Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Elżbieta Leszczyńska
‹Baśń o miłości›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorElżbieta Leszczyńska
TytułBaśń o miłości
OpisAutorka pisze o sobie:
Jestem już starszą panią. Przez większą część życia uprawiałam poezję „do szuflady”. Wydawnictwo „Skrzat” natomiast wydało moją prozę – dwie powieści dla młodych czytelników.
Gatunekdramat

Baśń o miłości

Elżbieta Leszczyńska
« 1 3 4 5

Elżbieta Leszczyńska

Baśń o miłości

VIII
Rok później. Pokój w domu Marka. Łóżko, przy którym ubiera się dziewczyna. Stół, dwa krzesła, inne meble. Marek stoi przy oknie, odwrócony plecami do pokoju i dziewczyny.
MAREK:
Idź już! Kup sobie kieckę, pantofle czy wstążki,
Co sama zechcesz, zresztą, sakiewka jest twoja.
DZIEWCZYNA:
Zaraz, Panie, chwileczkę, nałożę podwiązki,
Trochę się pozapinam. Wnet będę gotowa.
do siebie
Klnę się, że moja noga tu więcej nie stanie.
MAREK:
Idź już! Idź już, do diabła!
DZIEWCZYNA:
Idę, dobry panie.
Bierze sakiewkę ze stołu i kieruje się ku drzwiom. W drzwiach mija się z Makroniuszem. Starzec przez chwilę patrzy za nią. Potem zwraca się do Marka.
MAKRONIUSZ:
Pokój temu domowi.
Marek podchodzi do Makroniusza i ściska go seredecznie.
Przychodzę z wieściami
Z pałacu. Król, królowa zapraszają ciebie
Dziś wieczorem na ucztę. Pragną, abyś z nimi
Cieszył się. Gdy miesięcy minie równo siedem,
Tak lekarz zapowiedział, Miranda urodzi…
MAREK:
Co w tym dziwnego? Rok już od ślubu upłynął.
Oboje są dorodni, pełni życia, młodzi.
Cóż innego się zdarza, gdy chłopak z dziewczyną
Mogą się czasem ukryć przed oczami wielu?
MAKRONIUSZ:
Martwisz mnie, Marku, dawno chciałem to powiedzieć.
Wszystko nieważne, błahe… Co jest przyjacielu?
Jak można przez dni całe w czterech ścianach siedzieć,
Na wszystko nosem kręcić, każdego odpychać?
Odstręczyłeś przyjaciół, chłodem raczysz córkę,
Kto się do ciebie zbliża, przestaje oddychać,
Bo nawet oddychanie jest przy tobie trudne.
Szkoda mi ciebie. Wybacz niezręczność staremu.
Nie umiem o tym mówić…
MAREK:
Ty możesz, nie boli.
Możesz mnie krytykować, karcić po dawnemu.
Ale tylko Bóg jeden może mnie wyzwolić.
MAKRONIUSZ:
Bladość z twarzy już zeszła i postać odżyła,
Tylko twe oczy, Marku, one mnie przejmują
Dziwną trwogą. W nich iskra kiedyś się paliła.
Teraz są puste, martwe. One nic nie czują.
MAREK:
Jestem jak kamień, kiedyś wypchnięty nad ziemię,
Który nie spadł i tylko powietrze mu służy
Za oparcie. Ja przecież pragnąłem daremnie…
Świat także miał marzenia, aż wreszcie się znużył
I odszedł. Ten tu dzisiaj jest mi całkiem obcy.
Nie wzrastałem z nim razem, nie znam, nie rozumiem.
MAKRONIUSZ:
Tak nie mówią mężczyźni, tylko mali chłopcy,
Bezradni, zagubieni w rozbieganym tłumie.
MAREK:
Pewnie masz rację, tylko to nie moja racja.
To racja tego świata, gdzie już nie należę.
Czas puste miejsce po mnie przed laty załatał
I jestem tu intruzem. Mówię bardzo szczerze.
Zapytaj się znajomych, tych starych i nowych,
Czy, gdyby Marek zniknął, odczuliby stratę.
Żadnego zakłócenia w uczynkach i mowie,
Nikt nie wstałby od stołu, nie wybiegł na drogę.
MAKRONIUSZ:
Tak nie jest, Marku, gorycz przez ciebie przemawia.
A ja? Krzywdzisz mnie bardzo… może zasłużyłem…
Moją winą, że nie wiem, gdzie błąd popełniłem,
A karą, że tych błędów już się nie naprawia.
MAREK:
Daj spokój, Makroniuszu, i nie mówmy o tym.
No, usiądź, przyjacielu, wnet wina naleję
Do pucharów. Spełnimy toast za nadzieję,
