Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wojciech Orliński

© Szymon Sokół
© Szymon Sokół
ImięWojciech
NazwiskoOrliński
WWW

Proud to be nerd

Esensja.pl
Esensja.pl
Wojciech Orliński
Przydałoby nam się w Polsce coś w rodzaju nerdowego Stonewall – jakaś parada „Nerd Pride”, na której z dumą wymachiwalibyśmy okularami, programowalnymi kalkulatorami Hewlett-Packard i pornolami z Elen Feiss – dla „Esensji” mówi Wojciech Orliński, dziennikarz i autor książki „Co to są sepulki? Wszystko o Lemie”.

Wojciech Orliński

Proud to be nerd

Przydałoby nam się w Polsce coś w rodzaju nerdowego Stonewall – jakaś parada „Nerd Pride”, na której z dumą wymachiwalibyśmy okularami, programowalnymi kalkulatorami Hewlett-Packard i pornolami z Elen Feiss – dla „Esensji” mówi Wojciech Orliński, dziennikarz i autor książki „Co to są sepulki? Wszystko o Lemie”.

Wojciech Orliński

© Szymon Sokół
© Szymon Sokół
ImięWojciech
NazwiskoOrliński
WWW
Michał R. Wiśniewski: Dlaczego Lem?
Wojciech Orliński: Odpowiem trochę okrężnie. Kiedy jeszcze pracowałem w „Wiadomościach Kulturalnych”, mój ówczesny szef Krzysztof Teodor Toeplitz pomógł mi zaaranżować wywiad z Lemem (ten, który natychmiast potem wpuściłem do Internetu i jest ciągle do wyguglania). Byłem tym tak podniecony, że powiedziałem Toeplitzowi, że to najpiękniejszy moment w mojej karierze. Toeplitz mnie delikatnie wyśmiał, zwracając uwagę, że trochę za wcześnie na składanie takich deklaracji. No ale dziesięć lat później, gdy myślę o swojej karierze dziennikarskiej i próbuję ułożyć jakąś „pierwszą dziesiątkę” najwspanialszych wydarzeń, od razu myślę o swojej pielgrzymce do domu Lema. Jest to też na pewno w pierwszej trójce i obawiam się, że także w pierwszej jedynce. Mam nadzieję, że to pozwala sobie wyobrazić, jak duże znaczenie dla mnie ma Lem.
MRW: Tak, wciąż tu wisi. No ale opowiadaj, opowiadaj, jak było?
WO: Genialnie. Nad Krakowem rozszalała się wtedy burza i w pewnym momencie wysiadł prąd, ale Lem odpalił generator w piwnicy. Czy może była to pani Barbara? W każdym razie Lem na chwilę mnie przeprosił, coś na stronie omawiał z małżonką i po chwili znowu stało się światło. Jako dziennikarz staram się zwykle pamiętać, że jestem upierdliwym petentem dla osób, które wywiaduję. W końcu zabieram komuś czas, ktoś się fatyguje, a ja to potem rzucę jako swój materiał i jeszcze zgarnę wierszówkę. Często zresztą nie muszę o tym pamiętać, bo wywiadowana osoba jakoś mi to potrafi przypomnieć. Lem jednak w ogóle po sobie nie okazywał znużenia. Już dawno wyłączyłem magnetofon, czekając na najdrobniejszą aluzję typu „nie wyrzucam pana, ale…”. Tymczasem on dalej cierpliwie ze mną rozmawiał, odpowiadając już na różne moje czysto prywatne, fanowskie pytania typu „miałem kiedyś taką interpretację tego opowiadania, że chodzi o…”. Zresztą widać, jak to się w końcu obróciło – jego ostatnim felietonem w „Tygodniku Powszechnym” były odpowiedzi na pytania fanów, traf chciał, że rosyjskich. Musiałem się w końcu siłą zmusić do opuszczenia jego domu, po prostu by nie nadużywać jego uprzejmości. Miałem wrażenie, że gdybym sam nie wyszedł, to mógłbym tu po prostu rozbić obozowisko w salonie pełnym książek, dokarmiany przez panią Barbarę i nieustannie zabawiany konwersacją przez Lema.
