Janusz Wiśniewski – od niedawna dyrektor poznańskiego Teatru Nowego – powszechnie uważany jest za jedną z najciekawszych postaci współczesnej polskiej reżyserii teatralnej.
Książę Yorku w świecie soldatesek
[William Szekspir „Król Ryszard III” - recenzja]
Janusz Wiśniewski – od niedawna dyrektor poznańskiego Teatru Nowego – powszechnie uważany jest za jedną z najciekawszych postaci współczesnej polskiej reżyserii teatralnej.
William Szekspir
‹Król Ryszard III›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Król Ryszard III |
Tytuł oryginalny | The Tragedy Of King Richard The Third |
Teatr | Teatr Nowy w Poznaniu |
Autor | William Szekspir |
Reżyseria | Janusz Wiśniewski |
Przekład | Roman Brandstaetter |
Muzyka | Jerzy Satanowski |
Obsada | Witold Dębicki, Mariusz Puchalski, Zbigniew Rola, Waldemar Szczepaniak, Radosław Elis, Mariusz Sabiniewicz, Aleksander Machalica, Sława Kwaśniewska, Wojciech Standełło, Krystyna Feldman, Wojciech Deneka |
Data premiery | 23 listopada 2003 |
Z Teatrem Nowym związany jest, z niewielkimi przerwami, od roku 1979, kiedy zrealizował tam „Balladynę” Słowackiego. Później dane mu było rozwinąć skrzydła pod patronatem Izabelli Cywińskiej, kiedy to stworzył własną koncepcję „teatru autorskiego”, tworząc w stolicy Wielkopolski tak niezapomniane spektakle, jak: „Panopticum a la Madame Tussaut”, „Koniec Europy” czy „Modlitwa chorego przed nocą”. Wreszcie, wraz z częścią poznańskich aktorów (m.in. Jackiem Różańskim, Lechem Łotockim i Wiesławem Komasą), przeniósł się do Warszawy, gdzie stworzył Teatr im. św. Józefa. W 1992 roku, z przyczyn finansowych, zmuszony został do rozwiązania tej trupy. Skupił się wówczas na pracy za granicą, odnosząc wiele sukcesów, zwłaszcza w Niemczech (Kassel, Duesseldorf). Do Polski wrócił pod koniec ubiegłego wieku i przypomniał naszej rodzimej publiczności, opartym na tekstach Słowackiego przedstawieniem „Wybrałem dziś zaduszne święto” (Teatr Narodowy w Warszawie). Przez cały czas marzył jednak, zająć się Szekspira. I marzenie swe spełnił, reżyserując w Poznaniu „Ryszarda III”.
To jeden z najwspanialszych dramatów angielskiego Mistrza. Jednym tchem można wymienić go obok „Hamleta”, „Makbeta” i „Henryka IV”. Wielokrotnie był już na scenę przenoszony, a z rolą obłąkanego króla Wielkiej Brytanii zmierzył się m.in. Andrzej Seweryn (i odniósł wspaniały sukces). Znając wcześniejsze dokonania Wiśniewskiego, można spodziewać się, że i tym razem czymś widzów zaskoczy. I rzeczywiście jest to Szekspir odczytany na nowo, przez pryzmat naszych czasów. Akcję dramatu reżyser przeniósł w okres I wojny światowej, choć „czarne koszule” najbliższych współpracowników księcia Yorku wskazują raczej na lata dwudzieste (tak nosili się przecież faszystowscy dygnitarze w czasach Mussoliniego). Szok? Nie taki znów wielki dla tych, którzy widzieli powstały przed kilkoma laty kinowy dramat Richarda Loncraine’a oparty na „Ryszardzie III”, w którym tytułową rolę zagrał Ian McKellen (tak, tak, Gandalf z „Władcy pierścieni”!). Loncraine umiejscowił akcję swego dzieła w latach trzydziestych XX wieku, a więc – jeśli nie będziemy drobiazgowi – możemy dojść do wniosku, że Wiśniewski wykorzystał jego patent. Oczywiście, przetworzył go jednak na swój sposób.