Którą jest ta nowina dla królestwa losów.
Ja się cieszę, naprawdę…
Nalewa z dzbana wina do dwóch kubków. Makroniusz upija trochę. Marek wychyla cały, do dna.
I jeszcze od nowa.
Makroniusz zasłania swój kubek dłonią i kręci przecząco głową. Marek wypełnia swój i znów pije do końca. Mówi, nie patrząc na starca.
A czy dobrą nowinę zna dawna królowa?
Jak żyje, co porabia, widziałeś ją może?
Wiem, że tam jeździsz czasem, ty jeden pamiętasz.
Czy dużo pozostało dwórek na jej dworze?
MAKRONIUSZ:
Żyje zupełnie sama, niby jaka święta.
Siostry dbają o skromne królowej potrzeby,
Ogród i książki teraz jedyne jej druhy.
Tak sobie myślę, wybacz, tak myślę niekiedy,
Ty i ona to jakby dwa bliźniacze duchy.
MAREK:
z żachnięciem
Nie mów głupstw. Podobieństwo to ognia i wody.
Mówisz więc, że jest sama. Nie ma przy niej żadnej
Dziewczyny do posługi, choćby i niemowy…?
MAKRONIUSZ:
O co chodzi, mój Marku, wyrażaj się jaśniej.
MAREK:
z udaną lekkością
Wiernym światłem w ciemnościach mojego więzienia
Była biedna dziewczyna, ot, takie niebożę,
Nieme, lekkie i wdzięczne. Mam dług do spłacenia…
Na pewno nie ma takiej przy boku królowej?
MAKRONIUSZ:
Nie, na pewno, wiedziałbym, gdyby była przecież.
Odwróć już swoje myśli od gorzkiej przeszłości.
Nie jesteś jeszcze starcem, lecz w dojrzałym wieku
Mężem i lepiej możesz użyć dojrzałości.
MAREK:
Tak, zapewne… Dzwoneczek jej było na imię.
Pierwszy raz takie imię spotkałem kobiece…
MAKRONIUSZ:
Ty wciąż swoje o jakiejś nieszczęsnej dziewczynie.
Coś mu się przypomina.
Zaraz, jak się nazywa? Mówisz, że Dzwoneczek.
To mi coś przypomina, z czymś mi się kojarzy…
MAREK:
Dalej, staruszku, wysil swą pamięć do granic.
Nawet przekrocz granice!
MAKRONIUSZ:
Coś tak mi się żarzy
W starej głowie, lecz tobie to wspomnienie na nic.
MAREK:
Makroniuszu, przez litość, nie daj siebie prosić,
Mów szybko!
MAKRONIUSZ:
Taką scenę pamiętam na dworze
Ojca byłej królowej, gdy mnie z księciem gościł
Dawno temu. Myślałem o żony wyborze
Dla księcia, wtedy jeszcze twego przyjaciela…
Trzy księżniczki schodziły z purpurowych schodów.
Głos jednej pozostałe dwie tak rozweselał,
Że, nie bacząc na gości, szły jak kózki młode.
Książę wzrok wbił w tę właśnie, za ramię mnie chwycił.
Już wiedziałem, że ona, że innej nie zechce.
Jej postać go urzekła, jej głos go zachwycił
I szepnął: Tylko jeden jest taki dzwoneczek.
MAREK:
poruszony
Nie, nie! To niemożliwe! Co, starcze, zrobiłeś?!
Ostatnią nić przeciąłeś łączącą mnie z życiem.
Słowami, jak sztyletem, śmiertelnie zraniłeś
Moje serce. Ból zniknie tylko z jego biciem.
Ale zanim na zawsze odejdę ze świata,
Kogoś za moją mękę dosięgnie zapłata.
Łapie się za głowę.
Jaki żar czuję w duszy! Ratunku!
Jak oszalały wybiega z pokoju.
MAKRONIUSZ:
osłupiały
Ratunek?
Jaki ratunek? Komu? Co on biedny bredzi?
Wybiegł taki wzburzony, taki oszalały,
Jakiś zamiar okropny w jego głowie siedzi.
Muszę gonić i wstrzymać. Ej, ty głupi stary.
IX
Prosto umeblowana komnata. Helena siedzi na krześle, czyta książkę. Ubrana jest skromnie i bez ozdób. Wchodzi zakonnica.
ZAKONNICA:
Dziwny człowiek tu przybył, chce się widzieć z panią.
Helena podnosi głowę znad książki i patrzy pytająco na zakonnicę.
Nie ten starzec, co kiedyś. Jego bym poznała.
Ma bardzo bladą cerę i idąc się słania
Jakby go lewa stopa… nie, prawa… bolała.
Helena wypuszcza książkę z rąk i wstaje.
Czemu pani tak zbladła? Zaraz go odprawię.
Ten mężczyzna to chyba duch jaki czy zjawa,
Która z czeluści piekieł czasem się pojawi,
