Jak wygląda dzień powszedni w niebie? Co wspólnego ma depresja Britney Spears ze śpiącym Bogiem? I dlaczego zbój Madej rozdaje aniołom w niebie cukierki? Na te i inne pytania odpowiada sztuka Sebastiana Palki „Madejowe łoże”.
Czuję, czuję coś innego…
[„Madejowe łoże” - recenzja]
Jak wygląda dzień powszedni w niebie? Co wspólnego ma depresja Britney Spears ze śpiącym Bogiem? I dlaczego zbój Madej rozdaje aniołom w niebie cukierki? Na te i inne pytania odpowiada sztuka Sebastiana Palki „Madejowe łoże”.
‹Madejowe łoże›
Rzecz dzieje się w niebie. Na hamaku drzemie sam Bóg, a aniołowie rozproszeni po całej scenie bawią się i weselą. Kiedy Bóg się budzi, skrzydlate istoty otaczają Pana i rozmawiają o sytuacji na ziemi (dane z pierwszych stron gazet). I tak dowiadujemy się o depresji gwiazdy brytyjskiej popkultury, globalnym ociepleniu i wojnie w Iraku.
Stojący na uboczu Anioł Stróż nagle wtrąca się do rozmowy. Właśnie wrócił z podróży z Ziemi. Jest przerażony ogromem zła, jakie tam zaobserwował, i co więcej, nie widzi szans na poprawę tych, którzy to zło czynią.
Bóg, którego wiara w dobro człowieka jest niezachwiana, wdaje się w dyskusję z Aniołem. Zachęca swoich podopiecznych do opowiedzenia mu historii o złym zbójniku, Madeju, który mimo haniebnych czynów, jakich się dopuszczał w życiu, ostatecznie trafił do nieba. Aniołowie przygotowują scenę i… zaczyna się spektakl. Spektakl grany przez aniołów dla anioła. I tak zbójnika Madeja gra anioł Madej, jego brata Tadeja – anioł Tadej, a Wincentego – aniołek Wincenty.
Aniołowie wprowadzają nas w świat pełen okrucieństwa i niebezpieczeństw. I nie wiadomo, kto lub co jest groźniejsze: herszt Madej ze swoją drużyną czy bagna, w których można się utopić. A może diabeł, którego można spotkać na rozdrożach? Dla kupca Tadeja diabeł okazuje się być pomocnym, bo ratuje od zguby. Ale czy na pewno?
Scena podzielona jest na kilka obszarów, z których każdy ma inny kolor. Mamy więc przestrzeń niebiańską (kolor niebieski), ziemską (zielony), piekielną (srebrny) i sceny zbójeckie (karczma, pieczara Madeja) w czerwieni. Na ten efekt składają się nie tylko światła, ale również dopasowana kolorystycznie scenografia, rekwizyty i kostiumy.
Idzie dysc, idzie dysc…
Fot. K. Chowaniec
Reżyser do swojego projektu wykorzystał praktycznie całą przestrzeń sceniczną, a nawet wyszedł poza scenę. Zapiecek w karczmie oraz kwestia nad rzeką, w czasie której Wincenty rozmawia z ojcem, jest grana na uboczu sceny, na specjalnie skonstruowanym do tego celu podwyższeniu; proscenium wykorzystane jest kilkakrotnie – między innymi jako otchłań piekielna, w której za grzechy swe cierpiała pewna staruszka. Aktorzy wyszli nawet na balkon (Bóg i Anioł Stróż), a piekło grane jest w głębi sceny. Dzięki takiemu zabiegowi możliwe jest obserwowanie kilku płaszczyzn jednocześnie: na przykład podczas rozmowy braci Tadej opowiada Madejowi historię staruszki, która za miłość do samej siebie trafiła do piekła. Bracia stoją przy oknie karczmy (scena główna) i oglądają opowiadane przez kupca zdarzenie: cierpiąca w piekielnych męczarniach staruszka (proscenium) i przyglądający się z góry Bóg (balkon).
