WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Organizator | ŚKF |
Cykl | Seminarium Literackie ŚKF-u |
Miejsce | Chorzów |
Od | 30 maja 2003 |
Do | 1 czerwca 2003 |
Przejście przez cieńLinia kolejowa między Wrocławiem a Opolem to chyba najdłuższy w Polsce odcinek szyn. W końcu musi być jakaś przyczyna, dla której tamtejszy remont toru trwa już coś ze dwa lata. Tym razem atrakcja ta zaowocowała godzinnym spóźnieniem, bo rozsypała mi się obliczana na wygodną godzinę przyjazdu układanka trzech osobowych.
Paweł PlutaPrzejście przez cieńLinia kolejowa między Wrocławiem a Opolem to chyba najdłuższy w Polsce odcinek szyn. W końcu musi być jakaś przyczyna, dla której tamtejszy remont toru trwa już coś ze dwa lata. Tym razem atrakcja ta zaowocowała godzinnym spóźnieniem, bo rozsypała mi się obliczana na wygodną godzinę przyjazdu układanka trzech osobowych. ‹Seminarium Literackie 2003: Światy alternatywne›
Wielkim problemem to jednak nie było i krótko po czwartej odbierałem już w Chorzowie informator Seminarium. Pierwszą pozycją, na którą trafiłem, była prelekcja Konrada Lewandowskiego o romansie Marii Skłodowskiej-Curie z Albertem Einsteinem. Romansie wymyślonym, jako że temat konwentu brzmiał: „Światy alternatywne”. Cały wywód opierał się na tym, że skoro nasi słynni uczeni wypłynęli kiedyś razem łódką na jezioro, to na pewno robili tam coś brzydkiego i jeszcze umówili się na później. Ciekawe, że z opowieści pisarza Lewandowskiego sądząc, fizyk nie dość że żywemu nie przepuści, to jeszcze robi to tak fachowo, że nie daje się przyłapać. Innymi słowy – sporą praktykę mieli ci teoretycy. Ostatecznie jednak z alternatywnego romansu i tak nic nie wynikło, można powiedzieć, że był sztuką dla sztuki, a Przewodasa zastąpił Andrzej Kowalski. On z kolei próbował ustalić, gdzie leży granica między historią alternatywną a takimż światem. Prawdę mówiąc, trochę marnie to szło, bo sprawa jest po prostu w tym ujęciu uznaniowa. Jedyne, co raczej nie budziło sprzeciwu, to różnica ilościowa między jednym a drugim. Świat równoległy różni się od rzeczywistego bardziej, niż od rzeczywistej – historia alternatywna. Przejście między nimi jest już jednak rozmyte, o ile pominąć skrajności w rodzaju twierdzenia, że każda zmiana w historii powoduje powstanie osobnego świata. W związku z odbywającą się tego dnia inauguracją sezonu blokad drogowych, program nieco się rozchwiał i ta prelekcja była ostatnia. Miałem dzięki temu czas na pójście do hotelu, tym razem trochę odległego, bo nie wystarczyło miejsc w ośrodku. Hotel wbudowany był w Stadion Śląski i zapewne przeznaczony dla sportowców, ale, sądząc po wymiarach korytarzy i pokojów, jakichś cherlawych. Pewnie naszych piłkarzy. Lepiej zbudowany zapaśnik prawdopodobnie ugrzązłby we framugach. Nie zamierzałem jednak podziwiać architektury, więc tylko sprawdziłem, na którą stronę świata wychodzą jakie okna oraz jak są wysoko i wróciłem na seminaryjny bankiet ze Śląkfami. Nagrody wręczała tradycyjnie Ela Gepfert, przy pomocy Andrzeja Kowalskiego. Jak już wiadomo, otrzymali je Tomasze: Bagiński, Kołodziejczak i Gubała, w tym ten ostatni z Ryszardem Derdzińskim. W kategorii fana roku ustąpili im Szymon Sokół, po raz chyba czwarty, i nasi esensyjni redaktorzy naczelni, już drugi