Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 12

« 1 6 7 8

Alan Akab

Więzień układu – część 12

– Czujne oko widzi granicę między uchodzącym powietrzem a czystą próżnią. Śluza wie jak regulować jego upływ, nie wypuszczając zbyt wiele.
Slang miał swoje wady. Zem nie rozumiał, co Arto miał na myśli. Nie rozumiał, że Karros musi mieć wypadek nie dlatego, że zrobił to co zrobił, lecz za to kim był i czym miał się stać.
Przymknął oczy. Pewne rzeczy musiały być powiedziane wprost, lecz jak to osiągnąć?
Myślał gorączkowo. Zem czekał. Oni muszą mieć jakiś sposób, uznał, coś co stosują od dawna, język, który pozwala im mówić co chcą, bez zgadywania co naprawdę chciała powiedzieć druga osoba. Sposób jednoznacznego porozumiewania się. Nie, to nie mogła być mowa Żółtoskórych. Tego można było się nauczyć i podsłuchać…
Język dłoni… Podszedł do Zema i wyciągnął rękę. Zem podał swoją. Zetknęli dłonie podstawami. Arto wyobraził sobie, iż dłoń Zema jest wirtualną klawiaturą. Ułożył kciuk na krawędzi palca wskazującego, starając się wyczuć przestrzenie między stawami. To jak przestawianie płaszczyzn, pomyślał. Człony palców i poduszeczki u ich nasady tworzą klawiaturę, panel cztery na cztery. Położył drugą dłoń na wierzch swojej, zasłaniając palce. Zem docisnął ją swoją dłonią.
„Nie rozumiesz” – Arto począł niezgrabnie wystukiwać swoją wiadomość. Zamknął oczy. Dłoń stała się całym jego ciałem; człony palców Zema były klawiszami, krawędź palca wskazującego stała się przełącznikiem płaszczyzn – „ja i ty jesteśmy tym co chciał dael lecz karros jest tym co chcą władcy szkoły”.
Przerwał, czując, że gubi rytm i wyczucie. Latami pisał na klawiaturze z taką samą swobodą, z jaką wciągał powietrze do płuc, lecz bez pomocy wzroku, zdany jedynie na dotyk, nie potrafił skutecznie przełożyć swojej wprawy, choć było to ledwie nowe zastosowanie już opanowanych umiejętności.
„Zrozum jeśli szkoła ma pozostać taka jak jest jeśli nie ma się pogorszyć on musi zginąć i wszyscy jemu podobni znam go za kilka lat będzie gorszy niż anhelo niż dziesięciu anhelów ale to musi wyglądać na wypadek nawet dla władców gry inaczej spróbują ponownie ale tym razem usuną i ciebie i anhela i nawet pilpa wyjmą wszystkich którzy mają związek z daelem”.
Skończył. Odetchnął. Otworzył oczy.
Po raz pierwszy dostrzegł na twarzy Zema cień zaskoczenia. Z zażenowaniem, ostrożnie wysunął dłoń z jego dłoni. Zem bezwiednie opuścił ręce. Nie patrzył na Arto. Patrzył w głąb siebie. Myślał. Minęła długa chwila nim poruszył głową. Spojrzał na Arto.
– Jesteś pewien? Skąd wiesz?
– Po prostu wiem. Widziałem znaki. To nie tylko tu, u nas. Inne szkoły też. Na razie jest nieostrożny i niedoświadczony. Sam możesz to zobaczyć. Umowy z nim są niebezpieczne. Zbyt często bierze w nich udział ktoś jeszcze.
– Jeżeli to prawda… – Zem kiwnął głową. – To niełatwe zadanie.
– Nie jest aż tak dobry! – zaprotestował. – Wystarczy…
– Nie o nim mówię – przerwał mu Zem. – Jesteś za młody, by poznać siebie, lecz ja wiem, że wykonanie pewnych rzeczy niszczy sprawcę. To jedna z tych rzeczy. Nie mogę stać się jak wy, to by zniszczyło wszystko co… – pokręcił głową, widząc, że Arto nie rozumie – Szkoła nastawiła nas w specyficzny sposób. Ominęliśmy wiele granic naturalnych dla zwykłych ludzi. Jeszcze możemy zawrócić. Nie jest to łatwe, gdyż zasmakowaliśmy swobody płynącej z ich przejścia, lecz jest to możliwe. Niestety ta jedna… – złożył dłonie. – Póki stoisz przed nią, wszystko jest w porządku. Możesz śnić o jej przekroczeniu, to nic złego. Możesz czuć jak cię pociąga, fascynuje, czuć obiecaną przez nią moc. Możesz chodzić wzdłuż niej, planować gdzie i jak ją przejść, lecz gdy to zrobisz ona zniknie, na zawsze. Nie można za nią wrócić, jak nie można wrócić na rozbity o planetę statek.
To stało się z Anhelem, pomyślał Arto, a ja powiedziałem mu, by zrobił to samo…
– Więc tacy jak on mają zostać?
– Jeszcze nie wiem czy się tym zajmę. Być może to zrobię, być może wykorzystam to, co wiem, by inni zobaczyli to co ty. Są też inne sposoby. Mogę sprawić, by cień doświadczonego drzewa przesłonił kiełkujące nasienie.
Doświadczenie przeciwko… Anhelo! Wystarczy, by ktoś szepnął o zdarzeniu w łazience…
– Rozumiem. To dobry sposób. Mądry.
– Obyś był równie mądry tam gdziekolwiek się wybierasz, młodszaku.
Zem kiwnął głową i odszedł. Obaj wiedzieli, że więcej się nie zobaczą.