By dobrych ludzi lękiem i zgrozą napawać.
Helena opanowała się.
HELENA:
Nie, dobra siostro Marto, pozwól wejść duchowi.
ZAKONNICA:
niezadowolona
Jak pani sobie życzy.
Wychodzi.
HELENA:
Jest, a więc się stało
To, co było pragnieniem w chorobie i zdrowiu,
I czego się najbardziej serce obawiało.
Wchodzi zakonnica, za nią Marek. Stanął przed Heleną, oboje wpatrują się w siebie. Zakonnica spojrzała kilka razy na jedno i na drugie, po czym, spuszczając głowę, wyszła bez słowa.
HELENA:
Marku…
MAREK:
Pani…
HELENA:
Co Marku?
MAREK:
Te oczy… jak mogłem
Wtedy ich nie rozpoznać, gdy mroki ciemnicy
Rozpraszały mi blaskiem niemej tajemnicy,
Kryjącej pustą duszę i serce tak podłe.
HELENA:
Już nie mam siły, Marku, już jestem gotowa
Przyjąć od ciebie wszystko: wymówki, przekleństwa,
Nagłe śmiertelne ciosy, jadowite słowa.
Twoje szaleństwo dodam do mego szaleństwa.
Przyjechałeś mnie zabić…
MAREK:
Przyjechałem, Pani.
HELENA:
Na co czekasz. Nie będę wzywała pomocy.
MAREK:
Nie musisz. Masz broń taką, która ciebie chroni.
HELENA:
Jaką, Marku?
MAREK:
Te oczy, te Dzwoneczka oczy.
Jakże mogę je zranić? Żegnaj.
HELENA:
Stój, szalony!
Nasze życie to pasmo okrutnych pomyłek.
Los nam obojgu figla złośliwego spłatał
I teraz jest potrzebny największy wysiłek,
By z jego mocy wyrwać te ostatnie lata.
Wyznam, choć me wyznanie pewnie cię nie wzruszy:
Dzwoneczek nie potrafił wyrwać Marka z duszy.
Wciąż cię kocham, choć nie mam już na miłość siły,
Zmęczona jestem…
W miarę jak Helena mówi, twarz Marka łagodnieje. Bierze ją za rękę.
MAREK:
Pani… mój Dzwoneczku miły,
Co my teraz zrobimy, dwa biedne rozbitki
Na dwóch brzegach rozdartych nurtem rwącej rzeki?
Ucichła we mnie burza, pozbierałem myśli
I coś mi się majaczy, może coś od rzeczy…
Chciałbym osiąść na stałe w pobliżu klasztoru.
Mógłbym ciebie odwiedzać… gdybyś tego chciała…
Moglibyśmy posiedzieć w ogrodzie wieczorem,
Poczytać razem książki, wspominać, rozmawiać.
I opowiedzieć sobie wreszcie nasze życie.
Co ty na to?
HELENA:
Kochany, nie pragnę nic więcej.
Za drzwiami słychać głos Makroniusza.
MAKRONIUSZ:
Przepuśćcie siostry, z drogi, żałować będziecie
Tej bezmyślnej odwagi. Drzwi wyważyć, prędzej!
Wyważają drzwi. Wpada Makroniusz, za nim siostra Marta. Helena i Marek stoją przytuleni do siebie. Makroniusz zatrzymuje się zaskoczony. Po chwili uśmiecha się.
No już dobrze, siostrzyczko, już wszystko w porządku.
Tych tu dwoje nareszcie odnalazło siebie.
W osnowie życia biegną wciąż te same wątki,
Odwieczne tak jak słońce i gwiazdy na niebie.
KONIEC
koniec
« 1 3 4 5
14 lutego 2021

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Gelimer
Elżbieta Leszczyńska

25 XI 2023

Już tydzień pod Decimum czekamy na króla.
Aspar dał znać, że także stoi w pogotowiu.
Noc głęboka i księżyc pojawił się w nowiu,
A wśród cichych namiotów tylko wicher hula.

więcej »

Przed podziałem
Bartosz Wieczorek

20 I 2009

Obsada:
Kierownik – człowiek silny, zdecydowany
Kuba – psycholog; młody człowiek, spokojny
X – charyzmatyczna postać
Ksiądz – wesoły, o głosie pełnym troski

więcej »

Strzelec wyborowy
Adam Słowikowski

4 I 2008

Miejsce: Park miejski
Czas: Bliżej nieokreślony, chociaż podejrzewa się 15 kwietnia 2006 roku
Występują:
Eros jako Amor, Jan Kowalski jako Mężczyzna, Jakub Burski jako Lekarz

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Gelimer
— Elżbieta Leszczyńska

Umowa
— Elżbieta Leszczyńska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.