Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 7

« 1 2 3 4 14 »

Alan Akab

Więzień układu – część 7

Reaktorów było wiele, tak samo jak statków, kosmolotów, czy czego tam jeszcze. Musieli zdobyć mały reaktor pomocniczy, a nie okrętowy, od wielkich pancerników czy lotniskowców. I nie miniaturowy, jak wersja dla kosmolotów.
– Zresztą, o czym my tu gadamy? – dodał nim Buris zdążył coś odpowiedzieć. – Każdy reaktor jest ściśle kontrolowany przez rząd. Ma numer, serię, no i pilnują każdego jak oka w głowie. Buris, reaktory to sposób na kontrolę rozmiarów kolonii, dlatego urzędnicy tak się trzęsą nad każdą sztuką.
Wyjaśnił mu czego dowiedział się od Lerszena. Gdy skończył, Buris milczał długą chwilę.
– Dobra. Więc już wiem skąd te problemy – stwierdził wreszcie. – Co nie zmienia tego, że zawsze widzisz wszystko w ciemnych barwach. Spróbuję, mimo wszystko. Ty grzebałeś w tym pokoiku pięć miesięcy – energicznie machnął ręką dookoła. – Czas się zrewanżować.
– A komory?
– Zobaczymy. Podziemie handluje z kolonistami. Może coś załatwi.
– Za bardzo im ufasz. To cię może zgubić.
– To tak samo jak z zaufaniem do Rządu. Jest mocno ograniczone i głównie na pokaz. Oni też o tym wiedzą. Póki mogą zarobić na interesie, póty będą pomagać.
Wilan z rezygnacją pokręcił głową.
– Nie zapominaj – ostrzegł. – To nie jest grupa charytatywna. Gdyby mieli reaktory, robiliby o wiele lepsze bomby. Pamiętasz Argo? Kiedy to było, dziesięć, piętnaście lat temu?
– Pamiętam – Buris lekceważąco machnął ręką. – Ale tamto to był kosmolot dla elit, luksusowy liniowiec. Kursował między Ziemią a Marsem, a może Wenus. Nie pamiętam.
Jakby były jeszcze inne trasy, po których kursowałyby liniowce… Bogacze nie zwykli wybierać się na wycieczki na kopalnie księżyców Saturna, czy do gazowych gigantów.
– Jest bardzo prawdopodobne, że podziemiowiec, którego znasz, jest tym samym który podłożył nam bombę. Nie przyzna się oczywiście, lecz to pokazuje, na ile cenią ludzkie życie. To niebezpieczni fanatycy! Porywają statki, wysadzają kopalnie, fabryki…
– I może dlatego… – zaczął Buris.
– Buris – Wilan zamknął oczy, aby się uspokoić. Do niego nic nie docierało. – Pojedynczy człowiek niewiele dla nich znaczy. Chcą wolności dla wszystkich albo dla nikogo. O nas mogą pomyśleć jak o tchórzach, szczurach, które chcą uciec, zamiast przyłączyć się do nich i walczyć o wolność dla wszystkich Układowców czy Wewnętrzniaków. Nie sądzę, by wiedzieli co to znaczy rodzina czy troska o innych. Nie sądzę, by mieli rodziny. Nie mogę się doczekać rozjaśnienia, gdy wreszcie wybiją ich do nogi. Od razu zrobiłoby się tu spokojniej.
Buris ciężko sapnął. Wilan wrzucił go w podły nastrój, lecz nie winił się za to ostrzeżenie.
– Kocia twarz, aleś mnie pocieszył – mruknął. – Zważywszy, że to nasza jedyna szansa, by w ciągu miesiąca zdobyć brakujące podzespoły…
– To ostatnia z ostatnich szans, jeśli chodzi o mnie. Nie mówię nie – zaznaczył. – Mówię tylko byś był ostrożny. Ekstremalnie ostrożny.
– Chyba znasz mnie już na tyle, by wiedzieć, że zawsze jestem ostrożny.
Biorąc pod uwagę to spotkanie, Wilan pozwolił sobie zwątpić.
• • •
Już z samego rana Iwen odkrył, jak wielkie zmiany zaszły w grupie od wczoraj. Zaczęło się od głupich, niewybrednych dowcipów na jego temat, krążących na głównym kanale. Na przerwach większość chłopców zaczęła schodzić mu z drogi, a na lekcjach Uber, jego jajcogłowy, zaczął popełniać błędy. Nie minęło wiele czasu nim nauczyciele zaczęli się go czepiać. Nic dziwnego – był jedynym, który sprawiał im dziś kłopoty.
Znów musiał zacząć uważać na lekcjach, choć może to dobrze, dzięki temu zapomniał o kanale ogólnym. Złośliwości trafiały prosto w jego czułe miejsca, z precyzją godną międzyplanetarnego miotacza masy. Cały dzień trzymali się tego tematu, z uporem automatu poszukiwawczego, a on z całych sił starał się nie okazywać jak bardzo go tym ranią. Przypomniał sobie dlaczego unikał dzieci w nowych szkołach, z jakiego powodu budował wokół siebie tarczę, dlaczego nauczył się walczyć i zaczął je bić. Nie pozwalał, by uderzyły go pierwsze. Nie mogąc sprostać jego pięściom, atakowały słowami, lecz bił je dotąd, aż się zamknęły. Teraz wszystko powróciło, a on był bezsilny. Było tylko kwestią czasu, kiedy przejdą od słów do czynów.
„Kostucha się zbliża”, szeptali, gdy się pojawiał. „Odsuń się, bo będziesz trupem”. Nawet Orfius i Kerell, nawet dla nich był chodzącą katastrofą. Sprowadzał nieszczęście, jak Kosiarz. Dostał nowe przezwisko, lecz niczego nie chciał tak bardzo, by znów być Nowym. Nawet dawne złośliwe uwagi Żimmiego nie wydawały się już tak dokuczliwe. Teraz, gdy znowu był nikim, zrozumiał, że nic nie nadrobi pięciu lat wspólnego życia w szkole, choć po tym, co zobaczył na jednej z przerw pomyślał, że nawet te pięć lat mogłoby niczego nie zmienić. Żimmy uderzył kilka razy Orfiusa, naprawdę mocno, za to, że Orfius wolał siedzieć z boku, bojąc się zdecydować czy poprzeć kapitana czy drugiego zastępcę. Żimmy nie rozumiał, że najsłabsi wojownicy po prostu się bali, wszystkiego i wszystkich, teraz nawet swoich towarzyszy. Nie rozumieli co się dzieje, wiedzieli tylko, że to wszystko przez Nowego.
Czasem, gdy nikt nie widział, zaczynał płakać. Wolałby ich pięści od złośliwości, wolałby nawet Anhela. Za tym wszystkim stał Żimmy. Wciąż obawiał się Arto, więc wyżywał się na nim, a on udawał, że nic się nie dzieje. Bał się, że gdy Arto się dowie, rzuci się na Żimmiego, choć jeszcze nie wyzdrowiał.