Nie od razu pozwolił Iwenowi przekazać kartę. Dopiero gdy uznał, że ryzyko jest najmniejsze niewielki przedmiot przeszedł z ręki do ręki, znikając w ukrytej kieszeni. Potem długo spacerowali po promenadzie. Niewiele mówili. Iwen często przystawał i patrzył planetę. Wciąż był rozbity. Obaj winili się za powstałe kłopoty. Sam mógł czuć się winny i wciąż działać, lecz Iwen poddawał się temu, tym mocniej, że widział jak Arto pomaga, podczas gdy jemu pozostało tylko siedzieć i czekać. Znał ten typ winy. Cokolwiek by nie powiedział, ono zostanie. Tylko powodzenie akcji mogło go wyleczyć.
– Powinienem sobie odgryźć język gdy to wymyśliłem – powiedział Iwen, jakby czytał w myślach Arto. – Nie powinienem cię namawiać. Wiedziałeś lepiej, jak zawsze.
– A ja powinienem sam się odstrzelić za to, że się zgodziłem. Jesteśmy tak samo winni.
– Ale to był mój pomysł.
– Nie zgodziłbym się, gdybym w niego nie wierzył. Stało się. Trudno.
Spojrzeli na siebie. Pożegnali się bez słów. Do zobaczenia przy szybie, powiedział w myśli.

