Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Zmontowani
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Na początku było ich trzech. Adam Krawczuk, Rafał Rutkowski i Maciej Wierzbicki. W sali Koła Naukowego Akademii Teatralnej (dawniej PWST) w Warszawie pokazali autorską wersję „Zabawy” Sławomira Mrożka.

Katarzyna Michalak

Zmontowani
[ - recenzja]

Na początku było ich trzech. Adam Krawczuk, Rafał Rutkowski i Maciej Wierzbicki. W sali Koła Naukowego Akademii Teatralnej (dawniej PWST) w Warszawie pokazali autorską wersję „Zabawy” Sławomira Mrożka.
„Zabawa”
„Zabawa”
Potem dołączył do nich Marcin Perchuć. Byli wtedy na czwartym, ostatnim roku studiów. Nie chcieli uzależniać swojej przyszłości od teatrów instytucjonalnych (gdzie dla młodych aktorów miejsc jest mniej niż niewiele) ani od przypadkowych szans zagrania w filmie czy reklamówce. Chcieli wziąć sprawy we własne ręce. Założyli samodzielny, niezależny teatr, w którym mogliby robić, co chcą. I z miejsca podbili serca krytyki i publiczności. Nazwali się: Teatr Montownia. Istnieją już pięć lat i postanowili nam o tym przypomnieć, organizując w czerwcu przegląd wszystkich swoich przedstawień. Tym sposobem pokazali, kondensując go w przeciągu kilkunastu dni, przebieg swojej „drogi twórczej” od początku istnienia po ostatnią premierę: McQuichote’a. Aż się prosi, by przy okazji tego przeglądu podsumować pięcioletnią pracę chłopaków i zarazem pogratulować im, że ciągle istnieją wśród mielizn i raf rodzącego się dopiero w Polsce rynku teatrów niezależnych. Z drugiej strony warto jednak się zastanowić, czy aby nie zgubili swej drogi, lawirując między przeszkodami.
Za tę pierwszą, studencką jeszcze Zabawę, zgarnęli chyba wszystkie nagrody, jakie w Polsce mogli wtedy dostać. I od razu zostali zaproszeni do występów w warszawskim Teatrze Powszechnym. Na małej scenie grali gościnnie swoją debiutancką jednoaktówkę Mrożka w połączeniu z drugą jednoaktówką, napisaną przez Stanisława Tyma pt. Skarb. Tenże Skarb był w zasadzie krótkim, choć straszliwie śmiesznym skeczem, który zawsze odbierałam jako coś „na doczepkę” do fenomenalnej Zabawy. Ta nie dość, że dowcipna (zresztą bardziej dzięki teatralnym, genialnym w swej prostocie pomysłom chłopaków niż dzięki autorowi), zawierała również filozoficzne przesłanie. Potem tak organicznie udało im się połączyć błyskotliwą formę z mądrą treścią właściwie tylko już w góralskich przypowieściach spisanych przez Przerwę-Tetmajera, które złożyły się na spektakl Śleboda. Oprócz tych dwóch spektakli w Powszechnym grali także swoje szczytowe (moim zdaniem) osiągnięcie, czyli Szelmostwa Skapena oraz płyciutką satyrę na dzisiejsze discopolowo-komórkowe czasy zatytułowaną Po naszemu. O tym ostatnim spektaklu niewiele można powiedzieć, oprócz tego, że śmieszył wprawdzie, lecz w toporny, mało wyrafinowany sposób. Wadą był jednak głównie niezbyt głęboki tekst, który montowniacy wypełniali, jak zdołali, swoim scenicznym wdziękiem. Za to Szelmostwa… cóż… to po prostu majstersztyk teatralnego poczucia humoru! Balansująca ciągle na granicy iluzji scenicznej i prywatności aktorów, czerpiąca pełnymi garściami ze skarbca commedii dell’arte miniatura teatralna, wymyślona i odegrana na najwyższych obrotach. Stare sztuczki z jednym aktorem w kilku rolach (Rutkowski i Wierzbicki grali na przemian zgryźliwych starców i zakochanych młodzieńców), markowane improwizacje, oczko ciągle puszczane do widowni, która tarzała się ze śmiechu - tu Montownia pokazała naprawdę fenomenalny warsztat no i klasę swojej teatralnej inwencji, wyczarowując za pomocą jednego rekwizytu i czterech aktorów cały świat kilkunastoosobowej komedii Moliera.
„Zabawa”
„Zabawa”
I tu muszę przyznać, że nie brakuje chłopakom profesjonalizmu. Wybierając się teraz na SzelmostwaŚlebodę obawiałam się, że po tych paru latach spektakle nie będą się kleiły, że zabraknie im tej energii, która była ich podstawowym atutem. I obawiałam się niesłusznie, bo zabrzmiały dokładnie tak, jak przed pięciu laty, za co niniejszym dziękuję i składam wyrazy podziwu.
