Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Piotr W. Cholewa

ImięPiotr W.
NazwiskoCholewa

Czuję się rozpieszczany

Esensja.pl
Esensja.pl
Piotr W. Cholewa
1 2 »
Z Piotrem W. Cholewą, znanym tłumaczem i laureatem Nagrody Elektrybałta za rok 1999 rozmawia Konrad Wągrowski.

Piotr W. Cholewa

Czuję się rozpieszczany

Z Piotrem W. Cholewą, znanym tłumaczem i laureatem Nagrody Elektrybałta za rok 1999 rozmawia Konrad Wągrowski.

Piotr W. Cholewa

ImięPiotr W.
NazwiskoCholewa
Piotr W. Cholewa jest jednym z najlepszych polskich tłumaczy (m.in. seria Terry’ego Pratchetta o „Świecie Dysku” i powieści Orsona Scotta Carda), aktywnym fanem, członkiem Śląskiego Klubu Fantastyki, redaktorem naczelnym Miesięcznika ŚKF, internautą, uczestnikiem grup dyskusyjnych. Już wszystko to powoduje, ze warto z nim porozmawiać, ale bezpośrednią przyczyną przeprowadzenia wywiadu było otrzymanie przez Piotra Nagrody Elektrybałta dla najlepszego tekstu publicystycznego opublikowanego w sieci w roku 1999, za „Trzeba jednak coś wiedzieć” (Magazyn Fantastycznie!)
Esensja: W Usenecie jesteś znany ze swoich błyskotliwych jednolinijkowych ripost. Czy też w ten sposób będziesz odpowiadał na pytania w naszej rozmowie?
Piotr W. Cholewa: Przesadziłeś, mam wrażenie, i z tym ‘znanym’, i z ‘błyskotliwymi’, i z ‘jednolinijkowymi’. To nie jest tak, że siedzę i myślę – jak tu błyskotliwie i krótko zripostować. Jak się rozmawia z inteligentnymi ludźmi, to czasem wystarczy jedno zdanie, więc po co pisać więcej?
Oczywiście, w niektórych kwestiach jedno nie wystarcza. Poza tym to jest tak, ze zaczynałem pisać na liście sf-f, jak jeszcze przychodziło na nią 30 listów dziennie. Odbierałem mailowo. Potem ich było coraz więcej, a ja wciąż nie chciałem się od tego maila odkleić. Dopiero kiedy raz się wypisałem na wakacje, po powrocie zostałem już przy newsach. Ale pozostało mi stare przyzwyczajenie: ja ciągle ściągam wszystkie listy z listy i wszystkie je czytam. W dodatku nie układam ich wątkami, tylko po datach. A jak się czyta dużo listów i na sporo odpowiada, to człowiek musi czytać szybko i pisać krótko. Taka ewolucja w działaniu.
Jak widzisz, w naszej rozmowie odpowiadam więcej niż jednolinijkowo.
Esensja: Ostatnio otrzymałeś Nagrodę Elektrybałta, nagrodę Konfederacji Fantastyki Rassun, rok wcześniej Golema na Krakonie. Jeszcze wcześniejszych nagród nawet nie miałem siły szukać, bojąc się, ze pominę którąś z ważniejszych. Czy nie czujesz się rozpuszczany przez fandom? Jak ty to robisz?
PWC: Jak to robię, że się nie czuję? To proste. Z natury rzeczy uważam, że wszystkie nagrody i tak mi się należą, więc jak je dostaję, to właśnie objawia się sprawiedliwość…
A poważnie. Golema w Krakowie dostałem razem z Elą i myślę, że to głównie jej zasługa. Ja jej zwykle pomagam, więc jakoś tak jesteśmy kojarzeni razem (razem jako działacze fandomowi). Pomysły i idee są jej. A ja się załapałem po znajomości.
Nagroda Rassuna to inna sprawa, bo była indywidualna. Za tłumaczenia i wkład w fantastykę… Tłumaczeń mam sporo, miałem szczęście robić niezłe książki, więc może coś w tym jest (choć gdyby nie ja, zrobiłby je ktoś inny i też by było). Sam nie wiem. Ucieszyłem się strasznie.
Nagrody Elektrybałta dalej właściwie nie rozumiem. Wiesz, kiedy już ją dostałem, przeczytałem sobie jeszcze raz ten tekst, który został wyróżniony. I kurczę, nie wiem, co w nim takiego „najlepszego”, żeby aż nagrodę.
Owszem – dalej poważnie – czuję się trochę rozpieszczany. Ostatnio jakiś taki okres nastał. Staram się, żeby mi nie odbiło z zachwytu nad sobą (zapewniam cię, że nie jest to specjalnie trudne – mam w zanadrzu kilka argumentów, które znakomicie wspomagają poczucie skromności; nie zdradzę ich, oczywiście).
Esensja: Jesteś aktywnym fanem, aktywnym uczestnikiem grup dyskusyjnych, prowadzisz jeden z najciekawszych fanzinów – Miesięcznik ŚKF, no i przede wszystkim jesteś tłumaczem. Jak udaje ci się to wszystko godzić? Zapytam też trochę mniej serio – czy czasami przez twoją aktywność fandomową nie musimy dłużej czekać na kolejne książki ze Świata Dysku, czy też opowieści o Alvinie?
PWC: Musimy, musimy… Nie tylko przez to. W końcu nie tylko Pratchetta tłumaczę. Ale rzeczywiście, fandom zajmuje czas. Nie jakieś długie okresy, ale trochę tu, trochę tam, tu się wyjeżdża, tam robimy seminarium, Miesięcznik musi wyjść na czas… Jest jeszcze lista, która też zajmuje sporo czasu, o czym już mówiłem. Ale to jest tak, że jeśli tłumaczę (przykładowo, podaję liczbę z sufitu, bo to się zmienia bardzo mocno) dwie strony na godzinę, to w ciągu dniówki ośmiu godzin mógłbym zrobić szesnaście stron, tzn. 80 tygodniowo i Pratchetta przez miesiąc. Ale po trzech godzinach już patrzeć nie mogę w ekran i tylko szukam jakiegoś pretekstu, żeby zrobić coś innego. A czasem wypadnie mi dzień, dwa… A czasem w ogóle nie mogę się zabrać do roboty. I tak leci.
