Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 13

« 1 2 3 4 5 19 »

Alan Akab

Więzień układu – część 13

Urzędnicy wyszli. Niemal jednocześnie wyskoczyli z łóżek. Już byli spóźnieni. Zebrali wszystko, gotowi do ucieczki. Wyszli do pokoju.
Matka trzęsła się z gniewu; ręce jej latały, lecz nie straciła głowy. Z dużej szafy wyciągnęła przygotowany zawczasu niewielki plecak. Nerwowo narzuciła go na plecy.
– Daj mi – Iwen podbiegł i złapał za materiał. – Jestem najmniejszy.
– Szybko. Zbierajcie się. Musimy iść – matka oddała mu plecak, nerwowo rozglądając się po pokoju. – Jesteśmy spóźnieni.
– Nie teraz – odparł ojciec. Był spokojniejszy od niej, lecz też był podenerwowany. – Musimy odczekać, inaczej natkniemy się na urzędników.
– Musimy iść już! Teraz!
– Musimy poczekać! – twardo powtórzył ojciec. – Bez tego nigdy nie dotrzemy na miejsce.
– Automaty przyczepią się do nas, tak czy inaczej. Będziesz musiał coś z nimi zrobić. Twój drogi Zefred na pewno znalazł na to sposób. Idę, zanim coś się stanie. Nie zostanę na tej stacji ani minuty dłużej! – rzuciła swój identyfikator na stół, złapała swoją torebkę, spojrzała na dzieci. – Idziemy!
– Trudno, więc idziemy – ojciec rzucił obok swój identyfikator. Upewnił się, że zagłuszanie wciąż jest aktywne. Potem wyszli.
• • •
– Już są – oświadczył Arto, wychylając się zza rogu.
Wilan wyjrzał na korytarz. Na miejscu czekało już kilka osób. Jednych nie znał, innych się spodziewał. Ich umiejętności pokrywały się z planami, o których mówił kolonista. Lecz pewna dwójka zwróciła jego szczególną uwagę.
Wyszedł i zbliżył się do nerwowo oczekującej grupki. Słyszał jak jego żona i syn idą za nim. Sam gapił się na Susumi i Hemula. Oni gapili się na niego.
– Ty też? – uniósł brwi, patrząc na Susumi. Wokół niej dreptała kilkuletnia dziewczynka.
– Mogę to samo powiedzieć o tobie – splotła ręce. – Ale cieszę się, że ty też. I dobrze! Z tobą odtworzymy cały zespół – kiwnęła głową w stronę reszty. – Brakuje kilku, ale razem na pewno coś złożymy, choć nie jestem pewna czy to będzie statek, czy holownik.
Rzeczowa jak zawsze, nawet w takiej chwili. Uśmiechnął się szeroko.
– Cieszę się, że was tu widzę – wyciągnął rękę do Hemula. – Zwłaszcza ciebie.
Materiałowiec w niczym nie przypominał człowieka, którego spotkał tamtej nocy na promenadzie. Musieli go zgarnąć już po tym zdarzeniu. Częściowo doszedł do siebie. Był trochę w nieładzie, lecz gotowy, spakowany i przygotowany na wszystko.
– Cóż, sam wiesz – odpowiedział. Uścisnęli sobie dłonie. – Tu nie ma dla mnie już nic. Skoro moja, jak się okazało, gorsza połowa zdecydowała się mnie porzucić, niech radzi sobie sama. Do otchłani z nią! Potrzebujecie mnie bardziej niż ona – westchnął. – Zabrałbym córkę, lecz nie mogłem powiedzieć żonie. Nie po oskarżeniu, nie po tym jak wyjechała nie mówiąc gdzie. Dowiedziałem się dopiero wczoraj! Nie daliście mi wiele czasu na wytrzeźwienie.
– Zaraza, przeklęte tajemnice do granic paranoi – parsknęła Susumi. – Wszystko do ostatniej chwili. Dobrze, że sama wiedziałam, że tu będę!
Wilan rozejrzał się po pozostałych. Jego pojawienie się ożywiło ludzi. Wydawali się troszkę pewniejsi powodzenia i troszkę swobodniejsi. Byli ubrani zgodnie z zaleceniami – ściągnięte kombinezony lub wąskie koszule i spodnie, nic, co by zawadzało podczas przeprawy. Nikt nie brał bagażu większego niż mały plecak. Konsola z cennymi danymi, pamiątki, drobiazgi – tylko to, co naprawdę było coś warte. Jeśli chodziło o niego, całą resztę pozostawił za sobą bez odrobiny żalu.
– Ktoś jeszcze? – spytał – Nie widzę Rubia…
– Też będzie mi go brakowało – zgodziła się Susumi. – Jak dla mnie, był zbyt strachliwy.
– Lien! Ty, tutaj? – Wilan odwrócił się. Arto radośnie potrząsał za ramię jakiegoś chłopca.
– Ej! Jak ty jesteś z nami, wiem, że się uda – odparł tamten, równie uradowany – Koniec ćwiczeń, co?
– Na otchłań! Jak ty tu jesteś, co z…
– Spokojnie, wszystko załatwiłem! Rejkert zajmie się twoim kotem. Skup się lepiej na nas.
– Mój syn – wyjaśniła Susumi. Złapała dziewczynkę. – To moja córka, a tam – wskazała na jednego z mężczyzn – jest mój mąż.
Mężczyzna rozmawiał z innymi, lecz wciąż rzucał w ich kierunku ostrożne spojrzenia. Wilan ledwie go znał. Skinął mu głową, mężczyzna odpowiedział ostrożnym skinięciem.
Zastanowił się czy o niczym nie zapomniał. Zrobił listę dla Burisa, wysłał autoryzację, wszystko jak trzeba. A jednak czegoś brakowało…
– Nie widziałeś Iwena? – nagle spytał Arto. Wilan zmarszczył brwi. Właśnie, gdzie Lerszen?
– Iwen? On też? – odparł chłopiec – Holujesz mnie!
– Sam zobaczysz! Tato, widzisz ich?
Wilan poczuł ukłucie chłodu. Wśród zebranych nie było ani Lerszena, ani nikogo z jego rodziny. Prawda, wciąż dochodzili nowi, mieli jeszcze czas, ale on powinien się zjawić jako pierwszy. Miał zabezpieczyć teren. Coś musiało ich zatrzymać.
Policzył zgromadzonych ludzi. Nie było ich tylu, ilu miało być. Urząd zaczął robić swoje.
– Nie ma Norrensonów – potwierdziła Ene. – Ani Zefreda.
Więc wszystko spadło na jego barki. Chłód przeszedł w dreszcz. Obrócił w kieszeni sześcianik kolonisty, zastanawiając się jak niezwykle czułe palce musi mieć osoba na co dzień korzystająca z takich przyrządów. Pomacał go w wyuczony sposób, lecz nie wyczuł ostrzegawczego drżenia niewielkiej wypustki. Sześcianik nie wykrył obecności automatów.
– Coś musimy zrobić – zauważył jeden z pracowników. Wilan dobrze go znał. – Podobno miałeś go zastąpić. Powiedział, że będziemy wiedzieli za kim iść. Musiał mówić o tobie.
– Prawda – odparł. – Wiem co robić. Na razie poczekamy. Jeszcze mamy czas.

