e-vent’ualności: Cały ten kramArtur Długosz Dawno temu, kiedy portale i vortale nabierały kształtu za Wielką Wodą, a słowo Internet posiadało swój desygnat tylko dla nielicznych, żyło się dobrze i szczęśliwie. Szczęśliwcy, którzy już wtedy rozpoczęli korzystanie z sieci pewnie wspominają ten okres z nostalgią, bo wtedy… ech, co tu dużo mówić. Wtedy było dużo inaczej.
Artur Długosze-vent’ualności: Cały ten kramDawno temu, kiedy portale i vortale nabierały kształtu za Wielką Wodą, a słowo Internet posiadało swój desygnat tylko dla nielicznych, żyło się dobrze i szczęśliwie. Szczęśliwcy, którzy już wtedy rozpoczęli korzystanie z sieci pewnie wspominają ten okres z nostalgią, bo wtedy… ech, co tu dużo mówić. Wtedy było dużo inaczej. Dziś Internet jest środkiem masowego przekazu, popularną rozrywką, areną zaciekłych walk wielkich korporacji i schronieniem, swoistą niszą bycia sobą dla wielu ludzi. Niegdysiejszy, elitarny charakter największego być może wynalazku XX wieku zanika stopniowo, termin netykieta naturalnie wpisany w zasady korzystania z Internetu stracił swe znaczenie, bo jakże można egzekwować jej zasady w sytuacji panoszącego się w sieci prymitywizmu, ignorancji i najzwyklejszego chamstwa. Jest to zjawisko o tyle niebezpieczne i istotne, że dotyczy nas wszystkich, użytkowników Internetu, i to bez znaczenia, czy korzystamy z niego na co dzień, czy też od przypadku do przypadku. Pomstować na Internet jest bardzo łatwo, choć czyni się to coraz rzadziej, gdyż jego rola w naszym usieciowanym społeczeństwie rośnie. Trudno podcinać sobie gałąź, na której się siedzi, więc może najwyższa pora, aby wraz z dostępem do sieci, wraz z założeniem pierwszego e-maila i strony www wymagać od ludzi znajomości podstawowych przynajmniej przykazań sieci. Portale, które produkują coraz to nowych internautów nie dbają przecież o to, w ich interesie jest jedynie rosnącą tendencja liczby użytkowników ich stron. A przecież mogłyby zatroszczyć się o przyuczenie do życia w Internecie tych, którzy stawiają tu pierwsze kroki. Mnie osobiście zatrważają mnie fakty świadczące o absolutnym braku wyczucia medium, jakim jest Internet. I to ze strony indywidualnych internautów, jak i większych i mniejszych firm prowadzących w sieci określoną działalność. O profesjonalizmie podczas tworzenia stron pisał w poprzednim numerze Esensji Janusz A. Urbanowicz i chwała mu za to, bowiem naprawdę ciekawy jestem, jaki odsetek ludzi tworzących strony słyszało cokolwiek o kampanii AnyBrowser, słusznej inicjatywie dbałości o to, by obejrzenie utworzonej strony było możliwe bez względu na rodzaj użytej przeglądarki. Bezpośrednim impulsem do napisania tego artykułu były dwa wydarzenia: udostępnienie USENETowych polskich grup dyskusyjnych przez portal Onet, przez co nagle w zwykle dość hermetycznych społeczeństwach poszczególnych grup pojawiła się znaczna liczba nowicjuszy oraz narastająca liczba otrzymywanych przeze mnie listów, które kiedyś określiłbym po prostu spamem, lecz kiedy ich nadawcami są poważne firmy… USENET istnieje od bardzo dawna, istniał zanim jeszcze powstał Internet [http://www.tuxedo.org/~esr/jargon/html/entry/Usenet.html]. Fakt, że jego działanie opiera się na innym protokole niż rozpowszechniony HTTP (HyperText Transfer Protocol), któremu zawdzięczamy ów boom Internetu, spowodował, że przez bardzo długi czas był on ukryty dla większości przybywających wciąż internautów. W szale robienia nowych stron i zakładania kolejnych