„Ryszard III” to dzieło, które odczytać można na wielu płaszczyznach: z jednej strony jest to niemal religijno-filozoficzny moralitet; z drugiej – psychologiczny thriller z kryminalną intrygą; wreszcie – dramat ukazujący mechanizmy walki o władzę polityczną. I obojętne, w jakim aspekcie będziemy dzieło to rozpatrywać, w każdej epoce będzie aktualne. Dlaczego więc Wiśniewski nie poszedł na całość, przenosząc akcję „swego” „Ryszarda” w czasy nam współczesne? Pozostanie to jego tajemnicą. Może wydały mu się one za mało kolorowe…, a może chciał mieć pewien dystans, choćby kilkudziesięcioletni, do przedstawionych zdarzeń…
od lewej: Sabiniewicz - Dębicki
Scenografia, za którą odpowiada sam reżyser, jest bardzo oszczędna, jakby nie chciał Wiśniewski odwracać uwagi od tego, co dzieje się na scenie. Na dwóch ścianach, którymi ograniczono sceniczną przestrzeń, wymalowano nic nie znaczące hasła, imiona, inicjały. W roli rekwizytów pojawiają się jedynie… krzesła i stół. Zgrzebność typowa dla teatru alternatywnego, ale taki przecież jest od lat teatr Wiśniewskiego.
Także tekst Szekspira poddał reżyser zmianom. Zachował oczywiście podstawowy zrąb opowieści, ale nieco ją przykrócił, dopasowując do swojej koncepcji (kto więc będzie czekał na słynne zawołanie Ryszarda: „Królestwo za konia!”, mocno się zawiedzie). Nie naruszyło to jednak w niczym dramaturgicznej koncepcji. „Ryszard III” nie przestał być historią o narodzinach i klęsce tyrana, ogarniętego żądzą władzy i niszczącego wszystko i wszystkich, którzy mu na drodze do niej stają. Przed Witoldem Dębickim – odtwórcą tytułowej postaci – stanęło niełatwe zadanie, rola ta wymaga niezwykłych zdolności aktorskich. Z drugiej jednak strony – o takiej roli: złowieszczej, demonicznej, ale jakże tragicznej zarazem – marzy chyba każdy aktor: Dębicki znakomicie się ze swego zadania wywiązywał. Gdy z trudem porusza się po scenie, powłócząc nogą; gdy wściekły wymachuje sparaliżowaną częściowo ręką – czuć niemal namacalnie jego ból. Na dodatek, rzecz niesłychana, wzbudza to w widzu litość. Poza postacią tytułową jeszcze dwie, całkiem od siebie odmienne, role na długo zapadają w pamięć: Księżna Yorku (gra ją Sława Kwaśniewska) – matka, która wydała na świat tyrana, i Sir Tyrrel (tę postać odgrywa Tadeusz Drzewiecki) – morderca, który na rozkaz Ryszarda zabija dwóch małoletnich bratanków księcia, pretendentów do angielskiego tronu. Oboje, stanąwszy w obliczu Zła i przez to Zło skalani, jako jedyni potrafią zachować godność i człowieczeństwo.
Wiśniewski nie lubi, gdy porównuje się jego dokonania z poetyką teatrów Tadeusza Kantora, Józefa Szajny czy Jerzego Grotowskiego. Nic jednak na to nie poradzi: podobieństwa są bowiem momentami aż nazbyt widoczne (zwłaszcza do Kantora) – tyle że ja nie mam zamiaru czynić z tego powodu reżyserowi zarzutów. Choć, przyznaję, można się zastanawiać nad sensem wprowadzenia na scenę umundurowanych girlsów, które wymachują widzom przed nosami długimi nogami odzianymi w „kabaretki”. Bo cóż to może oznaczać? Że historia, która rozgrywa się na naszych oczach, to nic więcej niż żart i burleska, błazenada, tym różniąca się od klasycznej komedii dell’arte, że ciągnie za sobą krwawą karawanę trupów?… Jeśli tak, to ja – widz – z takim odczytaniem tekstu Szekspira się nie zgadzam. Nie zmienia to jednak faktu, że autor / reżyser ma prawo mnie do tego namawiać. Przedstawienie nieodmiennie fascynuje swą niecodzienną – mimo wszystko awangardową, jak na zawodową scenę – formą. Przez cały czas jednak nie sposób pozbyć się wrażenia, że w spektaklu coś „zgrzyta”. I na pewno nie jest to wina Szekspira.