Byli w pobliżu, gdy kilku wojowników Smoka pobiło jakiegoś młodszaka. Gdyby Arto nie ruszył gwałtownie do przodu, nawet nie wiedziałby, że coś się dzieje. Młodszak zalewał się krwią, a oni wciąż go trzymali. Nikogo dotąd nie skatowali tak dokładnie. Wojownikom puszczały nerwy, musieli się na kimś wyżyć. To rozprzestrzeniało się jak zaraza, a Iwen był jej centrum.
– Co robicie, wściekłe szczury? – Arto siłą oderwał dwóch i rzucił do tyłu.
– Podatek! – odpowiedział jeden hardo. – Stawiał się, to dostał.
Iwen nie mógł uwierzyć, by trojak próbował się stawiać piątakowi. Po jego oczach widział jak bardzo był przerażony. Młodszak nie rozumiał co się stało.
– Dostałeś co chciałeś? – gniewnie spytał Arto. – Więc puśćcie go, by zebrał nowy, zamiast lizać się po kątach!
– Robimy co chcemy! – rzucił któryś z odrzuconych w tył. – Jesteś za miękki, by nam rozkazywać! Lepiej pilnuj swojej Kostuchy, jeśli tak bardzo…
To był pierwszy raz, gdy Iwen widział, by Arto uderzył swojego. Kapitan zgiął rękę w łokciu i uderzył, nie odwracając się do tyłu. Trafił wojownika prosto w mostek. Chłopiec nawet nie jęknął; przewrócił się i upadł na wznak, próbując złapać oddech. Arto tylko spojrzał do tyłu, z doskonale obojętnym wyrazem twarzy. Cofnął stopę i opuścił ją z całej siły na krocze leżącego wojownika. Kolejnego złapał za rękę, tuż nad łokciem, wbijając kciuk prosto w zewnętrzne zagłębienie łokcia. Wojownik nie zdołał zareagować, jego ciało szarpnęło się niczym porażone czystą energią. Iwena przeszły ciarki. Jego kapitan potrafił, gdy zechciał, być równie okrutny jak Anhelo. Zadawał ból z taką samą łatwością i wiedział co zrobić, by nawet oni to poczuli. Pierwszy i jedyny raz ujrzał łzy w oczach prawdziwego wojownika. Ofiara nawet nie jęknęła, nie poruszyła się, lecz widział, że cierpi. Arto dobrą chwilę trzymał palec wbity w nerw chłopca, nim puścił, zesztywniałego. Wojownik odskoczył jak oparzony.
– No co? – zaprotestował płaczliwie, lekko się garbiąc. – Nawet go nie połamaliśmy!
– Zachowujecie się jak starszaki! Tego was uczyłem? – Arto wskazał na wystraszoną ofiarę. Iwen stał za jego plecami, nie widział wyrazu jego twarzy, lecz głos kapitana kipiał wściekłością. – Jak zaczniecie ich tak traktować to wszystkie nasze grupy będą błagać innych, by ich przed nami chronili! Możecie się mnie nie słuchać i będziecie za to obrywać, ale nawet Żimmy nie pozwoli, byście szkodzili grupie!
– Żimmy powie, że Kostucha też nam szkodzi – powiedział ktoś cicho.
– Lepiej jej pilnuj, bo…
Arto spojrzał na tego, kto to powiedział. Głos zamilkł.
– Bo co? Chcecie się zachowywać jak inne grupy, tak? Mogę wam pokazać jak rządzi się taką grupą! Myślicie, że wtedy będziecie mieć siłę na to? – wskazał na zbitego młodszaka.
Wojownicy odsunęli się od swojej ofiary. Bez słowa podnieśli z podłogi oddychającego ciężko towarzysza i odeszli w milczeniu. Młodszak wykorzystał ścianę jako oparcie, by stanąć prosto. Choć ledwo trzymał się na nogach, uklęknął, starł z podłogi ślady krwi i odszedł, kulejąc i przytykając do nosa kawałek bandaża. Iwen odprowadził go smutnym wzrokiem. To przeze mnie, pomyślał jeszcze raz. Arto potrafił przegonić wojowników, lecz nie był w stanie cofnąć wypowiedzianych słów. Kostucha… Chodząca śmierć. Nie mógł odmówić im racji.
« 1 2 3 4 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.