adresów e-mailowych nie było czasu na odkrywanie innych możliwości Internetu, wykonanie jeszcze jednego kroku, jaki jest niezbędny, aby uzyskać dostęp do dyskusji online prawie na każdy temat. Zresztą, korzystanie z grup dyskusyjnych było (i jest) obwarowane jeszcze innymi ograniczenia związanymi z używanym dostawcą Internetu, ustawieniami serwera proxy (w przypadku firm, co można jednak obejść) etc. Jednym słowem, nie jest to tak banalne, jak założenie konta w jednym z portali. Aż oto Onet, jeden z wiodących z Polsce portali, wpadł na genialny, z marketingowego punktu widzenia, pomysł: udostępnić polską część USENETu przez http://, co spowoduje, że od tej chwili każdy, kto tylko ma przeglądarkę internetową, będzie mógł zabierać głos na forum publicznym, jakim są grupy dyskusyjne. Pomysł z jednej strony godny pochwały, z drugiej potępienia. Dobra strona jest oczywista. Zła już mniej – i chyba najbardziej odczuli ją dotychczasowi uczestnicy różnych grup dyskusyjnych, którzy nagle poza rzeczowymi listami, do jakich przywykli podczas lat korzystania z danej grupy, musieli zetknąć się ze szczenięcymi odzywkami nowicjuszy, niewybrednymi komentarzami i hasłami, jakie spotkać można w dworcowych szaletach. Dobrym przykładem jest tu grupa pl.rec.fantastyka.sf-f, poświęcona szeroko rozumianej fantastyce oraz wszystkiemu, co z niej w jakiś sposób wynika lub co na nią wpływa. Dyskutuje się tu od lat na bardzo zróżnicowane tematy, niekiedy ledwie zahaczające o jakiś gatunkowy utwór, czy artykuł z branżowego czasopisma, co też jednego z nowych użytkowników grupy oburzyło i wysmażył on krótki list o mniej więcej następującej treści: To jest forum o fantastyce. O czym wy tu ludzie dyskutujecie? I zaczęło się. Bo człowiek ten nie raczył wcześniej zapoznać się z elementarnym dokumentem FAQ grupy fantastycznej, co jest niepisanym obowiązkiem, nie zapytał grzecznie, jak nakazuje sieciowa etykieta, a z miejsca zaatakował. Wątek ciągnął się naprawdę długo i przyznaję, że w pewnej chwili przestałem go śledzić. Na nic zdało się tłumaczenie, lekceważenie i inne pokojowe środki. Nie wiem, jak się zakończył, co zresztą dla potrzeb tego artykułu jest informacją zbędną. Zależało mi bowiem jedynie na zaakcentowaniu problemu. Obawiam się, że nie ma sposobu na zaradzenie problemom (moderowanie przy takiej liczbie użytkowników raczej nie wchodzi w grę), które pojawiać się będą w przyszłości i których źródło będzie podobne, brak wiedzy. Internet ma swoje prawa, których należy przestrzegać, ale tego się nie wpaja i ludzie, którzy nagle zasiadają do klawiatury sprzed MTV nie mają o tym bladego pojęcia, bo dla nich sieć to tylko kolorowe strony, jak kadry teledysków. I nie będzie satysfakcjonującego rozwiązania, dopóki nie powstanie z prawdziwego zdarzenia edukacja internetowa. Lub też ludzie nie wykażą odrobiny dobrej woli i rozsądku. Z drugiej strony nie ma się czemu dziwić. Nie można wymagać wiedzy i przestrzegania pewnych reguł od indywidualnych użytkowników Internetu, jeśli nawet firmy postępują podobnie. Pewnego pięknego dnia otrzymuję na wszystkie moje adresy ten sam dokładnie list, zachęcający mnie do skorzystania z wyjątkowej promocji, w jakiej ma szanse wziąć każdy internauta, którego adres zdobyli pracownicy firmy. Takie przypadki zdarzają się dość często, ale będę opierać się na jednym, bo on ma specyficzny ciąg dalszy, który rozzłościł mnie jeszcze bardziej. Otóż, określmy go, vortal prasowy umożliwiający czytanie