Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXVI

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »
Szare Cienie
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić

Krótko o komiksach: Luty 2004
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„Usagi Yojimbo: Szare cienie”, „Thorgal: Wilczyca”, „Garfield: Wielkie impresje”, „Nathan Never: Piekło”, „Dylan Dog: Serce Johnny’ego”, „Batman: Rok pierwszy”, „Spider-Man: Splątana sieć: Zemsta tysiąca”, „Inhumans” #2

Sebastian Chosiński, Wojciech Gołąbowski, Konrad Wągrowski

Krótko o komiksach: Luty 2004
[ - recenzja]

„Usagi Yojimbo: Szare cienie”, „Thorgal: Wilczyca”, „Garfield: Wielkie impresje”, „Nathan Never: Piekło”, „Dylan Dog: Serce Johnny’ego”, „Batman: Rok pierwszy”, „Spider-Man: Splątana sieć: Zemsta tysiąca”, „Inhumans” #2
Szare Cienie
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wojciech Gołąbowski [100%]
W wyniku ostrego starcia z siłami nadprzyrodzonymi w końcówce „Ostrza bogów”, Miyamoto Usagi trafia na kurację do świątyni przyjaciela, kapłana Sanshobo. Również łowca nagród, Gen, zraniony włócznią przez demona, kuruje się tam pod czujnym okiem kapłanów. Ostrze bogów wciąż stanowi zagrożenie dla spokoju kraju. Czas przygotować się do realizacji planu zamiany oryginału na publicznie ukazywaną kopię – nikt bowiem nie będzie podejrzewać, że łatwo dostępny falsyfikat jest faktycznie pożądanym oryginałem…
Usagi wyrusza więc na mały rekonesans. Spotka po drodze syna swego dawnego, poległego w bitwie przyjaciela, wspomoże małą wioskę w walce z kolejnym mrocznym demonem, opowie dzieciom bajkę… Tak, to nie żart, ale kolejny pomysł Stana Sakai na przedstawienie barwnych wierzeń i mitów Japonii. Usagi pozna także i zaprzyjaźni się z kolejną barwną postacią samurajskiej sagi – inspektorem Ishidą, a na koniec zostanie wplątany w problemy lokalnej sukcesji. Tak więc w trzynastym (oryginalnie) tomie przygód królika znajdą coś dla siebie zarówno miłośnicy kryminału, jak i baśni, grozy i romantyki.
„Szare cienie”, stanowiąc kontynuację „Ostrza bogów”, wiążą się z nim nierozerwalnie. Można co prawda przeczytać „Cienie” bez znajomości poprzedniego albumu (nota bene uhonorowanego prestiżową Nagrodą Eisnera), ale wtedy spory początek pierwszego opowiadania może okazać się kompletnie niezrozumiały. Co gorsza, zepsuje radość lektury przez zdradzenie jej zakończenia. Dlatego polecając wszystkim „Szare cienie”, jeszcze raz radzę: przeczytajcie wpierw „Ostrze bogów”. Warto.
Thorgal: Wilczyca
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
95,0 (0,0) % 
Zaloguj, aby ocenić
Wojciech Gołąbowski [80%]
Nadchodzi czas powrotu. Nie tyle do domu, co do stron rodzinnych, do cywilizacji. Brzemienna Aaricia spodziewa się rozwiązania, toteż cała rodzina płynie do wioski, w której matka Jolana przyszła na świat. Na drodze łodzi staje jednak Wor Wspaniały, nowy wódz Wikingów… Thorgal odmawia udziału w łupieskiej wyprawie przeciw Anglom, lecz prawo staje po stronie wodza – łódź zostaje zarekwirowana, a rodzina wysadzona na niegościnny brzeg. To jednak dopiero początek problemów…
Wor jest pamiętliwy i mściwy, a cel pozyskania Thorgala na wyprawę uświęca wszelkie środki – przynajmniej w jego osobistym mniemaniu. Rodzina stanowi obciążenie dla wojownika? Więc trzeba się jej pozbyć… Tym bardziej, że jej członkowie są spadkobiercami sporego majątku, na który Wor ma chrapkę.
Thorgalowi i jego rodzinie sporo tu pomaga… niekorzystna pogoda oraz garbaty jednoręki mściciel. Strzelanie z łuku w deszczu wspomnieliśmy w zestawie „naj…” scen deszczowych, wspólny poród Louve i miotu wilcząt również wart jest zapamiętania.
