– Widzę, że wzbiera w tobie gniew, mój młody Jedi – zadrwił Imperator. – To już nam nie będzie potrzebne – skinięciem palca uwolnił Luke’a z kajdanków, które z brzękiem spadły na posadzkę. W panującej ciszy brzęk ten zabrzmiał jak wystrzał. – Będziesz mój, jak twój ojciec, któremu na nic się zdała zmiana ciała. Z gnijącej, na pół zmechanizowanej bestii stał się bestią żywą i zdrową. Nieprawdaż, Anakinie?
Alexa
– Widzę, że wzbiera w tobie gniew, mój młody Jedi – zadrwił Imperator. – To już nam nie będzie potrzebne – skinięciem palca uwolnił Luke’a z kajdanków, które z brzękiem spadły na posadzkę. W panującej ciszy brzęk ten zabrzmiał jak wystrzał. – Będziesz mój, jak twój ojciec, któremu na nic się zdała zmiana ciała. Z gnijącej, na pół zmechanizowanej bestii stał się bestią żywą i zdrową. Nieprawdaż, Anakinie?
Alexa
‹Prawo robotyki›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
Autor | Alexa |
Tytuł | Prawo robotyki |
Opis | Autorka pisze o sobie: Jestem z wykształcenia automatykiem, z zawodu konsultantem, a z zamiłowania i drugiej profesji tłumaczem. Stan posiadania: jeden mąż (fan GW i fantastyki), jedno dziecko (j.w.), jeden kot (a właściwie kota, Mara Jade Skywalker, chyba nie-fanka, bo reaguje na Kotę, a nie Marę). Tłumaczę głównie teksty techniczne, ale tez i książki z serii Garretta dla MAG-a, tłumaczyłam trochę Tolkiena, Heinleina, Nivena i Van Vogta, a obecnie powieści z serii GW dla Amberu. Kocham muzykę Williamsa, jestem gorącą fanką Shreka, a właściwie Osła, trochę pisze, trochę rysuje, dużo czytam (uwielbiam, obok wszystkich innych, Agathe Christie), a jeśli mam naprawdę dużo wolnego czasu, łażę po górach. |
Gatunek | space opera |
Luke wszedł na pokład widokowy – zabawną pozostałość z czasów, kiedy krążownik był jeszcze latającym luksusowym statkiem dla turystów. Lubił tu przychodzić, żeby medytować, spoglądając w gwiazdy, a choć jako Jedi nigdy nie żądał wygód, czyjaś litościwa ręka przyniosła tu matę, na której mógł siadać bez obawy, że ubrudzi sobie spodnie.
Rozmyślał o popołudniowej odprawie. Mon Mothma przedstawiła im prosty i dość łatwy w realizacji plan zniszczenia Gwiazdy Śmierci. Pole zewnętrzne można było wyłączyć poprzez zniszczenie generatora na księżycu Endor. Pozostawało zgrać w czasie wyłączenie pola i atak rebelianckiej floty. O ile grupę desantową zebrali bez kłopotu, o tyle samo zniszczenie Gwiazdy Śmierci spotkało się z żywym protestem ze strony Luke’a i Davida. Pierwszy stwierdził, że nie wolno im zniszczyć całej stacji wraz z ludźmi, agentami, wtyczkami i tym podobnymi, drugi – że ta pozorna łatwość, z jaką zdobyli wszystkie informacje dotyczące stacji i jej obrony, jest co najmniej podejrzana i musi w niej istnieć jakiś haczyk.
Mon Mothma po namyśle i po naradzie z dowódcami zgodziła się zaczekać dwie doby. Według tego, co podawali agenci, w tym czasie powinna nastąpić dostawa nowych modułów i istnieje szansa, że podczas ich podłączania uda im się stwierdzić, czy podane informacje są prawdziwe, czy też Gwiazdę Śmierci chroni więcej niż jedno pole.
Jeśli wszystko się potwierdzi, niezwłocznie przystąpią do wykonywania planu ataku.
Luke bredził o ludziach i agentach, ale w gruncie rzeczy chodziło mu tylko o jedno: Yoda powiedział, że aby stać się Jedi, musi zmierzyć się z Vaderem.