raz. My tu, w redakcji, nie jesteśmy pazerni i bez żalu odpuściliśmy, niechże i tolkieniści coś od życia mają. Po krótkiej walce z szampanem część oficjalna zakończyła się, a nieoficjalnie dotrwałem jakoś chyba do północy, co chwilę wstrząsając się na myśl o tym, jakie mam zaległości w spaniu i o ile je powiększę wstając rano. Z kalkulacji wynikało jednak, że o ile odespać jeszcze będę miał kiedy, to następne Seminarium dopiero za rok. Wynik był oczywisty. W sobotę wstałem o wpół do piątej. Zamontowałem w aparacie teleobiektyw i wyszedłem na korytarz, po którym krążył już Marek Michowski. Pierwsze moje spojrzenie przez okno było trochę niespokojne, ale okazało się, że widok jest nawet lepszy, niż oczekiwałem. Dokładnie na wprost przede mną Słońce właśnie zaczynało wysuwać się w ciszy nad korony drzew parku. Krótko przed piątą wisiał już nad nimi świecący sierp o równo wzniesionych rogach, powtarzany na ziemi i ścianach przez zajączki między cieniami; maksimum zaćmienia Słońca, jeszcze ocierającego się o gałęzie. A potem Księżyc odtoczył się w lewo i było już zbyt jasno, aby patrzeć przez niezabezpieczony obiektyw. Ale najważniejszy moment siatkówka wytrzymała, podobnie jak cztery lata temu. Mogłem złożyć aparat i wrócić jeszcze do łóżka dokończyć sen. Tym razem bez nerwowego budzenia się co godzinę. Rano, przy wejściu do ośrodka, spotkałem dawno na konwentach jakoś nie widzianą Agnieszkę Ciesielską-Siekierzyńską, czyli panią Szamanową. Tymczasem na górze, po zebraniu zarządu Związku Stowarzyszeń „Fandom Polski”, dzień zaczęła wilkołakami i horrorem Anna Gemra. Rzeczywiście świat, w którym działają tego rodzaju stwory (mam na myśli wilkołaki, nie prelegentkę), jest zazwyczaj poza tym aspektem identyczny z naszym, czyli można go nazwać alternatywnym. No, chyba żeby to wcale nie była tylko alternatywa. Następna była Małgosia Wilk z utopiami i antyutopiami. Najzabawniejsza chyba jest cokolwiek niespodziewana reorientacja części takich historii, chociaż trochę, zdaje się, asymetryczna. Mianowicie po pewnym czasie i odpowiednich wydarzeniach historycznych utopia może się okazać wizją całkiem ponurą. W drugą stronę raczej to nie działa, natomiast może jeszcze po drodze utrzymywać się stan przejściowy, kiedy jedni czytelnicy widzą wzór do naśladowania, a inni ostrzeżenie. Po Małgosi przyszła Edyta Rudolf, mówiąca o wykorzystaniu hazardu w RPG, a później Krzysztof Grzywnowicz wrócił na trasę przejazdu przez światy równoległe. Prezentowany przez niego pogląd tym razem był z gatunku tych skrajnych, mianowicie każda zmiana historii tworzy od razu świat równoległy, czyli historia i świat alternatywne są w zasadzie tym samym. Przy odpowiednio szerokiej interpretacji światem równoległym są też sceny z życia kosmitów, tych, o których jeszcze nic nie wiemy. Właściwie gdzie nie spojrzeć, wszędzie czają się jakieś alternatywy, zwłaszcza że prelegent wspomniał też o samoczynnym ich generowaniu za pomocą napisania książki o przyszłości i umieszczenia w niej konkretnej daty. Wystarczy potem tylko trochę poczekać i kiedy rzeczona data nadejdzie, następnego dnia mamy gotową historię alternatywną. Chyba że ktoś pechowo dozna podczas pisania ataku jasnowidzenia, ale to się chyba jeszcze nikomu nie zdarzyło. Na tym