Garfield: Wielkie impresje
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Gdy garść danych mówi wszystko
Jim Davis
‹Garfield: Wielkie impresje›
Wojciech Gołąbowski [60%]
O dwudziestym już albumiku z serii „Garfield” niewiele można powiedzieć. A przynajmniej nie przychodzi mi do głowy nic, co nie zostało już powiedziane przy okazji poprzednich części… Pozwólcie więc, że z recenzenckiego obowiązku rzucę garścią suchych danych:
  • początek publikowanego okresu: 06.06.1991
  • koniec: 26.10.1991
  • tematyka: pierwsze siwe włosy; urodziny (19.06); jedzenie i dieta; Odie i inne psy; Jon i nuda domowa; występy na parkanie; randka Jona z panią weterynarz (po długich – i, wydawałoby się, bezskutecznych – namowach!)
  • kolor okładki: jasnozielony
  • związek tytułu z treścią: żaden
Tradycyjnie album polecam miłośnikom Garfielda – i tym osobom, które go nie znają,a pragną się uśmiechnąć – obserwując żywot domowego, spasionego, wiecznie głodnego kota.
Cytat albumu: „Kochany Jonie, kurczak zdechł.”
Nathan Never: Piekło
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Konrad Wągrowski [60%]
Po raz ósmy odwiedzamy mroczny świat przyszłości agenta specjalnego – Nathana Nevera. Zgodnie z tradycją serii, album jest luźną adaptacją klasycznego dzieła literatury światowej. Po m.in. „Drakuli” i „Jądrze ciemności” przychodzi czas na „Boską Komedię” Dantego. Nathan Never staje się naszym przewodnikiem w drodze do Piekła – zamieszkiwanego przez mutantów, wyrzutków, ale także świadomych uciekinierów – podziemnych dzielnic miasta, przywodzących też na myśl – jak zwykle w tym cyklu – cyberpunkowe wizje Williama Gibsona.
Nathan poszukuje Hansa Schneidera, młodego bojownika o prawa mutantów ściganego za napad na bank. Prowadzony cytatami z „Boskiej Komedii”, z Homerem (choć akurat nie twórcą „Iliady” i „Odysei) za przewodnika, zwiedzi Czyściec, Piekło i powróci do czegoś, co może nazwać przedsionkiem Raju. Nawiązania do Dantego są tu oczywiście postmodernistyczną zabawą. Całość stanowi całkiem solidną komiksową opowieść SF w klimacie „dark future"; z dynamiczną akcją, pościgami, walkami i ucieczkami. Przyznać jednak należy, że komiks ten psuje niestety nieco zbyt optymistyczna i sentymentalna końcówka, raczej nietypowa dla ponurych opowieści o agencie Neverze.
Dylan Dog: Serce Johnny'ego
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Johnny powraca
Konrad Wągrowski [50%]
W dziewiątym wydanym w Polsce albumie o przygodach detektywa mroku – Dylana Doga – zataczamy krąg i powracamy do albumu pierwszego – „Johnny’ego Freaka”. Była to zaskakująco wzruszająca opowieśc o kalekim chłopcu, będącym źródłem organów dla swego chorego brata. Wszystko wskazuje na to, że zmarły Johnny powrócił, lecz ze spokojnego i wrażliwego chłopca zmienił się w prawdziwego potwora. Prawda jest jednak bardziej złożona, a dotrze do niej oczywiście Dylan Dog.
Niestety, tym razem otrzymujemy raczej słabszy zeszyt z tej doskonałej serii. Wydaje się, że autorzy niepotrzebnie powracają do starych, zamkniętych już wątków. Grozy tu niewiele, humoru jeszcze mniej. Rozczarowują nawet moje ulubione surrealistyczne żarty asystenta Dylana – Groucha. Ale największym problemem albumu jest przewidywalność , a pointę – znającym „Johnny’ego Freaka” zdradza właściwie już sam tytuł. Pozostaje wrażenie, że album powstał by udowodnić, jak ryzykowne jest dla kobiet zadawanie się z Dylanem Dogiem. Dramatycznie przekonuje się o tym Dory – pielęgniarka, którą poznaliśmy w pierwszym zeszycie…
Johnny Freak kontratakuje?!
Sebastian Chosiński [80%]