Ale z drugiej strony, gdyby wychodził jeden Świat Dysku miesięcznie, życie byłoby nieciekawe.
Esensja: Jak to się stało, że zostałeś tłumaczem? O ile mi wiadomo, kształciłeś się w zupełnie innym kierunku.
PWC: W jedynie słusznym kierunku. Skończyłem matematykę (uniwersytecką), zrobiłem doktorat, przez długie lata pracowałem na uniwersytecie. W tym czasie (przed doktoratem) trafiłem do Klubu (ŚKF) na samym początku jego istnienia. Oczywiście każdy klub musi mieć fanzin, a że znałem angielski, więc w drugim fanzinie przetłumaczyłem opowiadanko (bodaj „Na zewnątrz” Bradbury’ego). Jakoś wyszło, więc kiedy zaczęły się „Fikcje”, tłumaczyłem już w miarę regularnie (tzn. opowiadanie na dwa miesiące). Ale wciąż była to raczej ciekawostka.
Któreś z opowiadań nie zmieściło się w „Fikcjach” i prezes OZW Kasprowski oddał je Leszkowi Jęczmykowi, który wtedy prowadził dział fantastyki w „Problemach”. Spodobało mu się (bardzo byłem dumny) i wydrukował. To był mój prawdziwy debiut. Ale żeby człowieka zauważyli, trzeba było dopiero druku w „Fantastyce” – zrobiłem im jakiegoś Howarda o Kullu. A że fantasy wtedy dopiero wchodziła na rynek i była bardzo, bardzo popularna, to jakoś sobie wyrobiłem nazwisko. Wtedy Mirek Kowalski (wówczas w Iskrach) zaproponował mi tłumaczenie tych zeszycików – nie tych czarnych, tylko tych z serii „Magia i Miecz”, czy może „Mieczem i Magią”… Tam robiłem Howarda. A potem dostałem prawie równocześnie propozycje na „Dziwnego Johna” Stapledona dla wyd. Śląsk i na drugi tom Amberu Zelazny’ego dla Iskier. Tak się zaczęło.
Z czasem matematyka zajmowała mnie coraz mniej, a fantastyka coraz bardziej. I jeszcze bardziej. I jeszcze… Aż się całkiem przestawiłem.
Esensja: Czy tłumaczysz tylko pisarzy czy powieści, które ci się podobają, czy także takie, których lektura nie sprawia ci przyjemności? Czy możesz sobie wybierać, co chcesz tłumaczyć? Masz kontakty z pisarzami zagranicznymi – a może to oni wybierają ciebie?
PWC: Odpowiem tak: rzadko tłumaczę książki, które mi się nie podobają. Zdarza się, ale naprawdę rzadko. Czyli właściwie tłumaczę takie, które mi się podobają…
Nie, nie mogę sobie wybierać. Mogę tylko odmawiać, jeśli nie chcę. Inna sprawa, że też rzadko. W tych wydawnictwach, z którymi pracuję, wiedzą, co lubię i jeśli chcą mi coś dać, to wybierają coś sensownego. Nie z sympatii, ale w końcu wiadomo, że jak mi się coś podoba, to przetłumaczę lepiej.
Nie, na ogół nie mogę sobie wybierać. Nie mogę np. iść do wydawcy i powiedzieć „Chętnie zrobiłbym dla was to i to”, bo mi odpowiedzą „Przykro nam, ale nie mamy praw do tej książki i nie wiemy, kto ma” albo „Ta książka nie mieści się w planach naszej firmy przez najbliższe lata”. Albo prawa do niej ma ktoś, z kim akurat nie mam kontaktu, kto ma swoją ekipę tłumaczy i nie jest zainteresowany.
Jeśli mi na czymś bardzo zależy, staram się wspominać o tym w możliwie wielu miejscach (np. „Ach, chętnie bym przetłumaczył Egana”). I liczę na to, że wiadomość ta dotrze do odpowiedniego wydawcy, który – kiedy przyjdzie mu wydawać Egana – sobie o mnie przypomni.
Zachodni pisarze nie wybierają tłumaczy – przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Kontakty mam z kilkoma, ale raczej towarzyskie niż zawodowe. Dlatego np. mogę czasem zapytać, o co chodziło w tekście. Rzadko to robię, ale ważna jest sama świadomość, że jakby co, to mogę.
Esensja: Jesteś weteranem polskiego Usenetu fantastycznego. Jak tam trafiłeś? Jak wspominasz początki fantastycznych dyskusji internetowych?
PWC: Weteran… strasznie poważnie to zabrzmiało. Ja już nie całkiem pamiętam, kiedy to było. W każdym razie zaczynałem jeszcze w DOSie. Mieliśmy w pracy komputer z DOSem (386?) i taki program, Menuet. Obsługiwał pocztę, ale miał jeszcze grupy dyskusyjne. Sprawdziłem, co to, a to okazało się strasznie ciekawe. Przez jakiś czas ciągnąłem różne amerykańskie listy fandomowe.
Po jakimś czasie Piotr Staniewski zawiadomił mnie, że powstała polska lista dyskusyjna (pl.listserv.sf-f). Zapisałem się z radością. I tak poszło.
Potem dostaliśmy telefon (bo kiedy zacząłem mieszkać tu, gdzie mieszkam, to nie było telefonu, co pewnie trudno sobie wyobrazić) i zacząłem działać z domu. Jeszcze potem TPSA uruchomiła swój numer, co było jeszcze wygodniejsze, bo na Uniwersytet nie zawsze mogłem się dodzwonić. I tak jakoś wyszło… Sam nie wiem.
A jak było na początku? Tak samo jak teraz. Od zawsze były dyskusje o dyskusjach nie na temat i o zmienianiu tematów postów, a uprzejmość i zasady rozmowy… Tyle że było mniej listów. I chyba bardziej wszyscy się znali (nie fizycznie, tylko listowo). Kilka razy zdarzały się okresy, kiedy nadchodziła fala jakichś strasznie agresywnych „nowych”. To znaczy nowi przychodzili stale, ale agresywni jakby falami. W końcu niektórzy się pacyfikowali, inni odchodzili. I tak uważam, ze lista sf-f jest najlepsza. Z prawie każdym zdążyłem się już pokłócić i pogodzić…
1 2 »