MRW: Spełniony sen fana! A jak wyglądał ten pierwszy raz – z Lemem i/lub fantastyką?
WO: Hm, niepokojąco zbliżamy się w tym wywiadzie do streszczania osobistego wstępu do książki, więc wolałbym zmianę tematu. Tak ogólnie to byłem klasycznym nerdem, uciekającym w eskapistyczną fantastykę po prostu przed ogólną syfiastością rzeczywistości jako takiej. Ponieważ pochłaniałem też nieprzyzwoite ilości książek popularnonaukowych, typowa fantastyka z mackami i blasterami była dla mnie przeważnie zbyt durna, żebym to traktował serio. Lem na tym tle… no, sam wiesz, jak wygląda Lem na tym tle.
MRW: Już zbaczam. Użyłeś właśnie wstydliwego słowa na „e” – pytanie „dlaczego młodzi ludzie uciekają w fantastykę?” przyprawia niektórych fantastów o apopleksję. Czy widzisz coś złego w eskapizmie?
WO: Tak ogólnie uważam, że niektórzy fantaści odczuwają niemądry, niepotrzebny opór przed byciem zaszufladkowanymi w roli „nerda”. Przypomnę choćby temperaturę flejma, jakiego na sf-f wywołałem niewinną wzmianką na temat syndromu Aspergera, naszej endemicznej choroby. Przydałoby nam się w Polsce coś w rodzaju nerdowego Stonewall – jakaś parada „Nerd Pride”, na której z dumą wymachiwalibyśmy okularami, programowalnymi kalkulatorami Hewlett-Packard i pornolami z Elen Feiss. Ludzie, powtarzajcie za mną – jestem nerdem i jest mi z tym dobrze, jak ktoś ma z tym jakiś problem, to już problem tego kogoś.
Ale to dygresja. Uważam literaturę za miękki narkotyk. Przez całą swoją obleśną młodość dobrą książkę (niekoniecznie fantastyczną) traktowałem jako zastrzyk, który pozwoli mi przez parę godzin być w dziewiętnastowiecznym Petersburgu i obserwować miotaninę pewnego studenta z kuszącymi go demonami. Wszystko było lepsze od realu. Może zresztą to właśnie powinni mieć w telefonach zaufania dla samobójców – jakąś dobrą książkę, która faceta wciągnie od pierwszych stron, tak by odłożył ten ostatni krok, dopóki się nie dowie, jak się skończy. Oczywiście, jak każdy narkotyk, literacki eskapizm może być niebezpieczny. Ale chyba tu też lepsza fantastyka, za sprawą której najwyżej człowiek potem nie będzie mógł się pogodzić z zarzuceniem przez ludzkość lotów kosmicznych, od innej literatury, która dzieciom każe ginąć na wojnach za polityków?
MRW: Zapominasz o fantastyce militarnej i patriotic fiction spod znaku moro.
WO: Faktycznie – za moich czasów tego praktycznie nie było. Zostawmy więc, że Lem jest stosunkowo mało szkodliwy.
MRW: Problem nerdowskiej dumy tkwi chyba w mentalności oblężonej twierdzy. W połowie lat 90. w prasie fantastycznej dominowały głosy z „getta dyskryminowanego przez mainstream”: w głównym nurcie fantastyki nie tykano bądź nie rozumiano (pamiętam alarmujący felieton z „Feniksa": dlaczego Johnny Mnemonic dostał tylko 2 gwiazdki!?). A jak to wyglądało z perspektywy „naszego człowieka w gestapo”?