Wydany oryginalnie przed jedenastoma laty „Johnny Freak”, jest bezsprzecznie najlepszym dotychczas opublikowanym w Polsce komiksem z serii przygód Detektywa Mroku – Dylana Doga. Nic więc dziwnego, że kilka lat po przedstawieniu tej niezwykle mrocznej, ale romantycznej historii grozy, dwaj scenarzyści odpowiedzialni za „Johnny’ego…”, Tiziano Sclavi i Mauro Marcheselli, postanowili opowiedzieć jej dalszy ciąg. Okazało się to możliwe, dzięki otwartemu zakończeniu poprzedniego albumu.
Akcja „Serca Johnny’ego” rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach opowiedzianych w „Johnny Freaku”. Dylan zdążył w tym czasie zapomnieć o szalonej rodzinie Arkhamów. Jednakże pamięć o nieszczęśliwym, choć bardzo utalentowanym plastycznie i muzycznie dziecku nie dawała mus pokoju. Powrót do historii sprzed lat okazał się dość nieoczekiwany. Pielęgniarka, która przed laty wraz z Dylanem opiekowała się Johnnym w szpitalu, została uduszona. Kioskarz mieszkający naprzeciwko zeznał, że w pobliżu jej domu widziano „bardzo niskiego człowieka” – karła albo dziecko. Choć sytuacja przedstawiała się nieprawdopodobnie, Dylan całą historię potraktował nad wyraz poważnie. Wizyta na „cmentarzu dziwolągów”, gdzie znalazł swój – jak mogło się wydawać – wieczny spoczynek Johnny „Freak” Arkham, upewniła Dylana w przekonaniu, że wieko trumny nad synem szalonego chirurga nie zostało jeszcze zamknięte. Wszystko wskazywało na to, że Johnny wrócił!
Pisząc ciąg dalszy historii, Sclavi i Marcheselli stanęli trudnym zadaniem. Choć nie stworzyli opowieści na miarę oryginału, „Serce Johnny’ego” jest jednym z lepszych komiksowych horrorów, jakie przyszło mi ostatnio czytać. Z prawie każdej strony albumu wieje grozą, niemal każdy kadr budzi przerażenie. Historia jest opowiedziana bardzo sprawnie i sugestywnie. Na dodatek została świetnie skadrowana, co również ma spory wpływ na budowanie klimatu grozy. Scenarzyści nie zapomnieli jednak o odrobinie oddechu, za który tradycyjnie odpowiada współpracownik Dylana, doradca, kucharz i psychoterapeuta w jednym, czyli Groucho. Kilka jego powiedzonek – jak chociażby: „Mam wyższe poczucie niższości od ciebie”, czy „Zaczynasz jedną z tych rozmów z samym sobą, w której żaden z rozmówców nie rozumie drugiego” – to prawdziwy majstersztyk intelektualnego, zabarwionego absurdem a la Monty Python, humoru.
Za rysunki w „Johnnym Freaku” odpowiadał Andrea Venturi, „Serce…” natomiast zilustrował Giampiero Casertano. Różnice w podejściu do plastycznej strony komiksu można dostrzec na pierwszy rzut oka. Rysunki Venturiego były kreślone za pomocą wielu kresek. Casertano postawił przede wszystkim na kontrast plam czerni i bieli, a także na detale i zbliżenia. Sprawiło to, że historia jest bardziej odrealniona, a tym samym bliższa konwencji hipnotycznego horroru. Do całości można mieć w zasadzie tylko jeden zarzut: zbyt wcześnie zaczynamy domyślać się rozwiązania zagadki. Ale nawet wówczas „Serce Johnny’ego” nie przestaje przerażać.
Batman: Rok pierwszy
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Sebastian Chosiński [90%]
Zmagania Franka Millera z Batmanem nie zawsze wieńczone były spektakularnymi sukcesami. O ile „Powrót Mrocznego Rycerza” ustawić można na półce obok największych komiksowych arcydzieł, o tyle trzytomowy „Mroczny Rycerz Kontratakuje” zaliczyć już należy do – wprawdzie ambitnych – ale jednak porażek.
„Batman: Rok pierwszy” to kolejny album o przygodach Człowieka-Nietoperza, za którego scenariusz odpowiedzialny jest Miller. Album ten stanowi prequel serii. Opowiada o tym, w jaki sposób multimilioner Bruce Wayne przeistoczył się w Batmana i co go do tego kroku skłoniło. Nie mogło się więc obyć bez odrobiny psychologizowania, co jednak w niczym nie umniejsza atrakcyjności albumu, a wręcz uwiarygodnia historię.
