W drugim tomie „Seksu” miłosnych, ocierających się o pornografię, scenek jest – o dziwo! – dużo mniej. I dobrze się stało, ponieważ dzięki temu fabuła zyskała na dramatyzmie, a bohaterowie na psychologicznej głębi. Joe Casey wciąż natomiast ćwiczy cierpliwość czytelników, odkładając w czasie jak tylko się da powrót Świętego w Pancerzu, superbohatera z Saturn City. I, co ciekawe, komiks wcale na tym nie traci.
Mniej seksu w „Seksie”
[Joe Casey, Piotr Kowalski „Sex #2: Supercool” - recenzja]
W drugim tomie „Seksu” miłosnych, ocierających się o pornografię, scenek jest – o dziwo! – dużo mniej. I dobrze się stało, ponieważ dzięki temu fabuła zyskała na dramatyzmie, a bohaterowie na psychologicznej głębi. Joe Casey wciąż natomiast ćwiczy cierpliwość czytelników, odkładając w czasie jak tylko się da powrót Świętego w Pancerzu, superbohatera z Saturn City. I, co ciekawe, komiks wcale na tym nie traci.
Joe Casey, Piotr Kowalski
‹Sex #2: Supercool›
To bardzo interesujące, czy Joe Casey tak właśnie sobie wykoncypował na samym początku pracy nad „Seksem”, czy też wyszło mu to przypadkiem dopiero na etapie pisania scenariusza – że stworzy komiks superbohaterski, w którym główną postać będzie można oglądać w służbowym trykocie rzadziej niż śnieg w sercu Afryki. A mówiąc precyzyjniej: jedynie w niektórych retrospekcjach. Mogłoby się wydawać, że takie podejście do tematu powinno obniżyć rangę i wartość dzieła, ale… nic bardziej mylnego. Efekt tego zabiegu jest bowiem taki, że – po pierwsze – większy nacisk zostaje położony na tło obyczajowe i portrety psychologiczne bohaterów, a po drugie – czytelnik cały czas czeka niecierpliwie na ten moment, kiedy wreszcie będzie mógł zobaczyć w pełnej krasie osławionego Świętego w Pancerzu, stróża porządku w Saturn City, mieście nie mniej występnym niż osławione Gotham. Problem w tym, że Święty, czyli Simon Cooke, właściciel Cooke Company, postanowił przejść na emeryturę. Możemy się domyślać, że jest to skutkiem tragicznych przeżyć z przeszłości, o których jednak scenarzysta mówi niewiele, dawkując wiadomości jak lekarstwo.
Pierwszy album serii, czyli „
Letnie uniesienia”, składał się z ośmiu zeszytów, opublikowanych oryginalnie w 2013 roku; w drugim, zatytułowanym „Supercool” (z roku następnego), zebrano sześć kolejnych. Za rysunki ponownie odpowiadał nasz rodak, Piotr Kowalski, choć we fragmentach dwóch rozdziałów wyręczyli go inni autorzy (Morgan Jeske w „Supercool” oraz Chris Peterson w „Pięknych istotach”). Było to o tyle usprawiedliwione, że odpowiadali oni za zilustrowanie sekwencji retrospektywnych. Widocznie Caseyowi bardzo zależało na tym, aby odróżniały się one od bieżącej narracji także graficznie. Trzeba przyznać, że zabieg okazał się trafiony. Rysunki Jeskego i Petersona są prostsze, utrzymane w stylistyce lat 80., względnie początku następnej dekady XX wieku. Na ich tle prace Kowalskiego aż skrzą się finezją; nie należy jednak z tego powodu wyciągać zbyt daleko idących wniosków na temat umiejętności artystów. Morgan i Chris zrobili po prostu to, o co zostali poproszeni i wywiązali się z powierzonego im zadania bez zarzutu.
Czego dowiadujemy się z „Supercool”? Casey przypomniał kilka wątków z przeszłości, które rzutują na obecne wydarzenia w Saturn City. Bez nich nasza wiedza na temat sytuacji w mieście była niepełna. Co konkretnie? Na przykład jak wyglądały początki kariery Braci Alpha. Jak doszło do tego, że stali się potentatami w świecie przestępczym. Trochę światła zostaje rzucone również na postać Starca, któremu tak bardzo zależało na tym, aby przejąć pełną kontrolę nad metropolią, że gotów był wejść w układ nawet z kimś tak nieobliczalnym, jak Rozrabiaka. Wreszcie rozwinięty zostaje wątek współpracy czarnoskórego Keenana Wade’a ze Świętym w Pancerzu, co jest o tyle istotne, że znacząco wpłynęło na dalsze życie chłopaka. Scenarzysta bardzo dyskretnie zdradza tajemnice z przeszłości, na dodatek wciąż trzyma w zanadrzu – jak asa w rękawie – to, co wydaje się najważniejsze, czyli jak zaczęła się superbohaterska kariera Simona Cooke’a i jaką rolę odegrała w tym nieżyjąca już Quinn, chyba nie bez powodu nazywana przez Caseya „mentorką” i „władczynią marionetek”. Co oznaczałoby, że jedną ze wspomnianych „marionetek” był w jej rękach sam Święty.
Tyle jeśli chodzi o retrospekcje, ale przecież obok nich toczy się bieżąca akcja. Może nie jest rozgrywana w takim samym tempie i z takimi fajerwerkami, lecz narzekać specjalnie także nie ma na co. W każdym razie Simon Cooke, nawet będąc jedynie emerytowanym superbohaterem, na brak kłopotów nie narzeka. Przysparzają mu ich przede wszystkim potencjalni japońscy kontrahenci Cooke Company z firmy Kansei, których szef, pan Tanaka, jak się okazuje, ma dość szczególne upodobania w kwestii rozrywek. Swoje plany, nie do końca jasne i na pewno nie do końca uczciwe, ma wobec Simona również burmistrz Saturn City, Sedgwick; pojawia się też tajemniczy pan Weber, który niekoniecznie musi być tym, za kogo się podaje czy też za kogo w pierwszej chwili bierze go Cooke. Na coraz ważniejszą postać wyrasta Keenan, tkwiący jak cierń w sumieniu Świętego w Pancerzu, w pewnym sensie pełniący rolę „ostatniego sprawiedliwego”, który pod nieobecność strzegącego porządku superbohatera, chce wziąć na swoje barki ciężar rozprawy z przestępczymi gangami. Sprawa jest zaś o tyle paląca, że do gry wracają jedni z najgorszych – Łamignaci.
I jest jeszcze jeden obiecujący nowy wątek – postać „Viz ibn Ziyada” (pojawiająca się w wypowiedziach paru osób w takiej właśnie formie zapisu, w cudzysłowie), nazywanego „heretykiem historii”, którego z jakiegoś powodu stara się dopaść Starzec. Jest tak zdeterminowany, że nie waha się sięgnąć po najbardziej odrażające metody, które służą wyciąganiu informacji. I tu jednak to, co najciekawsze, Casey zostawił „na później”. Tyle się już tego „na później” zebrało, że trzeci tom „Seksu” (który w formie integralu za Oceanem wydano w kwietniu tego roku) zapowiada się na wyjątkowo atrakcyjne dziełko. Czy tak będzie w rzeczywistości – pożyjemy, zobaczymy.