zakończyła się pierwsza seria prelekcji, ale jeszcze nie pierwsza część całego dnia. Właśnie bowiem przyjechali Ania Brzezińska z Gregiem Wiśniewskim i agencja Runa zademonstrowała nową książkę Iwony Surmik, a nawet samą Iwonę. Przy okazji zaś można było obejrzeć jeszcze ciepły dalszy ciąg „Sherwood” Tomasza Pacyńskiego, czyli „Maskaradę”. A potem poszliśmy na obiad do parku, gdzie Greg, jako dobry mąż, starannie wybrał Ani najbardziej zwęgloną smażoną kiełbasę. Popołudniowy program rozpoczynał Romek Pawlak, któremu chyba wreszcie uda się wydać „Inne okręty”. Jego prelekcja dotyczyła nawet zbliżonej tematyki, a mówił o drobnych zdarzeniach, które – jak się najczęściej znacznie później okazuje – dramatycznie odwracają bieg historii. Dla zobrazowania swojej wypowiedzi podstawiał nogi koniom konkwistadorów na andyjskich ścieżkach i patrzył, jak się zmienia historia w zależności od tego, kto akurat spadnie w przepaść. Korzystając z okazji desperacko włączał się pisarz Przewodas, twierdzący co drugie zdanie, że on już o tym napisał książkę. Z grubsza niezależnie od wspomnianych zdań. Zresztą tego dnia mówił to kiedy tylko mógł, po tym, jak skończył jeść jakąś rybę przytarganą z restauracji i musiał znaleźć inny sposób zwracania na siebie uwagi. Dopiero dzięki interwencji prowadzącego spotkania PWC, zajął się po cichu sobą. Po Romku przyszedł czas na Tadeusza Olszańskiego, mówiącego o różnych koncepcjach rozwoju historii. Wystąpiła też, spóźniona o dzień, Agnieszka Ćwikiel z prelekcją o „Metropolis”. Dość ciekawie nawet było o tym, składanym z wygrzebywanych po archiwach fragmentów taśmy, filmie posłuchać. Niestety, nie rozumiem, dlaczego nie można było równocześnie wyświetlać jakiejś skróconej wersji, najważniejszych scen. W końcu ten film jest niemy, więc by nie przeszkadzał, natomiast kwadrans przemowy pod pustym ekranem, a potem pięć minut z magnetowidu to nie jest najlepszy sposób na przykucie uwagi słuchaczy. Na szczęście niezmęczoną uwagę można było wykorzystać wieczorem przy ognisku. Dokładniej, podczas strzelania do celu z łuku na strzały lub karabinka na kulki. Szczególnie ładny był czarny łuk refleksyjny, aczkolwiek u części próbujących jedynie refleksje nad zaniedbanymi ćwiczeniami wywołujący, bo napięcie 35 kilogramów, a zwłaszcza kilkukrotne, nie każdemu się udawało. Dla mnie miał on natomiast tę dodatkową zaletę, że w odróżnieniu od pozostałych nadawał się do strzelania i z prawej, i z lewej strony. Wielkiej różnicy w celności co prawda nie zauważyłem, ale i tak w tarczę udawało mi się nawet dość często trafić. Kiedy już naderwałem sobie cięciwą paznokcie, poszedłem postrzelać z czego innego. Ponieważ kończyły się już kulki do karabinka, razem z Gregiem Wiśniewskim wydłubywaliśmy pociski z ciał wrogów, to znaczy z kartonowego pudełka, w które strzelaliśmy, a które po trafieniach odpowiadało nam wesołym stuknięciem. Zresztą właściwie tylko po tym można było poznać celny strzał, bo w odróżnieniu od strzał, kulka bynajmniej nie sterczy spokojnie z miejsca, w które się wbiła. Tymczasem obok Marzena Podkowińska uczyła irlandzkich tańców, a naokoło ogniska paliły się kiełbaski. Aż wreszcie przyszła burza i wygoniła nas z lasu niczym leśniczy, sobota więc zakończyła się rozmowami w ciepłej