Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 4

« 1 2 3 4 19 »

Alan Akab

Więzień układu – część 4

Arto bardzo tego chciał. Już miał to zrobić, gdy za plecami rodziców dostrzegł Opiekunów, ze swoimi gotowymi do użycia małymi konsolami, uśmiechających się złośliwie, zdających się szeptać by tak zrobił. Nagle nie mógł wydusić z siebie słowa, jakby coś zatkało mu gardło, a tamci tylko się uśmiechali. Tak samo jak jego rodzice, tylko oni uśmiechali się smutnie. Poczuł się nagle mały, nic nie znaczący, osaczony i bez szansy na ucieczkę. Chciał, by ściany stacji zapadły się, aby ona cała zapadła się na niego, razem z nim, aby ona lub on sam zamienił się w czarną dziurę i pochłonął całe to miejsce, Ziemię i cały ten wyssany Układ razem ze sobą, ale tak się oczywiście nie stało.
– Nic nie powiem! – wrzasnął z całych sił. – Nie powiem! Nie możecie mnie mieć, jeśli nie powiem!
I wtedy za plecami urzędników zobaczył Nowego. Przysiągłby, że wcześniej go tam nie było. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie było go także wśród ścigającej go grupy.
– Uciekaj, Arto! – usłyszał. – Uciekaj jak najdalej możesz, uciekaj ze stacji!
Nie próbował zrozumieć, dlaczego Nowy tak zawołał. Usłyszał, jak za jego plecami tłum rusza do przodu. Prześlizgnął się między rodzicami i mocno odepchnął na bok stojących za nimi urzędników. Poszukał wzrokiem Nowego, ale już go tam nie było. Znikł. Odwrócił się zaskoczony, tylko po to, aby zobaczyć jak ścigający go tłum spycha na boki nieświadomych niczego rodziców, poddających się temu jakby to był ledwie podmuch z wentylatora. Tak samo roztrącili urzędników, lecz ci pozwolili się wchłonąć i teraz byli częścią tłumu.
Odwrócił się by uciekać, lecz nagle znalazł się w ślepym korytarzu. Nie, nie w ślepym. Zamiast ściany była balustrada z rurek. Oparł się o nią i spojrzał w dół. Na dole znajdowały się setki różnych prętów. Pokrywały całą podłogę. Jedne leżały, inne sterczały w górę. Tuż pod balustradą coś leżało, lecz nie zdążył się przyjrzeć co to jest.
– To jedyna droga ze stacji, mięczaku! – usłyszał za sobą. – To albo akademia…
Odwrócił się i przywarł plecami do balustrady. Tamci zwolnili, lecz wciąż się zbliżali. Jeszcze raz spojrzał w dół, na to, co tam leżało i poznał, że to ciało, rozszarpane przez pręty. Zdało mu się, że prawa ręka wciąż drży, podskakuje lekko, przyzywając go do siebie. To było jego własne ciało. Poznał je choć prawie nie miało twarzy. Czuł, że to on.
Odwrócił się raz jeszcze, zamykając oczy. Nie, nie skoczę, pomyślał. Nie skoczę!
– Więc zostaniesz tutaj – z dołu dobiegła go cichą odpowiedź na jego myśli. – Na zawsze…
Otworzył oczy, w samą porę by ujrzeć nad sobą wściekłą twarz Anhela. Coś zalśniło zimnym blaskiem. Znowu zacisnął powieki.
Nie skoczę! Nie jestem jak…
I nagle znalazł się w swoim własnym łóżku, cały drżący, niczym w gorączce, zlany potem i tak przerażony, jakby to wszystko było prawdą. To było prawdą, dla niego, tu i teraz, przez najbliższe sekundy. Bezwiednie zaciskał zęby na zatykającej usta pięści. Świadomość tej nagłej zmiany omal nie sprawiła, że wyskoczył z łóżka. Czuł przeszywający, niemal paraliżujący strach, przerażenie, jakie może wywołać tylko koszmar, ale nawet one były jedynie tłem dla innych emocji, rzucających się po jego głowie niczym dzikie bestie. Rozdzierały go na strzępy, od środka, kawałek po kawałku, podczas gdy jego płuca spazmatycznie chwytały powietrze. Mściły się za zgotowaną za rozjaśnienia niewolę, atakowały zawsze, gdy umysł odwracał się od świadomości, tym mocniej, im dłużej były tłamszone. To tylko dodawało im sił.
Usiadł gwałtownie, podpierając się dłońmi o miejsce, w którym przed chwilą leżała jego głowa. Jak zawsze stłumił rodzący się w gardle okrzyk. Przed oczami wciąż migały mu błyski pierścieni starszaków i leżące na dole ciało. Jego ciało, coś wciąż uporczywie powtarzało w jego głowie. Wszystko, na co mógł się zdobyć, to jedna jedyna świadoma myśl, taka sama jak zawsze. Nie będę płakał, powtarzał nie poddając się rozdzierającym go emocjom. Nie będę płakał, nie będę…
Nie zapłakał. Siedział kilka minut, może godzin, tocząc dookoła przerażonym, nic niewidzącym wzrokiem, nim wróciły mu zmysły. Pierwsze co dostrzegł to ciemności wciąż panującego zaciemnienia. Powoli zaczął się uspokajać. Pod dłońmi wyczuł chłodne, wilgotne plamy. Tylko podczas snu jego ciało mogło go tak podle zdradzić.
Przeklął się w myśli. Kapitan Jeźdźców Smoków, najsilniejszy piątak w całej szkole, siedział na granicy paniki, przerażony jakimś głupim snem! A rano i tak o niczym nie będzie pamiętać, aż do następnego zaciemnienia, gdy znów zbudzi się zlany potem, z poduszką mokrą od łez, gryząc się w rękę. Przez całe rozjaśnienie znowu będzie się czuł jakby jego umysł rozsypywał się na proszek.