online za opłatę paru pism papierowych postanowił bazując na łatwowierności i ignorancji większości internautów zwiększyć swą popularność, która jak sądzę jest obecnie niewielka w stosunku do zapowiadanych wcześniej oczekiwań. Podane w e-mailu – śmieciu łącze prowadziło do strony logowania (użytkownik i hasło zostało również zamieszczone w liście), co było krokiem pierwszym do skorzystania z przyznanych w ramach promocji 50 zł na czytanie. Drugi krok mnie zaskoczył swą bezczelnością. Oto bowiem umieszczono tam 10 pól, w których można było podać adresy emailowe znajomych, z którymi natychmiast zapragnęło się podzielić tą radosną nowiną, jaką ów portal nam sprawił. Proszę Państwa to klasyczne żerowanie na naiwności i ignorancji innych! Brak nam prawa, które pozwalałoby nam chronić samych siebie przed pochopnością innych. Nie chcę już dociekać, w jaki sposób ten prasowy portal zdobyły moje adresy – na rynku funkcjonują firmy specjalizujące się w handlu takimi danymi osobowymi – i dlaczego wysyłają mi coś, czego sobie nie życzę (nigdy wcześniej nie odwiedziłem ich strony), co z kolei uważam za najjaskrawszy przejaw pospolitego chamstwa, ale dlaczego poważna, zdawałoby się, firma posuwa się do takiego upodlenia, jakim jest te 10 adresów e-mailowych znajomych??? Brak mi słów. Ja rozumiem względy reklamowe, sam też biorę je pod uwagę planując, jak tu dotrzeć do nowych czytelników naszego magazynu. I zdaje sobie sprawę z wygody, jaką stanowi funkcja "powiadom znajomego", którą w sieci można spotkać coraz częściej. Sami też to zaimplementujemy w najbliższym czasie. Ale 10 (słownie dziesięć) pól na adresy e-mailowe to już zakrawa na skandal! To powinno być karalne. I już na koniec, żeby nieco załagodzić, proszę: jeśli podoba się Państwu Esensja, to mówcie/piszcie o niej znajomym, powołujcie się na dobre opowiadania i ciekawe artykuły, zachęcajcie do zajrzenia, czytania, subskrypcji. Pozostańmy przy tradycyjnej metodzie polecania tego, co naprawdę tego warte. 1 lutego 2001 |
Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.
więcej »Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.
więcej »34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.
więcej »GSB – Etap 21: Stożek - Ustroń
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 20: Węgierska Górka – Stożek
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 19: Hala Miziowa – Węgierska Górka
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 18: Markowe Szczawiny – Hala Miziowa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 17: Hala Krupowa – Markowe Szczawiny
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 16: Skawa – Hala Krupowa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 15: Turbacz – Skawa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 14: Krościenko nad Dunajcem - Turbacz
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 13: Przehyba – Krościenko nad Dunajcem
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 12: Hala Łabowska - Przehyba
— Marcin Grabiński
Zasłużyć na pamięć
— Artur Długosz
Tylko we dwoje
— Artur Długosz
Dokąd jedzie ten tramwaj?
— Artur Długosz
Kroki w Nieznane: Mój wehikuł czasu
— Artur Długosz
A na imię ma Josephine
— Artur Długosz
Cicho sza
— Artur Długosz
Komiksy z przemytu: Niepozornie prosta historia
— Artur Długosz
Jubileusz: „Fraletz” vs. „Valzeta”
— Artur Długosz, Konrad Wągrowski
Dekoltem i szpadą
— Artur Długosz
Co łączy entropię i plamkę ślepą
— Artur Długosz