Akcja rozpoczyna się w momencie powrotu Bruce’a do Gotham City po latach nieobecności. Zamieszkuje on wspaniałą, odziedziczoną po tragicznie zmarłych rodzicach, rezydencję na peryferiach miasta. I stamtąd przypatruje się – początkowo biernie – nieprawościom, jakie zżerają Gotham. Szybko jednak postanawia przejść do działania i tępić szerzące się zło. Niestety doświadczenie ma jeszcze niewielkie i mało brakuje, aby jego pierwsza akcja nie zakończyła się dlań w miejscowej kostnicy. Niepowodzenie go nie zniechęca, a raczej skłania do przedsięwzięcia innych, znacznie bardziej skutecznych środków. Każe mu również szukać sprzymierzeńców wśród przedstawicieli policji i sądownictwa. Wkrótce znajduje ich w osobach prokuratora Harveya Denta i porucznika Jamesa Gordona. W „Roku pierwszym” objawiają się również późniejsi rywale Batmana: prostytutka Selina, która postanowiła rozpocząć karierę Kobiety-Kota (Catwoman), oraz – wspomniany wprawdzie jedynie w ostatnim kadrze, ale jakże istotny dla całej serii – Joker!
Obok Batmana vel Bruce’a Wayne’a na pierwszoplanową postacią „Roku pierwszego” jest również Gordon. Typowy glina w starym stylu, przypominający nieco podstarzałego, zmęczonego życiem i tropieniem przestępców Philipa Marlowe’a (odgrywanego przez Humphreya Bogarta), a może w jeszcze większym stopniu niedźwiedziowatego komisarza Maigret (w wykonaniu Jeana Gabina). Gordon, jakby na przekór swej pozornej pospolitości, jest postacią niezwykle barwną i wzbudzają sympatię. Mimo że zdarza mu się skoczyć w bok i zdradzić swą będącą w ciąży małżonkę. W policyjnej pracy nie ma jednak sobie równych: jest uparty, systematyczny, inteligentny i nade wszystko – uczciwy. Nie ma się więc co dziwić, że to właśnie jego obiera Batman na swego współpracownika.
„Rok pierwszy” konstrukcyjnie różni się dość znacznie od „Powrotu Mrocznego Rycerza”. Przede wszystkim akcja prowadzona jest w sposób znacznie bardziej tradycyjny. Pojawiają się wprawdzie kadry z ekranem telewizora, ale nie są one tak nagminne – i tak przez to irytujące – jak w „Powrocie…”. Fabuła nie sprawia wrażenia szarpanej, układanej z pojedynczych scen. Mamy tutaj do czynienia z historią opisaną w sposób epicki. Pewnie dlatego komiks ten sprawia wrażenie niemal gotowego scenariusza filmowego. I aż dziw bierze, że nikt dotychczas nie spróbował zaadaptować go na potrzeby filmu. Gdyby za jego realizację zabrał się Tim Burton, miałby on spore szanse dorównać pierwszej kinowej adaptacji Batmana.
Dzieło Millera jest bardzo udanym melanżem intrygi kryminalnej z gotycką opowieścią. Gotham spowite jest w ciemnościach, często pada deszcz. Ulice są brudne, walają się po nich śmieci, a pod ścianami budynków zbierają się męty społeczne: prostytutki, alfonsi, drobni handlarze narkotyków, skorumpowani gliniarze. Wszystko to sprawia nader przygnębiające wrażenie.
„Batman: Rok pierwszy” został bardzo sugestywnie zobrazowany przez Davida Mazzucchelliego, który stylem rysowania starał się nawiązać do pierwszych „Batmanów” sprzed kilkudziesięciu lat. Dzięki temu komiks ten ma ów klasyczny posmak, który dziś czyni go jeszcze atrakcyjniejszym, niż w czasach, kiedy powstawał. – Dla mnie Batman nigdy nie był zabawny – napisał autor scenariusza we wstępie do „Roku pierwszego”. I Bogu dzięki!
Zemsta tysiąca
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Pająk kontra… tysiąc pająków
Garth Ennis, John McCrea
‹Zemsta tysiąca›
Sebastian Chosiński [50%]