Zawsze tak samo, niemal od pięciu lat, choć od dawna nie był pierwszakiem, moczącym się na widok każdego zbliżającego się starszaka. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Dlaczego to zawsze była szkoła albo doki, dlaczego nigdy nie śniło mu się coś przyjemnego, dlaczego spotykał Anhela, choć prawie go nie znał? Kim byli ci pozostali? Czy to też postacie z rzeczywistości? Dziś był niemal pewien, że Zem też czasem był obecny, lub ktoś bardzo podobny do niego. Czerwone oczy… Wcześniej gotów był przysiąc, nawet go nie widział, a teraz… Dlaczego jego własny umysł robił mu takie rzeczy? Czy pozostanie tak już na zawsze?
Odetchnął kilka razy, powoli i głęboko. Potarł pogryzioną dłoń. Ślady zębów były głębokie, łatwo wyczuwalne. Gryzł się niemal do krwi, ale to pomagało. W ciemnościach, ledwie rozjaśnianych przez światełka zegarów i kontrolki wyposażenia pokoju, dostrzegł obok swoich nóg ciemniejszy kształt. Lili nawykła do zaciemnieniowych pobudek. Nawet nie podniosła głowy. Tylko on nie mógł się do tego przyzwyczaić.
Żaden z uczniów nie rozmawiał o swoich koszmarach, lecz Arto czuł, że wielu uczniów z jego grupy także je miewa, może nawet częściej niż on. Zwłaszcza jajcogłowi, ale i wojownicy, choć głównie ci słabsi, jak Orfius, Kerell, Sandżira, Saszek… I Żimmy też, choć po nim rzadziej to widział. Jak on próbował kiedyś brać tabletki na sen, które kiedyś Żo wynalazł w magazynie, lecz to niewiele pomagało. Owszem, całe zaciemnienie leżał nieruchomy jak plastikowa sztaba, za to potem miał w głowie mętlik, czuł się zamroczony i mniej uważny – łatwy cel dla każdego starszaka.
Cyferki zegara blado świeciły nad drzwiami. Do rozjaśnienia pozostały dwie godziny. Potem jeszcze dwie do rozpoczęcia zajęć. Miał trzy godziny na sen.
Zrezygnowany, opadł na poduszkę, wpatrując się w skrywającą sufit ciemność. Przynajmniej w szkole nie czekały go niespodzianki. Ważne, by spróbować się wyspać, by jutro być w formie.
– Muszę tam chodzić – szepnął, tak cicho, że ledwie dotarło to do jego uszu. Próbował to sobie wytłumaczyć, by odegnać te resztki przerażenia, które nie poddały się tak łatwo jak inne, lecz nie od razu zdołał się całkowicie uspokoić.
Ułożył się, przygotowując do snu. Z początku czas zdawał się dłużyć w nieskończoność, lecz gdy znowu otworzył oczy była już niemal pora na wstawanie, a on nie czuł się zbytnio zmęczony koszmarem. Być może, pomyślał, to rozjaśnienie nie będzie takie złe.
• • •
Razem z Rejkertem poświęcił wiele czasu na odszukanie Janusa. Każdy szukał tam, gdzie szło mu najlepiej – Rejkert w komputerze, Arto wśród mrówek i informatorów, lecz ich próby spełzły na niczym. Śladu po nim nie było, jakby nigdy nie istniał, co według Rejkerta było bardzo dziwne. Transmisje z konsoli Arto wychodziły gdzieś na zewnątrz, lecz nie były odbijane, zatem trafiały do aktywnego adresu. Od razu pomyślał, że to mogła być przynęta. To także niczego nie wyjaśniało, Rejkert nie potrafił tego wykluczyć, lecz oświadczył, że taki sam efekt miałoby odbieranie transmisji przez martwe konto – użytkownika, który wciąż istniał w sieci, lecz długi okres bezczynności sprawił, że zniknął z aktualnej historii rejestrów połączeń. Wszystko wyglądało jakby Janus nigdy nie istniał, ale według Rejkerta nie było to trudne do zrobienia. Jego pierwszy jajcogłowy zaczął żałować, że usunął robaka zanim odkrył jak działał. Szansa, że dałby radę go rozpracować była niewielka, lecz Arto gotów był zapłacić za ekspertyzę jakiemuś starszakowi, nawet jeśli znaczyłoby to przyznanie się do wpadki.
Nie ma co płakać za wyssanym powietrzem, uznał w końcu, lecz złość na to, że dawał się podsłuchiwać, przez kosmos wie jak długo, nieprędko go opuściła. Bezużyteczne odnośniki do encyklopedii, do działu starożytnych religii, były wszystkim co znalazł. Jego wiedza na temat tajemniczego szpiega ograniczała się do domysłów – Janus mógł się ukryć, na dobre zniknąć z sieci, zostać usunięty zaraz po tym jak wykryli robaka lub nigdy nie istnieć.
„A robak nowego” – napisał do Rejkerta.
„Był pasywny beznadziejna sprawa”
„Jeśli nie podsłuchiwał to co tam robił”
„Cokolwiek to było ten ktoś nie spróbował ponownie wasze konsole są czyste”
Więc to by było na tyle, uznał. Poszukiwania zawisły w próżni.
„Na wszelki wypadek sprawdzaj od czasu do czasu cały system”
„Jest coś jeszcze wiesz że wczoraj był wypadek”
« 1 2 3 4 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.