Mówią, tańczą, śpiewają – pełny serwis. Koty z Teatru Muzycznego „Roma” zapraszają na dachowy bal, pełną niespodzianek podróż do kociego świata. Świata, który wbrew pozorom wcale nie różni się od naszego. Każdy widz odnajdzie w którymś z kotów cząstkę siebie.
Dachowy bal
Mówią, tańczą, śpiewają – pełny serwis. Koty z Teatru Muzycznego „Roma” zapraszają na dachowy bal, pełną niespodzianek podróż do kociego świata. Świata, który wbrew pozorom wcale nie różni się od naszego. Każdy widz odnajdzie w którymś z kotów cząstkę siebie.
Thomas Stearns Eliot
‹Koty›
Gdy Andrew Lloyd Webber, zauroczony zbiorem wierszy „Old Possum’s Book of Practical Cats” (w Polsce znanym pod tytułem „Koty”) Thomasa Stearnsa Eliota, wpadł na pomysł stworzenia spektaklu muzycznego opowiadającego o kotach, zapewne nie spodziewał się, że wkrótce jego „Cats” będą jednym z najbardziej rozpoznawalnych musicali na świecie: od Londynu, poprzez Nowy Jork i Helsinki, aż po Tokio. „Cats” przywędrowało także do Polski dzięki dyrektorowi warszawskiego Teatru Muzycznego „Roma” Wojciechowi Kępczyńskiemu. Nie dość na tym, że przywędrowało – otrzymało jeszcze dwa istotne przywileje. Po pierwsze, spektakl możemy podziwiać pod polskim tytułem „Koty”, a nie – „Cats”. „Roma” jest też pierwszym teatrem na świecie, który otrzymał pozwolenie na wystawienie tzw. non-replica production, inscenizacji z własną scenografią, kostiumami i makijażami. Już sam ten fakt świadczy o wyjątkowości polskiej wersji.
Prapremiera „Kotów” miała miejsce 10 stycznia 2004 r. w TM „Roma” i od tego czasu musical utrzymuje się w repertuarze – obejrzało go już ponad 250.000 widzów! Jest to przedstawienie, które bardzo trudno ocenić w sposób obiektywny, gdyż doskonale wywiązuje się z chyba jednego z najważniejszych zadań musicalu – przeniesienia na chwilę widza w inny, wypełniony muzyką świat.
Fabuła spektaklu jest dość słabo zarysowana i można ją streścić bez obaw o pozbawienie potencjalnego widza zabawy. Otóż co roku dachowe koty spotykają się w umówionym miejscu. Celem tego spotkania jest wyłonienie kota, który obdarowany zostanie drugim życiem, a żeby dokonać właściwego wyboru, trzeba przedstawić charaktery kandydatów. Spektakl w większości opiera się na pięknej choreografii (za którą odpowiadają Jacek Badurek i Iwona Runowska), i wspaniałej muzyce. Muzyce Andrew Lloyda Webbera (twórcy tak znanych przebojów scenicznych jak „Upiór w operze” czy „Evita”), która łączy klasyczne i współczesne brzmienia – efekt jest doskonały. Gdy do tego dodamy wdzięczne i pełne ciepła teksty wierszy Thomasa Stearnsa Eliota, otrzymujemy utwory, które bardzo mocno wbijają się w pamięć.
Niestety, w polskim przekładzie Daniela Wyszogrodzkiego utwory tracą nieco ze swojego uroku. Zaginęły przede wszystkim gry językowe, tak ważne w dziełach Eliota. Brakuje chociażby neologizmu „Jellicle Cats” określającego koci klan. Słowo „jellicle” jest dość kłopotliwe dla tłumaczy, gdyż trudno stwierdzić, co właściwie oznacza i skąd się wzięło. Daniel Wyszogrodzki poszedł w tym wypadku po linii najmniejszego oporu, tłumacząc „Jellicle Cats” jako „dachowe koty”. Można zrozumieć powód, którym się kierował, gdy wybrał właśnie określenie „dachowe”, w języku polskim kojarzone z kotami, ale mimo wszystko szkoda, że w tym przypadku zabrakło odrobiny językowej inwencji.
1) fot. Teatr Muzyczny „Roma”
Mimo to, teksty dalej pozostają interesujące i nieco przewrotne – bo w końcu ukazują nic innego, jak ludzkie postawy z kociej perspektywy. Najbardziej rozpoznawalnym utworem jest „Pamięć”, piękna liryczna piosenka o przemijaniu – łzy w oczach gwarantowane. Zwraca także uwagę energiczny „Dachowy song” oraz „Ram Tam Tamek”, podczas którego na twarzy widza natychmiast pojawia się szeroki uśmiech. To tylko parę przykładów, spektakl wypełniony jest pięknymi lekkimi utworami.