Następne pół godziny Arto spędził na dwóch rzeczach – myśleniu co się stało z Iwenem, czy on i kolonista zdąży na czas, oraz na ukrywaniu niepokoju, którego źródłem był jeden ze znajdujących się wraz z nimi mężczyzn. Widział go raz, lecz rozpoznał go niemal natychmiast. Mógł przyjść bez munduru i z rodziną, lecz dla niego wciąż był strażnikiem z korytarza, rzekomo pomagającym im w zamian za bilet na statek. Jednak milczał, starając się nie czuć jego wyimaginowanych spojrzeń na plecach, ile razy odwracał się tyłem.
– Gdzie ten wyssany kolonista? – ktoś szepnął nerwowo. – Obiecał, że wszystko ustali…
Do próżni z kolonistą, pomyślał. On nas w to wpakował. Wiedział co robi. Ludzi było coraz więcej, lecz ciągle brakowało Iwena. Nie mógł się powstrzymać od nerwowego, choć powolnego chodzenia wzdłuż ściany. Nawet w tym udawał spokój, choć podłoga pod jego krokami zdawała się rozgrzewać. To nic, że nie żarzyła się światłem plazmy, czuł jakby się w nią zamieniała. Chciał zerwać się i biec aż do ich domu, lecz wiedział, że nie zdąży.
– Arto – głos ojca wstrzymał go w połowie drogi do przeciwległej ściany. – Musimy już iść.
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
Stanął jak wryty, bojąc się odwrócić i spojrzeć na niego. Słowa były wyrokiem, z którym nie mógł się pogodzić. Nie potrafił wydobyć z siebie głosu, nawet po to, by zaprotestować.
Ojciec podszedł i położył dłoń na ramieniu.
– Wiem, że ci ciężko, ale zależy od nas o wiele więcej ludzi niż tylko Iwen i jego rodzina.
Odwrócił się i spojrzał na zebranych wokół ludzi. Czekali na niego. Było ich tak wielu…
– Mamy tylko tę jedną szansę – powiedział ojciec. – Iwen na pewno o tym wie. Niedługo przejdzie ostatni impuls. Potem…
– On nie może zostać! – odpowiedział. – Nie przeżyje w szkole…
– Da sobie radę. Był w niej miesiąc. Nauczy się. Może wrócą na dół.
Spuścił głowę i westchnął. Musiał wybrać między rodziną a przyjaźnią.
Wzniósł rękę i wskazał na kratkę.
– Tędy – powiedział cicho.
– Mogę iść przy tobie? Lub za tobą? – spytał Lien.
– Pomóż rodzicom – odparł bez przekonania. – Wiesz jak dorośli są niezgrabni.
– Uważaj na siebie, albo wszyscy tu utkniemy, na zawsze.
Lien wrócił do rodziców. Ni słowem nie wspomniał o Iwenie. Nie było potrzeby. Obaj myśleli tak samo. Ojciec poklepał Arto po ramieniu. Odwrócił się.
– Zefred nie wrócił – oświadczył. – Będę prowadził, zgodnie z jego zaleceniem, chyba, że jest ktoś inny, kto chce to zrobić i wie jak – nikt się nie zgłosił, więc kontynuował. – Ustawiajcie się rodzinami, według porządku. Przejdziemy przez wentylację. Trzymajcie się grupy przed sobą. Nie zostawajcie w tyle, nie pchajcie się do przodu. My prowadzimy. Susumi, pójdziesz za nami. Pomożesz mi otworzyć przejście.
« 1 2 3 4 5 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.