Teraz miał jedyną i ostatnią szansę.
Jeśli ją zaprzepaści, nigdy nie stanie się prawdziwym rycerzem Jedi.
Pusta, lekko lśniąca podłoga, otoczona półkolistym oknem widokowym z transparistali kiedyś była ledwie widoczna spod stóp turystów, dziś odbijała tylko światło odległych gwiazd.
Luke wybrał sobie miejsce, z którego mogłoby się wydawać, że siedzi wprost na pokładzie. Gwiazdy nad nim i przed nim, a pod nim lśniąca tafla wody…
Teraz jednak to miejsce było zajęte.
Siedział na nim ktoś, kto skrzyżował nogi i położył dłonie na kolanach tak samo, jak od wieków czynili to Jedi podczas medytacji.
Luke drgnął. Przez krótką chwilę doznał wrażenia, że ma rozdwojenie jaźni i widzi sam siebie. Jasne, gładkie włosy srebrzyście odbijały blask pobliskiego księżyca, ciemny strój stapiał się z ciemnością. Człowiek siedział nieruchomo, zatopiony w najgłębszym z możliwych transie Jedi, z przymkniętymi oczami w bladej, nieruchomej twarzy.
Luke podszedł bliżej.
Dopiero teraz rozpoznał twarz intruza.
„Dave?” zdziwił się. W milczeniu okrążył siedzącego i stanął przed nim.
Randall nie poruszył się. Zatopiony w Mocy, wydawał się nie słyszeć i nie widzieć, ale kiedy Luke pochylił się, usłyszał szept, cichszy niż oddech:
– Luke?
Dave otworzył oczy, które lśniły dziwnym, nieziemskim blaskiem. Jednym zwinnym ruchem stanął na nogi i spojrzał na przybysza.
– Zająłem ci miejsce… przepraszam. Potrzebowałem samotności – powiedział.
Luke bez słowa usiadł na jednym końcu maty, w tej samej pozycji do medytacji. Drugą połowę pozostawił wolną. Dave przysiadł na niej i – widać było, że uczynił to całkiem odruchowo – przyjął dokładnie tę samą pozycję.
– Wiem, co robiłeś… – rzekł w końcu Luke. – Nie chcę cię urazić, ale kryjesz się z tym tak, jakbyś się bał…
– Czego?
– Że inni dowiedzą się o tym, że jesteś Jedi.
Randall gwałtownie skurczył się w sobie i przymknął oczy. Przez chwilę oddychał ciężko, jakby usiłując się uspokoić, jakby próbował opanować jakąś zbyt ostrą reakcję.
– Wyczułeś to. Przecież ty też jesteś Jedi – szepnął. – Tak. Nie chciałem, żebyście się dowiedzieli. Sam chciałem o tym zapomnieć.
– A jednak użyłeś Mocy… wtedy, w mesie – zaoponował Luke, nawet bez wyrzutu. – Dlaczego?
– Przecież wiesz, że nie mogłem ryzykować ujawnienia mojej prawdziwej tożsamości.
„W całym Imperium tylko jeden człowiek ma taki poziom midichlorianów. Wystarczyło, aby robot sprawdził bazy tylko pod tym kątem”.
– Jedi są cennym nabytkiem dla Rebelii.
– Dla mnie nigdy nic dobrego z tego nie wynikło – mruknął. – Najpierw mnie nie chcieli szkolić, później mnie nie chcieli wypuścić… same kłopoty.
Luke westchnął. Skąd on to znał?
– Kto cię szkolił?
Dave zawahał się. Znowu to cedzenie prawdy-nieprawdy. Może raz z tym skończyć?
– Kto? Najpierw chciał mnie szkolić mistrz Qui-Gon Jinn, potem próbował Yoda, ale skończyło się na… Yaro. Był dobrym mistrzem… – przymknął oczy.
– Był? – łagodnie zapytał Luke. – Nie żyje…
– Żyje – Dave uśmiechnął się na wspomnienie starego lekarza. – Jest Uzdrowicielem. To on mi pomógł, ryzykując własnym życiem . Pracuje w centrum medycznym Imperatora Palpatine’a.