Autorzy cyklu „Spider-Man. Splątana sieć” założyli, iż nie będzie on komiksem poświęconym jedynie tytułowej postaci, ale skupi się raczej na dotychczas spychanych na dalszy plan przeciwnikach Spider-Mana. W tomie „Złamane serce” Człowiek-Pająk rzeczywiście pojawił się zaledwie w niewielkim epizodzie. Jednak w „Zemście tysiąca”, wbrew założeniu, nasz bohater staje się jedną z dwóch głównych postaci opowieści. Scenariusz komiksu napisał Garth Ennis (autor m.in. za „Pielgrzyma” i „Kaznodziei”), co powinno gwarantować odpowiednią jakość. Niestety, tak nie jest!
Ennis tym razem nie zaskoczył nas niczym, tworząc historię będącą wypadkową wielu wątków spotykanych już w komiksie i kinie science-fiction. Nie skorzystał z nich jednak twórczo, a jedynie sklecił z nich sprawną, ale całkowicie wypraną z emocji i atrakcji opowieść. Peter Parker vel. Spider-Man jest niezależnym fotoreporterem, któremu niezbyt wiedzie się w pracy. Na dodatek nie podejrzewa, że na jego życie czyha stary kumpel z czasów szkolnych, który nigdy za Parkerem nie przepadał i już przed laty tłukł go niemiłosiernie.
Fabułka „Zemsty tysiąca” jest wątła. Ot, lekko przetworzony pomysł na zagarnianie cudzej osobowości, żywcem zaczerpnięty z klasycznego już horroru Dona Siegela o „porywaczach ciał”. Do tego dołożona trochę mętnego psychologizowania o wpływie dziecięcych kompleksów na życie dojrzałego mężczyzny. To trochę za mało, by uznać ten komiks za wartościowe dzieło, tym bardziej, gdy podpisuje się pod nim mistrz gatunku.
Niestety na podwyższenie oceny nie wpływa również strona graficzna albumu. Rysunki są proste (by nie powiedzieć prymitywne). John McCrea skupia się co najwyżej na zaznaczaniu konturów postaci, jakby zapominając o tym, że warto byłoby od czasu do czasu umiejscowić je na konkretnym tle. Sprawia to dość toporne wrażenie, nawet jeżeli uznamy, że autorzy komiksu przyjęli taką właśnie konwencję, obliczoną raczej na mało wymagających i niezbyt wysmakowanych artystycznie czytelników. W założeniu „Zemsta tysiąca” miała prawdopodobnie być komediowym horrorem. Problem w tym, że humor jest tutaj wyjątkowo kiepskiej próby, a serwowane obrzydliwości i tak nie dorastają do pięt „Martwicy mózgu”. Jedyne, na co warto zwrócić uwagę, to strony tytułowe poszczególnych zeszytów wchodzących w skład polskiego wydania komiksu, za które odpowiedzialny był Glenn Fabry (autor okładek „Kaznodziei”). Aż żal, że nie on zilustrował całość.
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Szatan w królestwie „Nadludzi”
Paul Jenkins, Jae Lee
‹Inhumans #2›
Sebastian Chosiński [40%]
Pierwszy tom „Inhumans” („Nieludzi”) przyjąłem z dużą nadzieją. Byłem przekonany, że oto pojawił się wreszcie na polskim rynku intrygujący komiks science fiction z prawdziwego zdarzenia. I chociaż nie było to może dzieło imponujące, to jednak historia wymyślona przez Paula Jenkinsa przykuwała uwagę i dobrze rokowała na przyszłość.
Akcja „Inhumans” rozgrywa się w starożytnym mieście Atillan, powstałym nieopodal mitycznej Atlantydy, odciętym zupełnie od reszty świata. Miasto zamieszkuje budząca fascynację i przerażenie rasa „Nieludzi”. Ich alienację podkreśla dodatkowo rozciągnięta nad miastem potężna kopuła, mająca zabezpieczyć je przed negatywnym wpływem ziemskiej atmosfery. Jak się okazuje, „Nieludzie” tuż po urodzeniu są jednak zwykłymi Ziemianami. Ich przemiana następuje dopiero po osiągnięciu określonego wieku i stopnia dojrzałości. Zostają wówczas poddani „darowi transformacji” (rytuałowi terrigenezy), który odblokowuje ich niepowtarzalny kod genetyczny, zamieniając w „Nieludzi”, a raczej (sądząc po właściwościach, jakie dziedziczą) „Nadludzi”. Inhumans nie są bynajmniej sobie równi. Czasami natura płata figle i zamiast wspaniałej transformacji tworzy potworki. Tak rodzą się alfa-prymitywni, skazani na życie w podziemiach (podstrukturze), gdzie obsługują wszystkie maszyny utrzymujące Atillan przy życiu.