Wojciech Orliński
‹Co to są sepulki? Wszystko o Lemie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCo to są sepulki? Wszystko o Lemie
Data wydania20 marca 2007
Autor
Wydawca Znak
ISBN978-83-240-0798-1
Format284s. 144×205mm
Cena34,—
Gatuneknon‑fiction
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
WO: Tak szczerze mówiąc to ciężko. Nie mam niestety takiej luksusowej sytuacji, jaką ma dziennikarz zajmujący się np. teatrem – że może na planowaniu powiedzieć, że w przyszłym tygodniu jest premiera Lupy w Krakowie i Klaty w Rzeszowie i wszyscy tylko pokiwają głowami, no bo Lupa, ho ho, a Klata jeszcze bardziej, nie trzeba dodawać nic ponadto. Ja za każdym razem muszę wyjaśniać, dlaczego chcę pisać o jakimś komiksie czy książce fantastycznej. Zresztą to chyba widać też po moich tekstach – zawsze staram się w nich niemalże przeprosić czytelnika za zawracanie mu głowy czymś tak nieistotnym jak telewizyjny serial science fiction. No ale jak mawiał Fryderyk Nietzsche, co mnie nie zabija, czyni mnie ciekawszym dziennikarzem. Liczę, że właśnie dzięki temu, że recenzja z nowej książki Sapkowskiego jest czymś „mniej oczywistym” od recenzji z nowego filmu Zanussiego – wychodzi w końcu ciekawsza.
MRW: Mówił też „Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie”. Nie obawiasz się zobaczyć w danym dziele więcej, niż w nim jest?
WO: Przeciwnie, to jest mój najszczerszy zamiar. Każde dzieło kultury jest aktem komunikacji. Albo że zajadę swoimi (post)marksistowskimi filozofami, przejawem samoświadomości społeczeństwa. Same w sobie te wszystkie pokryte czarnymi znaczkami płachty papieru czy popaćkane celuloidowe taśmy nie mają wartości. Zyskują je dzięki temu, że autor coś chce powiedzieć odbiorcom. I niechby nawet wszystko, co miał im do powiedzenia, sprowadzało się do „wyskakujcie z kasy, chłopaki”, to ciągle pozostaje pytanie o to, dlaczego odbiorcy wydają swoją kasę akurat na to, a nie na co innego. To pytanie zawsze jest cholernie interesujące bez względu na jakość samego dzieła. Jeśli się czymś martwię, to tylko tym, że sam nie umiem napisać dziennikarskiego dzieła mojego życia, czyli interesującego i głębokiego tekstu o jakimś aspekcie kultury masowej, który sam uważam za zbyt głupi i go nie grokuję. Dajmy na to, muzyce Michała Nieradomiła Wiśniewskiego. Marzę o przeczytaniu czegoś bardzo głębokiego o czymś bardzo płytkim.
MRW: Czyli chciałbyś na ten przykład dać mądrą odpowiedź na pytanie, o co chodzi w tekstach oratoriów Rubika. Tylko czy w takiej sytuacji czytelnik nie dowie się więcej o krytyku niż o recenzowanym dziele?
WO: Każda recenzja coś mówi o krytyku. Jak będzie superobiektywnienaukowa, to powie o krytyku tyle, że ten ma odpał do recenzji superobiektywnienaukowych. Dzieło jako takie w ogóle nie istnieje. Kultura to akt komunikacji twórcy z odbiorcą. Obiektywnie o dziele sztuki możesz mówić tylko nieistotne banały – typu policzyć wszystkie literki albo zważyć książkę. To, co ważne, zawiera się w subiektywnym odbiorze. To odbiorca decyduje o tym, czy przeczytał tekst ciekawy czy nudny, śmieszny czy poważny. Nierzadko reakcje odbiorcy mogą dramatycznie odwrócić intencje twórcy (możemy np. zrotflować, czytając tekst Szydy, który w teorii miał być totalnie serio). Taką teorię literatury próbował rozwinąć Lem w „Filozofii przypadku”. Sam Lem może i by się o to gniewał, ale wydaje mi się że podobną koncepcję lepiej rozwinęli francuscy postmoderniści. Nie obawiam się więc tego, że moje recenzje dużo o mnie mówią, z dwóch powodów. Po pierwsze, jako attention whore odnoszę się do tej koncepcji z entuzjazmem, a po drugie – i tak wiem, że inaczej się nie da.
MRW: Sam od czasu do czasu zajmujesz miejsce po drugiej stronie baru i występujesz jako twórca. Czego możemy w najbliższym czasie spodziewać się po Wojciechu Orlińskim, wannabe pisarzu?
WO: Bez przesady, po prostu mam wreszcie czas na napisanie jednego opowiadania rocznie. :-) To w sumie nic, chociaż w porównaniu z tym, co było pięć lat temu, może to się zdawać pięciokrotnym przyśpieszeniem. Jest natomiast inny projekt na dnie szuflady, dla którego byłbym nawet gotów wziąć urlop i zaszyć się w chatce w Bieszczadach, by go dopracować, ale muszę znaleźć współpracownika – chodzi o komiks moich marzeń, a sam go, kurna, nie narysuję. Streszczałem go już na swoim blogu. Akcja dzieje się w roku 1985. Postać luźno wzorowana na Rosińskim urządza parapetówkę w swoim szwajcarskim zamczysku, na którą zaprasza przyjaciół – postacie luźno wzorowane na Franku Millerze, Alanie Moore oraz Polchu i Parowskim. W międzyczasie twardogłowi na Kremlu obalają Gorbaczowa i rozpętują trzecią wojnę światową w ostatniej próbie oddalenia pierierstrojki i upadku komunizmu. ZSRR przegrywa tę wojnę. Mamy więc postapokaliptyczną Europę, w której – zgodnie z planami CIA – władzę objęły neofaszystowskie struktury typu GLADIO (to byłoby akurat odtworzone na podstawie dokładnego riserczu – naprawdę takie były plany!). Polski nie ma, tu było główne atomowe uderzenie – jest tylko Dania okupowana przez Niebieskie Berety, w której toczy się poboczny wątek z udziałem młodego polonofila, luźno wzorowanego na Larsie von Trierze. Nie ma też jednak Londynu ani Nowego Jorku, postacie luźno wzorowane na Millerze i Moorze nie mają dokąd wracać. Ocaleli w szwajcarskim zamczysku, ale szlag nawet trafił niedokończone plansze ich arcydzieł planowanych na następny rok (luźno wzorowanych na „Dark Knight Returns” i „Watchmen”). Postacie luźno wzorowane na Polchu i Parowskim tymczasem trafiają w neofaszystowskiej Austrii do obozu koncentracyjnego. Trójka komiksiarzy wyrusza ze Szwajcarii stuningowanym na scenariusze postapokaliptyczne land roverem, dostarczonym przez tajemniczego szwajcarskiego wielbiciela komiksów, który to właśnie załatwił szwajcarskie obywatelstwo (normalnie bardzo trudne do uzyskania) postaci luźno wzorowanej na Rosińskim. Jakby ktoś chciał to ze mną narysować, to pogadajmy.
koniec
30 marca 2007

