nauczyciel pozwolił mu w nim zostać.
Przebierając się, inni chłopcy dokładali wszelkich starań, by ukryć swoje zbroje. On nie musiał, więc siedział i czekał aż inni skończą. Znowu się wyróżniam, pomyślał, jestem inny. Najbardziej ze wszystkiego złościło go to, że nic nie mógł na to poradzić. Mógł tylko czekać.
Nie był pewien, czy podoła tutejszym ćwiczeniom. Tutejsze dzieci były niezwykle silne i zadziwiająco wytrzymałe, bał się, że nauczyciele wymagają od nich proporcjonalnie więcej wysiłku. Na szczęście tak nie było. Odkrył nawet, że jest najlepszy w bieganiu. Zawsze kończył wyścigi jako pierwszy. Nauczyciel go pochwalił, lecz po niechęci bijącej w spojrzeniach kolegów zrozumiał, że szybkość nie jest powodem do dumy. Bardziej do wstydu. Zrozumiał to dopiero, gdy wrócili do szatni.

Gdy brali prysznic, mógł ocenić jak niepozornie, mimo treningów, prezentowali się jajcogłowi wobec wojowników. Niepozorność była względna – nie wyglądali gorzej od rówieśników z Ziemi, lecz dzieci na dole nie miały tej masy mięśni i tak wyprostowanej sylwetki. W porównaniu z kolegami jajcogłowi byli wyraźnie niedotrenowani. Iwen z zadowoleniem stwierdził, że nie wygląda przy nich źle – ktoś z zewnątrz mógłby go wziąć za średniej klasy wojownika – jednak nie zamierzał na tym poprzestać.
Siedział sam, na ławce pod ścianą, czekając aż inni skończą się przebierać. Arto wciąż był w szatni, a instynkt Iwena podpowiadał mu, by trzymać się blisko niego. Dookoła uwijały się małe automaty, chwytacze wody, wyszukując i wyłapując latające kuleczki wody, by po napełnieniu swoich zbiorniczków opróżnić je w małych otworkach w ścianie. Kabiny pryszniców były szczelne, lecz podczas ich otwierania trochę cieczy zawsze wydostawało się na zewnątrz. Patrząc na nie pomyślał, że powoli zaczyna się przyzwyczajać do tych dziwnych pryszniców. Gdy wychodził z kabiny, nie rozlewał tyle wody, co dawniej.
Patrząc na wysokie, wysmukłe, lecz muskularne ciało Żimmiego, Iwen nie miał wątpliwości, kto był najbardziej niebezpieczny. Był dobrze zbudowany, mimo to nie wyglądał na powolnego osiłka. Czuło się w nim niebezpieczną proporcję siły i szybkości, w ruchach czaiła się agresja, każde napięcie mięśni świadczyło o zwinności i dobrej koordynacji ruchów. Gdy Żimmy i Arto, nadzy, stanęli obok siebie, mijając się przy kabinach, wydało mu się niemożliwe, by Arto, wyraźnie niższy i nie tak dziki, mógł go zwyciężyć.
Kapitan bynajmniej nie wyglądał na ułomka. Sam jego wygląd mówił, iż nawet Grejgy, najbardziej muskularny wojownik, nie byłby dla niego wyzwaniem. Jednak przy Żimmym Arto nie wyglądał na szczególnie niebezpiecznego przeciwnika. Jak Arto zdołał go pokonać i podporządkować? Czy sprawiła to wola walki, o której tyle mówił? A może dwa lata temu różnice między nimi nie były aż tak duże? Żimmy był w okresie, gdy chłopiec zaczyna szybciej rosnąć, Arto jeszcze nie.
Skończywszy prysznic, większość wojowników zajęła się swoim wyglądem. Pieczołowitość, z jaką zwracali uwagę na kosmetyczne detale była dla Iwena kolejną zdumiewającą, nową rzeczą. Przypominali w tym jego siostrę. Plamka na włosach Żimmiego była tylko jednym z wielu sposobów na wyróżnienie się. Dert na przykład, miał pod prawym okiem niewielki znaczek, jakby przecinek. Wyglądał jak naturalny pieg, lecz czasem był jaśniejszy, a raz ciemniejszy. Zaplatał też kosmyk włosów na prawej skroni w niewielki, jednak efektownie wyglądający warkoczyk. Wyglądał niczym wpleciony w jasnożółtą czuprynę admiralski epolet, mimo to pasował do wyglądu, podkreślając bijącą od niego pewność siebie.