Pomysł na serię „Inhumans” nie jest nowy. Przypomina społeczny podział świata przyszłości z „Wehikułu czasu” Herberta George’a Wellsa, gdzie krwiożerczymi wrogami żyjących na powierzchni ziemi Elojów byli zamieszkujący podziemia Morlokowie. Alfa-prymitywni pod wieloma względami są do nich podobni. Czekają jedynie na swego wodza, który poprowadzi ich do walki o wolność przeciwko rządzącym Atillanem „Nieludziom”. Miasto przypomina średniowieczne królestwo, rządzone przez oświeconego, absolutnego monarchę – Black Bolta. Chcąc pozbyć się konkurenta do tronu, rozkazał wtrącić do lochu swego brata. Teraz ów brat – na poły geniusz, na poły szaleniec – sprzymierza się z ludźmi i pociąga za sobą alfa-prymitywnych, pragnąc za wszelką cenę uzyskać należną mu z racji urodzenia władzę.
Potencjał fabularny pierwszego tomu nie został należycie wykorzystany. Rozpłynął się gdzieś w dalszym planie. Woz – „człowiek-skaza”, którego transformacja w alfa-prymitywnego stała się sygnałem do wybuchu rewolucji przeciwko Black Boltowi. Sam władca natomiast sprowadzony został do roli potężnego i patetycznego, aczkolwiek odrobinę nieudolnego przywódcy społeczeństwa „Nadludzi”.
W drugim tomie „Inhumans” środek ciężkości został przesunięty w stronę postaci szalonego brata Black Bolta. Książę Maximus jest obdarzony niezwykłymi (nawet jak na „Nieludzi”) zdolnościami; potrafi przenikać czas i przestrzeń, jak również chronić swój umysł przed ingerencją specjalistów od psychokinezy. Jak niemal każdy komiksowy demon-szaleniec, wzbudza na przemian grozę i śmiech (przy czym grozy jest jednak trochę więcej!). Problem tylko w tym, że nie fascynuje. W swym poniekąd szatańskim usposobieniu jest absolutnie przewidywalny, a co za tym idzie sztuczny i papierowy. Zawód sprawiają także ludzie, co być może jest winą sposobu, w jaki zostali ukazani przez Jenkinsa. Są jednowymiarowi, sztampowi, nużący. Nawet byli agenci: Stalienko (KGB), Bixby (CIA) i Jarzinho (dowódca portugalskich najemników, których rękoma Maximus chce doprowadzić do upadku Atillanu) nie mają w sobie więcej życia niż spoczywający w ziemi od wieków nieboszczyk. Kiepską ocenę pogłębia jeszcze wrażenie zastoju akcji. O ile w pierwszym tomie „Inhumans” działo się wiele, w drugim fabuła została spłaszczona do kolejnych etapów szturmu na miasto i przenikających przezeń dylematów Black Bolta i knowań Maximusa. To jednak zdecydowanie za mało, by podźwignąć niemal stustronicowy komiks.
Ciekawie za to prezentują się „Inhumans” od strony graficznej. Historia została narysowana klasycznie, z dużą dbałością o szczegóły. Widać, iż napracował się również kolorysta (Dave Kemp i jego przyjaciele ze studia Avalon), umiejętnie dobierając kontrastujące ze sobą, mocno nasycone barwy (czerwień, pomarańcz, granat, czerń). Niestety w rysunkach brakuje jednej, ale za to niezwykle istotnej rzeczy – rozmachu! Pod tym względem komiks przypomina trochę „Quo vadis” Jerzego Kawalerowicza – wiemy, że mamy do czynienia z historią epicką, ale nie jest nam dane zobaczyć tego na własne oczy. Sceny batalistyczne pokazane są w maksymalnych zbliżeniach: obserwujemy ludzi i „nieludzi” biorących udział w walce, ale nie widzimy całego (ba! nawet wycinka) pola bitwy. Reasumując: drugi tom „Inhumans” na szczególną uwagę raczej nie zasługuje, choć sama seria może jeszcze przynieść dużo radości fanom science fiction.
koniec
28 lutego 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Zabić… cóż może być prostszego?!
Sebastian Chosiński