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Jacek Sikora, TOO MUCH OF YOU, acrylic on canvas, 80×100cm, 2016

W końcu wiem, co chciałbym pokazać
Jacek Sikora

1 XII 2016

Jacek Sikora – malarz, aktor, podróżnik. Twórca sennych krajobrazów, nostalgicznych portretów, monochromatycznych aktów. Jego twórczość sytuuje się na pograniczu figuratywności i abstrakcji, statyczności i dynamiki, subtelności i ekspresji. Esencją jego prac, w których temat podporządkowuje się kompozycji, jest niezmiennie rozedrgana materia oraz gra świetlnych refleksów. O ewolucji warsztatu malarskiego, wpływu podróży na charakter sztuki oraz plany związane z dalszą działalnością artystyczną (...)

więcej »
Fot. za facebook.com

Ukryte znaczenia
Jadwiga Maj

30 IX 2016

O swoim malarstwie artystka rozmawia z Różą Jachyra.

więcej »

Cyniczna chęć uczynienia świata bezpieczniejszym
Andrew Bovell

29 X 2014

„Po jedenastym września utraciliśmy zdolność do rozpoznawania niewinności. Jesteśmy zbyt podejrzliwi” – mówi australijski dramaturg i scenarzysta, Andrew Bovell, autor scenariusza do filmu „Bardzo poszukiwany człowiek” i dramatu „Językami mówić będą”.

więcej »

Polecamy

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Grudzień 2017
— Dominika Cirocka, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Indianie, do jasnej ciasnej!
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja czyta: Grudzień 2014
— Miłosz Cybowski, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Luty 2013
— Miłosz Cybowski, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Route 66 nie istnieje, ale zawsze warto się nią przejechać
— Konrad Wągrowski

Ameryka oczami geeka
— Agnieszka Szady

Raport z kraju, którego nie ma
— Konrad Wągrowski

Tegoż autora

Diabeł warszawski
— Wojciech Orliński

Wkrótce

zobacz na mapie »

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.