sali prelekcyjnej, a potem w hotelu. W niedzielę, po Rafale Ziemkiewiczu mówiącym o spiskach cyklistów, Kamil Śmiałkowski wziął się za komiksy. Oczywiście świat bohaterów w ukrywanej pod pelerynami bieliźnie nałożonej na spodnie ma swoje ścisłe prawa, ale od czasu do czasu ktoś sobie w nim zaszaleje. Stąd biorą się różne, mniej i bardziej oficjalne, zeszyty z Supermanem lądującym na Placu Czerwonym albo Batmanem o kulach. Część takich opowiastek jest nawet w założeniu humorystyczna, aczkolwiek nieznajomość pół wieku historii amerykańskiego komiksu mocno musi utrudniać percepcję dowcipów. Nie tak jednak, jak niemożność dotarcia poza trzecią stronę czegokolwiek z gatunku. Ale w końcu nie takie rzeczy ludzie potrafią czytywać, a z opisu sądząc pewną wyobraźnią autorzy nawet się wykazują. Pozostając w klasie utworów ciężkich do czytania, następny w kolejności Marek Michowski opowiedział o powieściach Parnickiego, jak słyszałem, będących w większości eksperymentami literackimi w rodzaju potężnego dialogu bez narracji. Poza jednak tą formą, treść wydaje się nawet interesująca, bo autor specjalizował się w wygrywaniu przegranych bitew i zmienianiu, jak łatwo się domyślić, biegu historii. Mimo pewnych zastrzeżeń, chyba warto by było coś na próbę przeczytać, choćby dla wizji wielkiego, napędzanego wiosłami, parowca. Seminarium kończyła Iwona Gierasimiuk i „Obrońcy Królestwa” Mai Lidii Kossakowskiej, w pewnym sensie też świat alternatywny, aczkolwiek nie nasz, a Tamten. Tego już jednak nie dosłuchałem do końca, bo trzeba było jeszcze kupić bilet na pociąg. Z Moniką i Andrzejem Jarząbkami ruszyliśmy więc na dworzec, po czym zainspirowani sobotnim wieczorem płoszyliśmy w przedziale pasażerów dywagacjami o stosowaniu różnych broni. 1 lipca 2003 |
Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.
więcej »Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.
więcej »34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.
więcej »GSB – Etap 21: Stożek - Ustroń
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 20: Węgierska Górka – Stożek
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 19: Hala Miziowa – Węgierska Górka
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 18: Markowe Szczawiny – Hala Miziowa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 17: Hala Krupowa – Markowe Szczawiny
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 16: Skawa – Hala Krupowa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 15: Turbacz – Skawa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 14: Krościenko nad Dunajcem - Turbacz
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 13: Przehyba – Krościenko nad Dunajcem
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 12: Hala Łabowska - Przehyba
— Marcin Grabiński
Pamiątka z historii
— Paweł Pluta
Hidalgos de putas
— Paweł Pluta
My też mamy Makoare
— Paweł Pluta
El Polcon mexicano
— Paweł Pluta
Od Siergieja według możliwości, czytelnikowi według potrzeb
— Paweł Pluta
Elektryczne stosy
— Paweł Pluta
Ktoś nam znany, ktoś kochany…
— Paweł Pluta
Druga bije pierwszą
— Michał Chaciński, Paweł Pluta, Eryk Remiezowicz, Konrad Wągrowski
A Słowo było u ludzi
— Paweł Pluta
Od przyjaciół nie całkiem Moskali
— Gromowica Bierdnik, Paweł Pluta