Później Montownia przeniosła się na małą scenę Teatru Studio. Pokazali tu swój pierwszy „poważny” spektakl - Wspólny pokój według powieści Uniłowskiego o życiu i nędzy artystów w dwudziestoleciu międzywojennym. Zdziwili tym nieco swoich stałych widzów, ale nie rozczarowali, bo przedstawienie było naprawdę dobre, chłopcy zdawali się opowiadać o sobie samych, więc wierzyliśmy im. Potem było także dziwaczne, liryczno-absurdalne przedstawienie według tekstu Kopita O mój tato, mój biedny tato, mama powiesiła cię w szafie na śmierć, a mnie kraje się serce na ćwierć. Już sam tytuł zdradza klimat widowiska, a warto je było zobaczyć choćby tylko dla świetnej roli Rutkowskiego jako obłąkanie despotycznej matki głównego bohatera. W tak zwanym międzyczasie Montownia współpracowała też z reżyserem pokolenia „młodszych zdolniejszych” Piotrem Cieplakiem. Efekt współpracy był podwójnie niezwykły, bo nowy dla obu stron, ani Montownia bowiem, ani Cieplak nie robili dotychczas spektakli plenerowych. A Historia o raju utraconym, czyli będzie lepiej dzieje się właśnie w plenerze. Powstało sympatyczne, pełne zabawnych i lirycznych metafor widowisko, a montowniacy mieli okazję przekonać siebie i widzów, że w trudnych warunkach ulicznych radzą sobie równie dobrze, co pod dachem.
Ostatnio chłopcy z Montowni występują na scenie teatru Colegium Nobilium, czyli szkolnego teatru swojej macierzystej uczelni. I odkąd tu weszli, coś zaczęło się psuć. Pierwszy zagrany na tej scenie spektakl - Transatlantyk według Gombrowicza - okazał się jedną wielką pomyłką. Jedna efektowna rola (Wierzbicki jako Gonzalo) nie jest w stanie uratować niespójnego, nieszczerego przedstawienia. Najświeższa premiera według Don Kichota Cervantesa, również nie jest rewelacją. Pomysł przeniesienia postaci Don Kichota w nasze czasy jest dość naiwny, jego realizacja mało efektowna, a płynące z ostatniej sceny przesłanie - że każdy z nas nosi w sobie Don Kichota - na kilometr trąci banałem. Gdzie podziały się błyskotliwe rozwiązania formalne, proste, lecz genialne pomysły, a przede wszystkim montowniane poczucie humoru? Wydaje się, że chłopcy nie mają pomysłu na dalszą działalność, a już na pewno dokonali niewłaściwego wyboru tekstów do dwóch ostatnich przedstawień. Chcieli, żeby było mądrze, ale zapomnieli o tym, że powinno być prawdziwie. Albo na chwilę (mam nadzieję) opuściła ich fantazja.
„Zabawa”
„Zabawa”
Pięć lat temu o Montowni było głośno w całej Warszawie. Pocztą pantoflową znajomi przekazywali sobie, że koniecznie trzeba zobaczyć ZabawęSkarb, a potem Szelmostwa Skapena. Moi przyjaciele bywali na tych spektaklach po kilkanaście razy, rozmawiali ze sobą cytatami i gagami z Szelmostw…, jak kiedyś dialogami z Rejsu. Słowem: Montownia była teatrem kultowym. Teraz chyba już tak nie jest. Sale na przeglądzie były wypełnione po brzegi, ale chyba miłośnikami montowniaków z początkowego okresu działalności, bo na przedstawieniach nowego McQuichote’a było wiele pustych miejsc i nikt nie musiał stać pod ścianą. Co się stało, że na Montownię nie biegną już tłumy? Czyżby wyczerpał się ich sposób na teatr? A może wyrośli już z młodzieżowej formuły grupy starych kumpli, którzy robią teatr po prostu dlatego, że sprawia im to frajdę? Tacy właśnie byli pięć lat temu: nieskrępowana fantazja i młodzieńcza radość po prostu z tego, że wygłupiają się na scenie. A że przy okazji starali się, żeby oprócz tej radości coś mądrego z ich spektakli wynikało - tym lepiej, punkt dla nich. Ostatnio jakby coraz bardziej bali się tego swojego dawnego wizerunku wygłupiających się ku uciesze widzów chłopaków. Chcą być dorośli, poważni, mieć mądre przesłanie w każdym spektaklu, a za to wykreślają ze scenariuszy klownadę i poczucie humoru. Wybierają coraz poważniejsze teksty: Gombrowicz, Cervantes, ale nie brzmią one ze sceny szczerze, czegoś w nich brakuje. Może młodzieńczego polotu dawnych przedstawień?
Odnoszę wrażenie, że montowniacy przestraszyli się przypiętej im etykietki zgrywusów. Wiedzieli doskonale o tym, że taka etykietka im grozi, gdy zakładali swój teatr - mają bardzo charakterystyczne warunki zewnętrzne (trzech wysokich blondynów, chudych i długonosych plus jeden mniejszy, krępy, czarniawy). A teraz w każdym kolejnym spektaklu starają się zaprzeczyć temu, w czym są naprawdę dobrzy. Boją się powrócić do beztroskiej, pełnej wdzięku zabawy, którą prezentowali w moim ukochanym przedstawieniu - w Szelmostwach Skapena. A może powrót do takiego stylu byłby dla nich zbawienny? Tym bardziej, że powtarzając ten spektakl w czerwcu udowodnili, że ciągle mają w sobie ten młodzieńczy żar i humor. Może nie byłby to krok wstecz, lecz zaczerpnięcie oddechu przed krokiem naprzód? Póki co, wydaje mi się, że chłopcy drepczą w miejscu. A szkoda, bo marnuje się ich błyskotliwe poczucie humoru i porażająca vis comica.
Montujcie coś dalej, chłopaki! Ale z jajem, na litość boską, z jajem!!!
koniec
1 lipca 2001

