Na toruńską oficynę C&T można liczyć! Czasami wprawdzie oczekiwanie trwa kilka miesięcy, ale w końcu wydaje ona kolejną, wcześniej nieznaną w Polsce, powieść Georges’a Simenona. Tym razem wybór padł na powstałą w połowie lat 50. ubiegłego wieku książkę „Maigret u pana ministra”. To historia śledztwa w sprawie zaginięcia dokumentu, który po opublikowaniu mógłby wysadzić w powietrze układ polityczny Czwartej Republiki.
Kto nie ryzykuje, ten… w spokoju nie żyje
[Georges Simenon „Maigret u pana ministra” - recenzja]
Na toruńską oficynę C&T można liczyć! Czasami wprawdzie oczekiwanie trwa kilka miesięcy, ale w końcu wydaje ona kolejną, wcześniej nieznaną w Polsce, powieść Georges’a Simenona. Tym razem wybór padł na powstałą w połowie lat 50. ubiegłego wieku książkę „Maigret u pana ministra”. To historia śledztwa w sprawie zaginięcia dokumentu, który po opublikowaniu mógłby wysadzić w powietrze układ polityczny Czwartej Republiki.
Georges Simenon
‹Maigret u pana ministra›
Komisarz Jules Maigret mógłby podpisać się pod tymi słowami (wyjętymi ze śpiewanego przez Przemysława Gintrowskiego tekstu Jacka Kaczmarskiego do piosenki „Autoportret Witkacego”): „Polityka dla mnie to w krysztale pomyje”. Przez całe swoje zawodowe życie zajmował się sprawami kryminalnymi: łapał morderców, złodziei, oszustów. Tylko dwa razy dał się wciągnąć w sprawy polityczne. Za pierwszy, gdy był jeszcze stosunkowo młodym policjantem, musiał zapłacić wysoką cenę: najpierw postępowanie przed komisją dyscyplinarną, a następnie „zesłanie” z paryskiej Policji Kryminalnej do Lotnej Brygady w maleńkim wandejskim Luçon. Ile będzie kosztował go drugi raz – dowiecie się, docierając do finału historii opowiedzianej przez Georges’a Simenona (1903-1989) w powieści „Maigret u pana ministra”, na której pierwsze polskie wydanie musieliśmy czekać siedem dekad.
Jest to przedostatnia powieść z legendarnym komisarzem w roli głównej, jaką Belg napisał na dobrowolnym „wygnaniu” w Stanach Zjednoczonych (ostatnią był powstały pięć miesięcy później „
Maigret i trup w kanale”). Pierwsze zdanie książki Simenon zapisał szesnastego, a ostatnie – dwudziestego trzeciego sierpnia 1954 roku, siedząc w swoim gabinecie w Shadow Rock Farm w Lakeville (w stanie Connecticut). To kawał drogi – pięć i pół tysiąca kilometrów – od stolicy Francji, w której rozgrywa się akcja. Ale przecież przez cały czas spędzony po drugiej stronie Atlantyku Simenon „żył” Paryżem i tym, co dzieje się w jego przybranej ojczyźnie. Irytowały go wstrząsające Czwartą Republiką (1946-1958) skandale polityczne. Najprawdopodobniej to one właśnie sprawiły, że zdecydował się ponownie wystawić Maigreta na tak duże ryzyko.
Co ciekawe, choć zazwyczaj bywało tak, że przed publikacją książkową kolejne powieści Simenona były uprzednio drukowane w prasie francuskiej, tym razem autor podjął jednak inną decyzję, która mogła mieć związek z wybranym tematem. Owszem, zdecydował się na wcześniejsze upublicznienie tekstu na łamach gazety, ale tym razem wybrał do tego ukazujący się w Kanadzie (sic!) magazyn „Le Cercle du roman policier”. Wersja książkowa pojawiła się na półkach księgarskich dopiero w 1955 roku za sprawą paryskiej oficyny – tu akurat nic się nie zmieniło – Presses de la Cité. Historia opisana w „Maigrecie u pana ministra” zainteresowała filmowców. Przenoszono ją na ekran – jako odcinek serialu – aż pięciokrotnie: dwa razy w Anglii (w 1962 i 1993 roku), dwa razy we Francji (1987 i 2002) i raz w Japonii (1978). W obrazach tych w komisarza wcielali się – odpowiednio – Rupert Davies i Michael Gambon, Jean Richard i Bruno Cremer oraz Kinya Aikawa (sami starzy znajomi, prawda?).