Jabłoń
Fot. K. Chowaniec
Madej zobaczył siebie w staruszce. Dostrzegł swoje zło. Ale też spostrzegł dla siebie szansę. I kiedy brat opuszcza karczmę, Madej stoi przy oknie, z opuszczoną głową, zamrożony w bezruchu. Dokonuje się w nim przemiana. Jest to jedna z najbardziej poruszających scen spektaklu. Silny, poziomy strumień czerwonego światła skierowany na stojącego przy oknie Madeja ulega rozproszeniu. Do tego muzyka…. Publiczność wraz z Madejem zastyga w bezruchu.
Zabieg „zamrożenia” aktorów reżyser wykorzystał w swojej sztuce dwukrotnie. Oprócz przechodzącego wewnętrzną przemianę Madeja, na scenie zamarli na dłużej również Zosia i Tadej, ten pochylony nad kołyską. Zastał bowiem w domu coś, o czym nie wiedział i czego nie spodziewał się zastać. A to właśnie sprzedał diabłu. I oto na scenę, do ubogiej izby, tryumfalnie wchodzi sprawca nieszczęścia, zacierając ręce z radości i szyderczo się śmiejąc.
Na rozdrożu
Fot. K. Chowaniec
Rzadko się zdarza, aby w sztuce teatralnej zabrakło protagonisty. Bo któż jest głównym bohaterem: Madej, jak sugeruje tytuł? Czy Tadej, który duszę dziecka sprzedał diabłu? A może Wincenty, jego syn?
Na tym właśnie polega niezwykłość tej sztuki. Każda postać jest ważna. Każda postać jest wyrazista i opowiada swoją historię. A bohaterów jest mnóstwo. Diabli mieszają się z zastępem aniołów, postaci rzeczywiste (mieszkańcy wioski Skrzyniec czy zbóje) przeplatają się z bajkowymi (Błotna Królewna, Strach na Wróble) oraz z uosobionymi siłami przyrody (Wiatr i Piorun).
Zespół aktorski tworzą uczniowie polskich sobotnich szkół przedmiotów ojczystych oraz dorośli. Należy jednak podkreślić, że wszyscy są amatorami, stąd też zdarzają się potknięcia na scenie. Na szczególną uwagę zasługuje siedmioletnia Monika Chowaniec, która swoją małą, aczkolwiek ekspresyjną rolą pioruna „poraziła” publiczność.
Śmigus-dyngus
Fot. K. Chowaniec
Reżyser prawdopodobnie nieprzypadkowo obsadził jednego aktora w roli Boga i Lucyfera. Sądzę, że przedstawienie ścierających się przeciwieństw w człowieku: natury dobrej (którą symbolizuje Bóg) ze złą (Lucyfer) wymaga dużego doświadczenia i warsztatu aktorskiego. Debiutujący w tych dwóch rolach Andrzej Sikora udźwignął ciężar diabelski, w sugestywny sposób prezentując się jako pan piekieł. Jego gra słowem, głosem, wzrokiem i gestem budzi przerażenie i trwogę, ale także i litość, kiedy ostatecznie staje bezradny przed małym Wincentym. Ten sam aktor jednak w roli boskiej nie sprostał już zadaniu. I tak zamiast Boga zdecydowanego, silnego, sprawującego kontrolę nad swoim królestwem, otrzymaliśmy Boga trochę zagubionego, jakby nie do końca panującego nad światem.
Zbóje w karczmie
Fot. K. Chowaniec
Na uwagę zasługuje muzyka. Kompozycje Krzysztofa Gutkowskiego do słów piosenek Sebastiana Palki na długo pozostają w pamięci. I tak rockowe dźwięki hymnu zbójeckiego („He, he – my jesteśmy zbóje złe i nikogo nie boimy się”) przeplatają się z piosenką diablika („Czuję, czuję, czuję, czuję coś innego, zapomnianego”), by za chwilę zamienić się w radosne dźwięki „Wesoła nowina, Pan jest Zmartwychwstały” (piosenka na śmigus-dyngus). Każdy utwór muzyczny jest choreograficznie dopracowany w szczegółach. Każda piosenka to osobne widowisko.
Pomimo drobnych niedociągnięć „Madejowe łoże” to spektakl wysokiej klasy.
Myślę, że sukces tej sztuki to składowa wszystkich elementów: scenografii, kostiumów, światła, muzyki i dźwięku, ale przede wszystkim pomysłu reżyserskiego. To barwna opowieść o dobru drzemiącym w każdym człowieku; opowieść w dwóch aktach i czterech kolorach.