Komentarze

03 II 2012   19:48:23

To jaki jest adres mailowy Pana Piotra?

03 II 2012   19:56:05

Ale zdajesz sobie sprawę, że komentujesz tekst sprzed 12 lat?

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Jacek Sikora, TOO MUCH OF YOU, acrylic on canvas, 80×100cm, 2016

W końcu wiem, co chciałbym pokazać
Jacek Sikora

1 XII 2016

Jacek Sikora – malarz, aktor, podróżnik. Twórca sennych krajobrazów, nostalgicznych portretów, monochromatycznych aktów. Jego twórczość sytuuje się na pograniczu figuratywności i abstrakcji, statyczności i dynamiki, subtelności i ekspresji. Esencją jego prac, w których temat podporządkowuje się kompozycji, jest niezmiennie rozedrgana materia oraz gra świetlnych refleksów. O ewolucji warsztatu malarskiego, wpływu podróży na charakter sztuki oraz plany związane z dalszą działalnością artystyczną (...)

więcej »
Fot. za facebook.com

Ukryte znaczenia
Jadwiga Maj

30 IX 2016

O swoim malarstwie artystka rozmawia z Różą Jachyra.

więcej »

Cyniczna chęć uczynienia świata bezpieczniejszym
Andrew Bovell

29 X 2014

„Po jedenastym września utraciliśmy zdolność do rozpoznawania niewinności. Jesteśmy zbyt podejrzliwi” – mówi australijski dramaturg i scenarzysta, Andrew Bovell, autor scenariusza do filmu „Bardzo poszukiwany człowiek” i dramatu „Językami mówić będą”.

więcej »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.