Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 6

« 1 2 3 4 5 11 »

Alan Akab

Więzień układu – część 6

Arto wciąż był bezwładny. Wprawdzie oddychał, lecz tego nie kontrolował. Gdy przewrócili go na bok, Żo pomógł mu zwymiotować. Arto nagle poczuł się słabo. Ponownie ułożyli go na plecach i Żo zaczął go badać swoimi zabawkami. Jeśli było coś, co mógł zrobić, zrobi to, jeśli nie – wtedy znajdzie kogoś, kto to potrafi, za odpowiednią cenę. Był pierwszym chłopcem z grupy, który mógł potrzebować opieki któregoś z medyków od starszaków.
Nowy znowu się nad nim pochylił. Arto spróbował unieść głowę. Żo stanowczo choć delikatnie opuścił ją w dół.
– Nie przeszkadzaj – odsunął Nowego na bok. – Zakłócasz sygnał. Arto, leż spokojnie, nie próbuj nic robić. Leż i myśl sobie o czym chcesz. Nie próbuj odpowiadać.
Chętnie kiwnąłby głową, ale wolał zastosować się do rady Żo. Nie było to trudne.
Nowy skulił się obok, z kolanami pod brodą. Obserwował każdy ruch Żo.
– Mówiłem mu, by tego nie robił – powiedział przepraszająco. – Anhelo prawie go zabił…
Dert przyklęknął obok.
– Nowy, gdyby nie ty, Arto już by nie żył. Wiesz już dlaczego nie powinieneś się rzucać na Anhela? Co by było gdyby obu was tak urządził? Wiesz, mamy tylko jeden stymulator. Nie chciałbym, by Żo musiał wybierać.
Nowy smutno kiwnął głową.
– Wyjdzie z tego? – spytał. – Co jeśli…? Już tak zostanie?
Dert spojrzał na Żo. Żo pochylił się nad Arto. A Arto sam chciałby to wiedzieć. Jeśli mam być już zawsze taki jak teraz, Żo, to proszę, zdejmij to ze mnie i pozwól umrzeć.
– Kapitanie, możesz się ruszać? – spytał Żo. – Możesz mówić?
Arto nie mógł. Chciał, lecz nie był w stanie nawet podnieść palca. Mógł tylko zamknąć oczy i lekko, niemal niedostrzegalnie, poruszyć głową na boki.
– To kręgosłup – powiedział Żo. – Dlatego nie może oddychać. Mogę to wyleczyć, ale to potrwa dłużej niż godzinę. Nie bój się, Arto, nie zostawię cię w takim stanie. Sprowadzę kogoś, kto wie więcej o nerwach niż ja.
– Nie zostanie sparaliżowany? – przestraszył się Nowy.
– Skądże! Paraliż pozostaje tylko, gdy mózg zostaje uszkodzony, a nawet wtedy można wszczepić implant. Tylko… – zawahał się. – Taką operację potrafią przeprowadzić jedynie dorośli. Ale jemu to nie grozi – odpowiedział szybko. – Mózg na pewno jest cały.
– Skąd możesz to wiedzieć?
Arto rozumiał, że Żo tego wiedzieć nie może. Lekarze potrafili naprawiać niektóre części mózgu jeśli ofiara przeżyła, lecz oni nie mieli dostępu do tych technik.
Żo nie odpowiedział. Zaczął grzebać w plecaku. Wyciągnął szeroki, łukowato wygięty przyrząd wielkości dłoni. Położył go obok karku Arto i wsunął dłoń pod jego plecy.
Wtedy stracił przytomność.
• • •
Wilan spokojnie szedł przez stocznię, lecz jego spokój był pozorny. Już trzy rozjaśnienia czekał na reaktor. Dokumenty zostały wysłane, lecz coś wstrzymywało realizację zamówienia. Wiedział, że reaktor to jedna z części będących pod specjalnym nadzorem, lecz trzy dni to o dzień za długo. Ile szef zamierza z tym zwlekać?
Rikad wezwał go do siebie, więc postanowił o to zapytać. O cokolwiek chodziło, na pewno nie o komory. Gdyby ktoś zauważył, że jadące na złom skrzynie nie zawierały tego, co powinny, nie szef by go do siebie wezwał, lecz policja lub ochrona. Nie chodziło o opóźnienia, zaczynali je nadrabiać. Więc o co?
Ledwie Wilan wszedł do gabinetu, Rikad spojrzał na niego oskarżycielsko.
– Co ty wyprawiasz, Wilan? O czym ty myślisz?
Wilan zdrętwiał. Starał się zachować spokój. Skąd to oskarżenie? Przezornie milczał.
– No po co to? Po co? – Rikad wywołał projekcję dokumentu. – Po co ci dwa reaktory?
– Moduły cewek składają się z części od trzech producentów – wyjaśnił, biorąc zdarzenie za zwykły problem z biurokracją. – Trzymają się standardów, lecz wyprodukowały je różne typy maszyn. Odpowiadam za ich synchronizację. Skąd mam wiedzieć, co się stanie gdy…
– A czy to ważne? – przerwał mu szef. – Ten kadłub ma dolecieć na miejsce, to wszystko. Jeśli coś nie będzie współdziałać, koloniści to wymienią. To ich problem, nie nasz.
– Przecież nie chcę montować reaktora! – zaprotestował Wilan. – Chcę go tylko podłączyć i zobaczyć co się stanie. Potem wszystko wróci do magazynu…
– Nie możemy tracić czasu i sprzętu na kontrolę każdego drobiazgu! Do próżni z kontrolami! Mamy opóźnienia…