Z niecierpliwością wracał do domu. Karta musiała zawierać wyznaczony termin odlotu – nic innego nie przychodziło mu do głowy. Lecz bezpieczeństwo przede wszystkim, myślał idąc nieśpiesznie. Po drodze zajrzał w kilka miejsc, by jego wyjście było jak najbardziej wiarygodne. Ostatnią rzeczą, na którą chciał, by zwrócono uwagę, było spotkanie z Iwenem.
Gdy wrócił, ojciec był już w domu. Niewiarygodne, ile się wydarzyło odkąd widzieli się ostatnio. Teraz musieli się śpieszyć. Czas im się kończył. O ile dobrze policzył, miał im się skończyć dokładnie tego rozjaśnienia.
Ojciec niecierpliwie rozkodował wiadomość. Przeczytał ją z niedowierzaniem.
– Dziwne – powiedział. – Nie tego oczekiwałem…
– O co chodzi? – spytała ze zdziwieniem matka. Arto poczuł ucisk w gardle, że wszystko powie i tamci usłyszą. – Problemy?
– Nie wiem… Nie mogę mówić. To nie mój wymysł, tak musi być. Nie wiem dlaczego, ale musi.
Wstał od stołu. Chwilę pokręcił się nerwowo po pokoju, myśląc nad czymś. Na koniec wziął swój identyfikator, po czym wyszedł.
• • •
Wilan starał się jak mógł, by jego ostatnie dni na stacji wyglądały normalnie. W jego odczuciu wiadomość od kolonisty nie była normalna. Oczekiwał informacji o terminie odlotu, lecz zamiast niej otrzymał polecenie spotkania się w WIR-ze.
Opuścił windę, nieśpiesznie zmierzając w stronę sal terminali, niczym zmęczony pracą człowiek, liczący przed nocą na odrobinę rozrywki w innym świecie. Opłacił sesję i wyciągnął się wygodnie w kokonie. Będąc już w systemie uruchomił swoją ulubioną symulację stromych, skalistych i śnieżnych gór. Chwilę czekał, lecz kolonista się nie zjawiał. By zabić narastający niepokój Wilan wyłączył czucie temperatury i zaczął się wspinać na najbliższy szczyt, jak zawsze, bez asekuracji. Z początku nie przykładał do tego należytej uwagi, wierząc, iż Zefred pojawi się lada moment, lecz po kilku odpadnięciach od ściany podświadoma wola rozładowania napięcia wzięła górę.
Oczekiwanie się przedłużało, lecz Wilan zapomniał o wszystkim. Kolonista pojawi się, gdy uzna to za stosowne i bezpieczne, jak zawsze. Dwadzieścia minut później liczył się już tylko szczyt, on sam i dzieląca ich wysoka, pionowo opadająca, zamarznięta skalna ściana. Zapomniał o stresie i stoczni. Całkowicie oddany karkołomnej wspinaczce, szybko dotarł do połowy trasy. Zakładał kolejny zaczep na ścianę gdy nie wiadomo skąd wokół pojawiły się plastalowe ściany. Otoczyły go, zawirowały i zamknęły w niewielkiej, pozbawionej otworów szczelnej klatce. Pozbawiony uchwytu, padł na podłogę. Wstał, pełen złości. Zmiana była nagła, jego poziom adrenaliny – wysoki. Nie tak odbyło się to poprzednim razem…
Chwilę później zmaterializował się także kolonista. Zignorował czytelną irytację Wilana.
– Mam powody wierzyć, iż twój dom został zarażony. Okablowany – przeszedł do rzeczy.
– Jak, kiedy? Bez nakazu, bez…? – myśli Wilana rozleciały się bez składu po jego głowie.
– Nie bądź dzieckiem! – kolonista ofuknął go jak ucznia. – To nie dochodzenie kryminalne! Reguły są dobre dla zwykłych przestępców. Ucieczka to zdrada stanu, w takich przypadkach wchodzą kiedy chcą, robią co chcą, a gdy skończą, usuwają po sobie wszelkie ślady. Musiałem zmienić wiadomość. Muszę to przekazać ustnie, każdemu z osobna.
– Więc kiedy termin?
– O tym chcę mówić. Nikt inny nie może o tym wiedzieć. Nikt! Chłopiec sam wyczuje ten moment, lecz twoja żona… nie chcę, by swoim zachowaniem dała im jakiś sygnał.
Coś o tym wiedział. Robił co mógł lecz w miarę jak zbliżał się termin, w miarę jak rosło napięcie, ich rozpaczliwa normalność stawała się rozpaczliwie nienormalna. Gdyby nie to, że ktoś musiał wiedzieć, nawet jemu kolonista nie puściłby powietrza ze śluzy.
– Arto już wie gdzie mamy się spotkać? Ja mam tylko powiedzieć kiedy i pójść za nim?
– Mniej więcej. Termin nie jest ustalony. Akcję zaczniemy podczas jednej z najbliższych nocy. Jutro, pojutrze, w ostateczności dzień później. Wiem, przekraczamy granicę bezpieczeństwa, lecz nie ma na to rady. Ustaliliśmy sygnał. Gdy Alfa będzie podchodzić do dokowania, zasymulujemy awarię dysz plazmowych. Przelecimy tuż obok waszej stoczni i statku. Ruszycie podczas najbliższej nocy.
To był dobry plan. Zbliżający się gwiazdolot na chwilę utraci – rzekomo – kontrolę nad siłą ciągu. Przyciąganie pól magnetycznych przyciągnie go do stacji, kierując w stronę stoczni. Kontrola lotów zacznie szaleć, lecz nie nabierze żadnych podejrzeń. By skompensować utratę spójności strumienia, załoga zwiększy moc cewki, by tym silniej wypchnąć plazmę na zewnątrz. Taki manewr pozwalał relatywnie szybko odzyskać kontrolę nad statkiem, lecz zwiększał też siłę jego pola magnetycznego.
– O której zbiórka?
– Każda z dotychczasowych wiadomości zawierała kod potwierdzający. Po zsumowaniu cyfr, aż do uzyskania liczny jednocyfrowej, otrzymasz godzinę startu operacji. Bądźcie wcześniej na miejscu, lecz nie za wcześnie. Musicie być gotowi. Nie będzie drugiej szansy – kolonista gestem otworzył widoczny tylko dla jego oczu panel kontroli symulacji.
– Nie spodziewasz się, że właśnie zaraz po cumowaniu statek będzie najbardziej strzeżony? Zwłaszcza jeśli powiążą nas z…
Ręka kolonisty nieruchomo zawisła w powietrzu.
– Niech się domyślają czego chcą. Choćby głowili się nad tym cały miesiąc, nigdy nie zgadną którędy przerzucimy was na pokład – na jego twarzy zagościł przebiegły uśmieszek. – Jeśli ja nie wpadłem na ten pomysł, oni tym bardziej. Nie możemy przedłużać operacji.
– Już i tak tańczymy z czasem na włóknie – mruknął Wilan.
– Nie tylko to. Alfa ma ledwie tyle ładunku, by podtrzymać swój kamuflaż przez dobę, może kilka godzin dłużej. Potem fałszywa ładownia opustoszeje. Pamiętaj o urządzeniach. Tylko w razie potrzeby – kolonista zniknął w chwili, gdy skończył ruch ręką.
Dziesięć sekund później klatka rozpadła się i rozleciała na wszystkie strony, niknąc Wilanowi z oczu. Znów był na ścianie. Miał ledwie tyle czasu, by złapać się umieszczonego wcześniej zaczepu. Uwiesił się go, podciągnął, poprawił chwyt i oparł stopę na niewielkim występie skalnym. Spojrzał w dół, potem w górę. Opuścił głowę. Westchnął ciężko, po czym podciągnął się w górę, z silniejszym niż wcześniej postanowieniem dotarcia na szczyt.
koniec
« 1 6 7 8
20 grudnia 2006

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.