Tyle mógł powiedzieć, nie kłamiąc. Wiedział, że Luke jest w stanie to wyczuć. Na wszelki wypadek starannie pominął wzmiankę o Obi-Wanie Kenobim.
Przez chwilę milczeli, szukając się wzajemnie w Mocy, ostrożnie budując więź, która miała ich połączyć na całe życie.
– Jutro lecisz? – zapytał Luke. – Jesteś pewien? W karcie masz napisane…
– Yaro jest zbyt ostrożny – uśmiechnął się Dave. – Nic mi nie będzie. Niełatwo jest szukać samego siebie, jeśli się nie wie, gdzie. Musiałem… pomyśleć
Znów milczenie.
Luke wyciągnął rękę i mocno uścisnął dłoń Dave’a, wspartą na kolanie.
– Poradzisz sobie, stary. Jesteś świetny… A może się boisz? Hej… – urwał, zaskoczony nagłą falą Mocy, jaka go uderzyła w chwili, kiedy dotknął Dave’a. – Nieba… co to było? Jakbym dotknął szyny pod napięciem!
Randall podciągnął kolana pod brodę i otoczył je ramionami. Wydawał się niechętny do rozmowy. Luke milczał przez chwilę, ale nie już próbował go dotknąć, ani fizycznie, ani poprzez Moc, jedynie wsłuchiwał się w równy, spokojny oddech tamtego.
– Masz wielką Moc – zauważył Luke po chwili. – Nigdy nie chcieli zrobić z ciebie mistrza?
– Próbowali – niechętnie wyznał Dave. – Nic im nie wyszło.
Rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Dave próbował wymijająco odpowiadać na pytania, ale szło mu to coraz gorzej. Kolejna decyzja… czy to, że spotkali się właśnie tu i teraz, przed najważniejszą bitwą, nie było kolejną sprawką tej przebiegłej suki Mocy?
– Dzięki, że poparłeś mnie przed sztabem – odezwał się Luke. – Nie mogłem pozwolić na to, żeby rozwalili Gwiazdę Śmierci. Muszę najpierw porozmawiać z ojcem.
Dlaczego Moc zawsze wybiera najmniej odpowiednie chwile, aby objawić swe plany? Dlaczego Luke nie powiedział tego pięć minut wcześniej lub godzinę później? Dlaczego młody, niedbale ubrany łącznościowiec musiał wybrać właśnie tę chwilę, żeby zjawić się na pokładzie widokowym w towarzystwie Leii i Hana?
Obaj młodzi ludzie zerwali się, jak oparzeni. Łącznościowiec był blady i cały dygotał. Leia miała twarz zalaną łzami – nie ze swojego powodu, nie… Podeszła do Luke’a, objęła go mocno ramionami. Jak zawsze gotowa nieść pomoc, pociechę… Han podszedł do obojga, może po to, aby zapobiec temu bliskiemu kontaktowi, a może po to, żeby wziąć w nim udział…
– Jackie przyniósł właśnie najnowsze nowiny z Imperium. Darth Vader jest umierający – powiedział do Dave’a i dodał rzeczowym tonem, który przypominał przypis w książce. – Jest ojcem Luke’a.
– Wiem – Randall odsunął się i odwrócił do okna.
Niedługo z tym czekali… Coś się musiało stać, że sprawa wylazła tak nagle. Miał złe przeczucia, ale bał się nawiązywać kontakt z Yaro, żeby nie poinformować Imperatora o swojej obecności.
– Jest też mordercą, zbrodniarzem i zdrajcą – wycedził przez zęby. – Niewart jest jednej łzy.
– Nie mów tak – łagodnie przerwała mu Leia. – Wypełniał rozkazy. Może jego metody… różniły się od naszych, ale cel miał ten sam: pokonać przeciwnika.
Han z niedowierzaniem zmarszczył brwi.
– I kto to mówi? Ty? Przecież ty najwięcej wycierpiałaś z jego powodu… – delikatnie, ale stanowczo oderwał ją od Luke’a. – Chyba żartujesz…
Ta esensja jest super podobała mi się.