Ale powieść ta doczekała się również jednej zaskakującej, bo teatralnej, adaptacji telewizyjnej – w Związku Radzieckim. Przedstawienie, średnio zresztą udane, zostało zaprezentowane – w ramach cyklu Teatr Polityczny – w 1987 roku, a Maigret miał w nim twarz ormiańskiego aktora
Armena Dżigarchaniana. Fabułę tej historii Georges Simenon umieścił na pograniczu zimy i wiosny; robi się już cieplej, ale grypa wciąż zbiera swoje żniwo. Po mile spędzonym dniu w towarzystwie kolegów z pracy (odbywające się przy „okazji” zebranie Związku Policji można tu pominąć) komisarz wraca późno wieczorem do domu. I dowiaduje się od żony, że próbował skontaktować się z nim telefonicznie Auguste Point, od trzech miesięcy pełniący funkcję ministra robót publicznych. Dzwonił z budki telefonicznej, a nie z gmachu ministerstwa; nieoficjalnie – dlatego do prywatnego mieszkania, a nie biura przy Quai des Orfèvres. Już to sprawia, że Maigretowi zapala się czerwona lampka. Bo czegóż może chcieć od niego polityk, na dodatek członek rządu? I dlaczego stara się to ukryć przed innymi?
Pełen obaw, mimo późnej pory, komisarz spotyka się z Pointem w wynajmowanym przez niego prywatnie mieszkaniu. Szybko okazuje się, że sprawa jest niebagatelnej wagi. Przed paroma tygodniami Francją wstrząsnęła tragiczna informacja. Z powodu podmycia fundamentów przez podziemną rzekę doszło do katastrofy budowlanej – zawaliło się skrzydło górskiego sanatorium Clairfond, wybudowanego przed zaledwie paru laty z myślą o leczeniu w nim dzieci z najbiedniejszych rodzin. Pod gruzami zginęła ich ponad setka. Dziennikarze rzucili się na ten temat; część polityków natomiast postanowiła wykorzystać go do zwalczania oponentów. Zwłaszcza że inwestycja ta od samego początku wzbudzała spore kontrowersje. Powstał nawet raport sporządzony przez profesora Szkoły Inżynierii Lądowej Juliena Calame’a, który jeszcze przed rozpoczęciem budowy wskazywał na potencjalne niebezpieczeństwa. Tyle że raportu nigdy nie upubliczniono, a jego autor krótko potem zmarł na raka.
Parę dni temu w gabinecie Pointa pojawił się niejaki Jules Piquemal – wychowawca w szkole, w której pracował Calame, i wręczył mu kopię raportu. Minister, zdając sobie sprawę, że jest to w tej chwili najbardziej poszukiwany dokument w kraju, ukrył go nie w ministerstwie, nawet nie w swoim służbowym apartamencie, ale w mieszkaniu, które wynajął, by od czasu do czasu oderwać się wraz z żoną od trudów życia politycznego. I z biurka w tym mieszkaniu raport został skradziony. Nie wiadomo w czyich teraz jest rękach i w jakim celu może zostać wykorzystany. W każdym razie zanosi się na dymisję nie tak dawno powołanego rządu. Czego minister oczekuje od komisarza? Że ten odnajdzie dokument. Że wyjaśni, kto stoi za jego kradzieżą. I że zrobi to nieoficjalnie, bez wzbudzania zainteresowania mediów…
Maigret, pomny wydarzeń sprzed lat, ma poważne wątpliwości, czy warto angażować się w całą sprawę. Tym, co go do tego ostatecznie skłania, jest nieposzlakowana opinia, jaką cieszy się Auguste Point – człowiek skromny i pracowity, na dodatek bohater wojenny, który za swoje zaangażowanie w działalność Resistance trafił nawet do niemieckiego obozu. Ba! laurkę politykowi wystawia również stary przyjaciel Maigreta z czasów studiów, sędzia śledczy Julien Chabot (wielbiciele prozy belgijskiego pisarza poznali go dwa lata wcześniej za sprawą „
Niepokojów komisarza Maigreta”), który – podobnie jak minister – pochodzi z Wandei. W takiej sytuacji, skoro w rachubę wchodzi ocalenie przed niezasłużoną kompromitacją człowieka niewinnego, policjant gotów jest postawić na szali swój autorytet. Ma tylko jeden warunek: poinformuje o swoim pozaregulaminowym śledztwie bezpośredniego przełożonego i podzieli się – przynajmniej częścią informacji – z najbliższymi współpracownikami.
Nietypowy jest jedynie początek powieści. Ciąg dalszy to już najbardziej klasyczna historia detektywistyczna, w którą jednak co rusz wplatane są wątki polityczne. A to wybija się na plan pierwszy postać przebiegłego deputowanego (i przy okazji właściciela gazety) Josepha Mascoulina, a to gdzieś w tle przemykają funkcjonariusze – obecni i byli – Sûreté Nationale, czyli tajnej policji. Gdzie tylko się da, węszą dziennikarze. Zaginiony raport Calame’a jest jak odbezpieczony granat, dowodzi bowiem, że gdzieś na szczytach władzy doszło do korupcji na niespotykaną wcześniej skalę, za którą życiem zapłaciły niewinne dzieci. Georges Simenon nie ukrywa na kartach powieści swoich sympatii, nie robi tego również Maigret, ale Belg nie byłby sobą, gdyby nie zniuansował ludzkich postaw. Jak to więc często u niego bywa, nie ma – wykluczając Pointa – prostego podziału na bohaterów „białych” i „czarnych”. Nawet ci paskudni mogą odegrać pozytywną rolę w dojściu do prawdy. Z kolei ci, którzy zdają się być po stronie dobra, nierzadko mają co nieco do ukrycia.