3 VI 2024

O Karolu Kocie krążyły w stolicy Małopolski legendy. Wiersz o nim napisał Marcin Świetlicki. Inspirowany jego postacią film nakręcił Marcin Koszałka, a książki napisali Przemysław Semczuk i Andrzej Gawliński. Teraz „Wampir z Krakowa” trafił na karty komiksu. Co nie zaskakuje, bo przecież jest postacią, która idealnie pasuje do horroru. A do tego właśnie gatunku literackiego przynależy „Spółdzielnia” – trzynasty zeszyt z serii „Wydział 7”.

więcej »

Normanie, powtarzasz się
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

2 VI 2024

„Zielony Goblin powraca” to oryginalnie 850 numer „Amazing Spider-Man”. U nas wszedł w skład dziesiątego tomu serii ukazującej się w ramach linii Marvel Fresh.

więcej »

Galaktyczny syndrom sztokholmski
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

1 VI 2024

Marvel to mistrz rozmieniania się na drobne. Jeśli jakiś pomysł zaskoczył, możemy być pewni, że za chwilę powstanie milion kopiujących go komiksów. Tak właśnie stało się z Mroczną Phoenix, której potęga przez kolejne pokolenia scenarzystów jest uszczuplana. Na przykład w takich historiach jak „Avengers: Wejście Feniksa”.

więcej »

Polecamy

Ambasadorka pokoju

Niekoniecznie jasno pisane:

Ambasadorka pokoju
— Marcin Knyszyński

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Inne recenzje

Frank Miller jakiego znamy
— Hubert Brychczyński

Z tego cyklu

Zimno i do Wrót Baldura daleko
— Miłosz Cybowski

Sielanka nigdy nie trwa wiecznie
— Marcin Mroziuk

Zły wampir i nierozgarnięci bohaterowie
— Miłosz Cybowski

NieZjawiskowy spadek formy
— Wojciech Gołąbowski

Bohaterowie, jakich potrzebujemy
— Dagmara Trembicka-Brzozowska

W pięknym lesie
— Maciej Jasiński

Dlaczego dziupla
— Wojciech Gołąbowski

Legendy miejskie
— Dagmara Trembicka-Brzozowska

Conan jakich wielu
— Miłosz Cybowski

Machlojki w zimowej wiosce
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Tegoż twórcy

Film animowany w gratisie
— Marcin Osuch

Zawsze trzymaj stronę kumpli
— Maciej Jasiński

Inne czasy, inni samuraje
— Andrzej Goryl

Moon Knight i krew
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Usagi w kolorze
— Andrzej Goryl

Wyłącz ten telewizor!
— Marcin Osuch

Powiedziałeś „miau”, ty głupku
— Marcin Osuch

Śliczne i superproste
— Dagmara Trembicka-Brzozowska

„John Smith”. Aha.
— Marcin Knyszyński

Potężny przeciwnik
— Marcin Osuch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.