– Gdybym nie zażądał komór, nie wykrylibyśmy usterki w…
– Właśnie. I jeszcze te komory… – szef spojrzał na projektor. – Spalone. Szmelc na złom. Tylko czy nas to obchodzi? – spytał retorycznie. – Czy tym statkiem mają lecieć ludzie? Nie! Takie usterki koloniści usuwają sami, na miejscu. Na czarne dziury, to ich wyssana robota i nam nic do tego! Mamy wysłać im kadłub i trochę sprzętu, żadnych dodatkowych reaktorów. Rząd nie wysyła takich rzeczy w pustych statkach.
– Nie wiedziałem…
– Ja też nie. Ale przez ciebie dostałem na ten temat oficjalne upomnienie, które przyszło zamiast twojego zamówienia. Chcesz je zobaczyć, to służę. Nie wiem o co chodzi – machnął nerwowo ręką. Siadł za biurkiem i wywołał nowy obraz na projektorze. – Może rząd się boi, że koloniści przechwycą statek i ograbią go z czego się tylko da. Szczerze mówiąc, lata mi to ogonem. Ze względów bezpieczeństwa drugi reaktor ma dotrzeć do celu inną drogą. Nie masz po co sprawdzać, czy wszystko będzie współdziałać. Jak znam biurokrację, dostaną zupełnie inne części i sami będą się martwić jak je dopasować. Przed tym też się chcesz zabezpieczyć?
Wilan słuchał go, przebiegając wzrokiem wyświetlony dokument. Zwykłe urzędowe napomnienie, niespecjalnie ważne, ale trudno było się z nim kłócić.
– Przecież to głupota!
– Nie ty pierwszy zauważyłeś, że Flota i urzędnicy to banda paranoików. Nie chcą, by bezzałogowa jednostka miała na pokładzie komplet reaktorów? – Rikad rozłożył ręce – Świetnie, mi to wystarczy. Gdyby zamontowany reaktor nie działał jak należy, wtedy bym się tym zajął. Sprawdzaliśmy go, osiąga pełną moc. Koniec.
– Ale… Jeżeli coś się potem stanie, jakaś awaria… Może w drodze…
Szef oparł się rękoma o biurko i pochylił w jego stronę. Wyłączył projekcję. Zamierzał zrobić wykład.
– Nasze zadanie to szybkie wysyłanie gwiazdolotów – zaczął. – Tylko w Układzie istnieje infrastruktura, która umożliwia ich produkcję na tak wielką skalę. Zaopatrujemy w statki cały przeklęty znany kosmos! – wstał i zaczął się przechadzać to w jedną, to w drugą stronę. Mówił z pamięci, jak dobrze wyuczoną kwestię. – Układ Słoneczny to największe centrum produkcji. Zaopatrujemy setki, może tysiące innych światów, jakie przez ostatnie wieki zdołaliśmy zasiedlić, we wszystko czego nie są w stanie same wytworzyć. Nie ma się co oszukiwać – rzucił na Wilana szybkie, niepewne spojrzenie. – Nie jesteśmy dziećmi. To Rząd nie pozwala koloniom na samowystarczalność. Lecz to my musimy pracować, by to wszystko jakoś trzymało się kupy, by gdzieś tam nie zabrakło czegoś, od czego może zależeć istnienie całej kolonii, czy załogi statku. My wysyłamy im części, oni sprawdzają je i składają w całość. Rząd decyduje, kogo w swej łaskawości zechce obdarować sprzętem, nie my. My, tutaj – wskazał na ścianę, za którą znajdowała się główna hala stoczni – odpowiadamy za to, by to wszystko docierało do nich na czas. Każdy z nas musi znać swoje miejsce.
Wilan dobrze znał te propagandowe slogany. Brednie, jak wiele innych. Nawet ich autorzy musieli wiedzieć, że od trzech wieków mało kto jeszcze w to wierzył.
Rikad był szczery. Nie wciskał bzdur. Doceniał to.
– Mamy wypuszczać wybrakowane statki, licząc, że na miejscu, za kilkadziesiąt lat, kiedy być może – podkreślił to – zmienią się przepisy, ktoś nie zapomni sprawdzić wszystkiego przed odlotem? – wycelował w niego palec. – Umiesz przewidywać przyszłość, Rik?
– Umiem czytać między wierszami – szef ciężko siadł na fotelu. – Wysyłamy wybrakowane statki, bo takie jak ten mają być wybrakowane odgórnie. Nie mamy środków na dodatkowe wyposażenie, i, co ważniejsze, nie mamy na to czasu. Dla dobra nas wszystkich, skończ z tymi kontrolami! Flota chce, aby ten tak zwany gwiazdolot jak najszybciej wyruszył do celu. Do tego potrzebuje jedynie zasilania, napędu, komputera, osłon i kilku drobiazgów. To wszystko.
– Rozumiem, ale…
– To nie zależy ode mnie. Pamiętaj gdzie jesteś, czego się od ciebie oczekuje, oraz, najważniejsze – opuścił palec w dół, znacząco wskazując na podłogę, w stronę Centrum stacji – kto tu naprawdę rządzi. Przepisy w sprawie reaktorów są, jak widziałeś, bardzo wyraźne. Lecz jeśli dla sprawdzenia konstrukcji statku chcesz ryzykować pracę…
« 1 2 3 4 5 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.