Jednak muzyka to nie wszystko – to, co na scenie można zobaczyć, jest również bardzo istotne. Scenografia nie należy do monumentalnych, jest raczej oszczędna, ale tworzy klimat – wyprawę w koci świat rozpoczynamy od opuszczonego studia filmowego, potem przenosimy się na barkę kota Karmazyna, a w finale znajdujemy się już na dachach domów.
Aby zostać kotem, potrzebna jest odpowiednia charakteryzacja. Zadania przemienienia aktorów w koty podjęli się Dorota Kołodyńska (kostiumy) oraz Sergiusz Osmański (makijaż). Na początku co prawda efekt ich pracy może wydawać się dziwaczny, ale, gdy uważniej się przyjrzeć, dostrzega się jego urok i pomysłowość.
Ale starania charakteryzatorów, aby przemienić aktorów w koty, bez odpowiedniego zaangażowania ze strony zespołu aktorskiego pewnie spełzłyby na niczym. A aktorzy to jeden z najmocniejszych punktów całego spektaklu. TM Roma zgromadził doskonały pod każdym względem zespół: wykonawcy świetnie tańczą i śpiewają, widać także, że występ jest dla nich przyjemnością. Płynny, „koci”, sposób poruszania się mają bardzo dobrze opanowany. Niejeden widz odniesie wrażenie, że widzi na scenie prawdziwego kota. Na pochwałę za swoje kreacje zasługują wszyscy występujący, ale uwagę zwraca szczególnie Jakub Szydłowski (rewelacyjny jako koci Don Juan Ram Tam Tamek), Marcin Wortmann (psotny kot Dyzio) czy Ewa Lachowicz urocza, wzbudzająca wielką sympatię Demeter). Miłośnicy musicali na pewno będą uważnie obserwowali Barbarę Melzer (Bombalurina), aktorkę znaną m.in. z „Metra” czy polskiej inscenizacji „Chicago”, która do obsady „Kotów” dołączyła dopiero w tym sezonie. Niestety, widać to w nie do końca dopracowanym ruchu, Melzer nadrabia to jednak wspaniałym głosem. Jako ciekawostkę warto też dodać, że w jednej z ważniejszych ról – kota Wiktora – występuje Łukasz Zagrobelny, jedna z gwiazd tegorocznego festiwalu w Sopocie. Wymienione wyżej nazwiska stanowią jednak niewielki odsetek obsady i właściwie każdy będzie miał w „Kotach” swojego faworyta – a jest z czego wybierać, w spektaklu występuje ponad trzydzieści osób.
fot. Teatr Muzyczny „Roma”
Zwraca też uwagę kontakt aktorów z publicznością – zaczepianie widzów co prawda przestało być już czymś niezwykłym, ale w „Kotach” cieszy bardziej niż gdzie indziej. Żeby wymienić parę elementów: Kot Nestor (Zbigniew Macias) przemaszerowuje przez całą widownię, ściskając ludziom ręce, a para kocich złodziei, Mungojerrie i Pumpernikiel (w tych rolach: Paweł Strymiński i Monika Rowińska), realizuje swój fach przez podkradanie torebek czy marynarek widzów z pierwszego rzędu. Nieszczęśni właściciele reagują dość różnorodnie, co dostarcza zabawy obserwatorom, choć samym ofiarom – już niekoniecznie. Ale nawet one zazwyczaj są zadowolone z tego, co obejrzały.
TM „Roma” zagrał w tym roku blok trzydziestu spektakli, ostatni odbył się dziewiątego grudnia. Teatr przygotowuje się obecnie do premiery musicalu „Upiór w operze”, z tego też względu „Koty” wrócą na scenę dopiero w styczniu 2009 r. Wydaje się to dość odległą perspektywą, ale tytuł „Koty” warto zapamiętać i gdy nadarzy się okazja – postarać się o bilet. Przedstawienie to jest doskonałą rozrywką, zarówno dla młodszych, jak i starszych. Widownia wypełniona jest ludźmi w różnych – niejednokrotnie bardzo odległych – przedziałach wiekowych. Spektakl zwerbował sobie grono zagorzałych miłośników, którzy oglądają musical po kilka albo i kilkanaście razy, a nawet pojawiają się w teatrze w kostiumach kotów, wywołując tym sensację zarówno wśród reszty widzów, jak i samych aktorów. Fascynacja fanów nie dziwi. Musical ten jest pełen humoru, ale nie jest pozbawiony też głębszych treści podanych w sposób naturalny i daleki od banalności. Co więcej, każdy odnajdzie na scenie kota odpowiadającego jego charakterowi. W końcu Eliot, tworząc kolejne postaci, wzorował się na swoich przyjaciołach.
1) A znalazły się jeszcze inne propozycje przetłumaczenia „Jellicle Cats”. Andrzej Nowicki zaproponował słowo „Kociłapcie”, Stanisław Barańczak – „Kociubki”. Nazwy co prawda dziwaczne, ale podobnie jak oryginał są neologizmami.