Obserwując jak Arto i kilku innych chłopców męczy się nad włosami, zmuszając je by sterczały tak jak powinny, zamiast tak jak same tego chciały, Iwen zrozumiał, że każdy miał tu rodzaj własnego znaku, może kodu. Dotyczyło to także innych grup. Uczesanie, przystrzyżenie, barwne plamki, czasem nawet kolczyki. Niektórzy, choć nie Arto, modelowali włosy żelmasą – półpłynną galaretowatą substancją, zestalającą się pod wpływem impulsu elektromagnetycznego. Jej stosowanie przez dzieci trochę go zaskoczyło. Na Ziemi jedynie kobiety modelowały włosy.
Wojownicy stosowali przeróżne sztuczki by wzbogacić swój wygląd, lecz tleniona plamka Żimmiego wydała się Iwenowi najoryginalniejsza. Prosta, choć elegancka. Z początku myślał, że bardziej ekstrawaganckie ozdoby są zarezerwowane dla wyższych rangą, jednak później uznał, że to raczej wina rodziców. Silniejsi nie musieli wyglądać wyzywająco, wystarczy, że byli silni. W ozdabianiu się wszyscy byli równi. Tylko jajcogłowi nie zwykli nosić takich ozdóbek, jakby nie chcieli się wyróżnić. To także była walka. Bardziej imponujący wygląd wzbudzał większy respekt. Postanowił, że musi wymyślić coś dla siebie.
Ubierając się, Żimmy i Dert zaczęli cicho rozmawiać. Łatwo było zgadnąć, na jaki temat.
– Pewnie to zwykły karaluch i beksa – Żimmy powiedział to głośniej, nakładając zbroję. Specjalnie stanął odwrócony plecami do Iwena. – Kto inny biega tak szybko? I to w takiej ciężkiej zbroi? Dobry wojownik tego nie robi.
Rzucił uwagę niby od niechcenia, lecz Iwen wiedział, kto miał ją usłyszeć. Gdyby nie zwrócił na to uwagi, jego złośliwość by się zmarnowała.
Dert umilkł. Nie patrzył w jego stronę. Większość chłopców wciąż brała prysznic w szczelnych kabinach albo czekała przy wejściu. Niewielu usłyszało uwagę Żimmiego, mimo to kilku wojowników zaczęło się uśmiechać i szeptać do siebie. Przynajmniej nie mówili głośno, co sobie myślą, pocieszył się Iwen, lecz i tak wszystko się rozniesie. Sytuacje takie jak ta wciąż mu się przydarzały. Przypominały mu, kim jest w oczach ważnych chłopców.
Choć próbował im to wyjaśniać, wiedział, że większość nie rozumiała, dlaczego nosi tę swoją zbroję. W końcu przestał tłumaczyć. Oni i tak wiedzieli lepiej lub, jak Żimmy, myśleli, że nosi ten głupi, wyróżniający go strój tylko dlatego, że się boi pobicia.
Poczuł się dotknięty jego uwagą. To nic, że Żimmy był silniejszy i starszy, nie powinien tak o nim mówić. Już miał odpowiedzieć, że nie jest karaluchem, lecz się rozmyślił.
– Chcesz, by Nowy się sprawdził, Żim? – spytał jakiś chłopiec, chyba Żor. – Może ma się rzucić na starszaka?
Kilku chłopców się roześmiało. Iwen nie od razu zrozumiał ukryty sens tych słów.
Miał tego dość. Wyprostował się, oparł plecy i tył głowy o ścianę i zamknął oczy. Jeszcze na Ziemi nauczył się, że najlepszy sposób na docinki to nie zwracać na nie uwagi. Zaczął się zastanawiać czy gdyby wybrał Żimmiego do swojej walki, teraz zachowywałby się inaczej i czy dodatkowy ból byłby tego wart. Doszedł do wniosku, że mógłby go traktować jeszcze gorzej. Wtedy by wiedział, że jest słaby. Tacy jak on lubili dominować.
Nie wiedział dokładnie ile tak siedział, lecz gdy otworzył oczy, zrozumiał, że za długo. Był sam, jedynie Arto stał przy wejściu do korytarza i bacznie mu się przyglądał. Iwen zerwał się na nogi.
– Jak się będziesz odłączał spotka cię krzywda – ostrzegł go kapitan. – Nie mam czasu cię pilnować. Nie jestem twoją niańką.
Krzywda spotyka mnie i bez odłączania się, pomyślał.
« 1 2 3 4 5 24 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.