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fot. za zygmunthubner.pl

Ulisses: Everyman, czyli rzecz o inscenizacji Zygmunta Hübnera
Paweł Kozłowski

30 VIII 2015

„Ulisses”, monumentalna powieść Jamesa Joyce’a, w 1970 roku została wyreżyserowana przez Zygmunta Hübnera i wystawiona na deskach gdańskiego Teatru Wybrzeże.

więcej »

Scena za ciasna na Lód
Karolina „Nem” Cisowska

3 V 2014

Wystawienie „Lodu” Jacka Dukaja na scenie wydawało się pomysłem tak szalonym, trudnym w realizacji i niezrozumiałym, że oczywiste było, iż sama ciekawość przyciągnie do teatru na Woli w Warszawie widzów zarówno z obozu fantastycznego, jak i mainstreamowego. I sama ciekawość została zaspokojona.

więcej »

O monologach romantyków
Miłosz Cybowski

13 IV 2014

Jak dowodzą „Towiańczycy. Królowie chmur” Jolanty Janiczak, na temat polskiego romantyzmu, polskich wieszczów i ich życia można powiedzieć bardzo dużo. Szkoda tylko, że wystawiony na deskach Teatru Starego w Krakowie spektakl w reżyserii Wiktora Rubina wygląda raczej jak nieskoordynowany monolog.

więcej »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.