Gotham na pastwie Bane’a [Scot Eaton, Jaime Mendoza, Peter J. Tomasi „Wieczne zło: Wojna w Arkham” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Za kontynuację „Wiecznego zła”, czyli tom noszący podtytuł „Wojna w Arkham”, odpowiadają już zupełnie inny twórcy. Nowy jest scenarzysta (Peter J. Tomasi), nowi rysownicy (Scot Eaton i Graham Nolan). I to, niestety, widać. Nie ma już bowiem na kartach komiksu ani sławnej Ligi Sprawiedliwości, ani niesławnego Syndykatu Zbrodni. Króluje przede wszystkim psychopatyczny Bane, który stara się podporządkować sobie wszystkich gothamskich popaprańców.
Gotham na pastwie Bane’a [Scot Eaton, Jaime Mendoza, Peter J. Tomasi „Wieczne zło: Wojna w Arkham” - recenzja]Za kontynuację „Wiecznego zła”, czyli tom noszący podtytuł „Wojna w Arkham”, odpowiadają już zupełnie inny twórcy. Nowy jest scenarzysta (Peter J. Tomasi), nowi rysownicy (Scot Eaton i Graham Nolan). I to, niestety, widać. Nie ma już bowiem na kartach komiksu ani sławnej Ligi Sprawiedliwości, ani niesławnego Syndykatu Zbrodni. Króluje przede wszystkim psychopatyczny Bane, który stara się podporządkować sobie wszystkich gothamskich popaprańców.
Scot Eaton, Jaime Mendoza, Peter J. Tomasi ‹Wieczne zło: Wojna w Arkham›„ Wieczne zło” i „Wieczne zło: Wojna w Arkham” to w zasadzie dwie osobne historie. Ta druga ma wprawdzie korzenie w pierwszej, ale niewiele – poza punktem wyjścia – z tego wynika. Syndykat Zbrodni – na czele z tak potwornymi kreaturami, jak Ultraman, Owlman, Superwoman i Power Ring – zdołał rozprawić się z Ligą Sprawiedliwości i przepędzić na cztery wiatry jej czołowych superbohaterów, czyli Batmana, Supermana, Wonder Woman i Green Lanterna, robiąc tym samym miejsce szaleńcom uwolnionym z Azylu Arkham. Nad nimi wszystkimi, z ramienia Syndykatu, kontrolę sprawuje teraz Pingwin. Ale czy naprawdę da się trzymać na wodzy Stracha na Wróble, Clayface’a, Poison Ivy i jeszcze kilku innych kompletnych pomyleńców, którzy podzielili pomiędzy siebie dzielnice Gotham City? Nad miastem zapada ponury mrok. Nie ma nikogo, kto byłby w stanie zaopiekować się zwykłymi obywatelami. Policja jest bezradna. Ba! James Gordon boi się tak bardzo, że prosi nawet swoją partnerkę, detektyw Pierce, by nie zwracała się do niego per komisarzu, bo jeśli ktoś usłyszy ten zwrot, może zechcieć pozbawić go życia. Ale to jeszcze nie koniec nieszczęść. Nad Gotham nadciąga bowiem kolejne, kto wie czy nie najpoważniejsze. To Bane, który wyrusza z Santa Prisca na czele dwutysięcznej armii. Dowiedziawszy się o absencji Człowieka-Nietoperza, pragnie zdobyć miasto i po wsze czasy nad nim zapanować. By to uczynić, musi jednak pokonać dziwolągów z Arkham. Z każdym z osobna pewnie by sobie poradził, ale jeśli zjednoczą oni przeciwko niemu siły, może mieć problemy. Dlatego poza Venomem – charakterystyczną dla siebie bronią – potrzebuje jeszcze potężniejszego oręża. Może je zdobyć w więzieniu Blackgate, dlatego tam właśnie kieruje pierwsze kroki po dotarciu do Gotham. W podziemiach zakładu karnego dla najokrutniejszych przestępców w absolutnej tajemnicy przechowywane są bowiem zahibernowane ciała Szponów, doskonałych morderców pozostających na usługach rozbitego jakiś czas temu przez Mrocznego Rycerza Trybunału Sów. Jeżeli Bane’owi udałoby się ich wskrzesić po raz kolejny, nikt nie byłby już w stanie go powstrzymać – ani Syndykat Zbrodni, ani Liga Sprawiedliwości. A tym bardziej Strach na Wróble i jego popaprana ekipa. Na kolejny tom cyklu „Wieczne zło” złożyło się osiem zeszytów pochodzących z trzech różnych źródeł. Zebrano je jednak razem, ponieważ fabularnie są ze sobą ściśle powiązane. Rozdział otwierający album, czyli „Mroczne przeznaczenie”, ukazał się pierwotnie jako jedna z części – zrestartowanego w ramach „Nowego DC Comics” – „Batmana” (zeszyt dwudziesty trzeci z listopada 2013 roku). Sześć kolejnych to miniseria „Wojna w Arkham”, która pierwotnie światło dzienne ujrzała pomiędzy grudniem 2013 a majem 2014 roku. Całość wieńczy natomiast wydany miesiąc później one-shot „Batman kontra Bane: Czarny świt”. Wszystkie spina postać scenarzysty Petera J. Tomasiego, mającego już całkiem spore doświadczenie w pracy nad komiksami superbohaterskimi, także tymi nietypowymi, jak chociażby „ Świetlista Brygada”. Jego pomysły zdecydowali się zilustrować Graham Nolan („Mroczne przeznaczenie”) oraz Scot Eaton (wszystkie pozostałe). Ten pierwszy wyraźnie inspirował się mangą, drugi, którego łatwiej ocenić, albowiem materiał porównawczy jest zdecydowanie obszerniejszy, starał się wpisać w superbohaterski kanon, nawiązując do warstwy wizualnej tomu poprzedniego, za który odpowiadał David Finch. Na pierwszoplanową postać „Wojny w Arkham” wyrósł Bane; Batman – a mówiąc precyzyjniej: prawdziwy Batman – pojawia się dopiero w opowieści zamykającej album. Jeśli więc ktoś sięgnie po to wydawnictwo w nadziei, że przeżyje kilka kolejnych ekscytujących godzin w towarzystwie Mrocznego Rycerza, najprawdopodobniej czeka go spore rozczarowanie. Za to mając w pełni świadomość, że Bruce’a Wayne’a – ani w masce, ani tym bardziej bez – za często nie uświadczy, może zafundować sobie całkiem sympatyczną rozrywkę na kilka wieczorów. Tym bardziej że ciekawych wątków nie brakuje. Najbardziej intrygujący związany jest z Williamem Cobbem, wskrzeszonym przez Bane’a Szponem, który zostaje nawet zmuszony do tego, by stanąć przeciwko swoim braciom i siostrom. Peter J. Tomasi idzie zresztą krok dalej, w pewnym momencie delikatnie sugerując możliwość powrotu… Trybunału Sów. W jakiej by to miało odbyć się formie, jeżeli w ogóle, na razie nie wiadomo. O ile z biegiem czasu zyskuje Cobb, o tyle traci Bane. Im więcej scenarzysta każe mu mówić (a raczej perorować), tym mniej – jak się okazuje – ma on do powiedzenia. Nie do końca też wykorzystany został potencjał szaleńców z Arkham. Wyrastający na ich naturalnego przywódcę Strach na Wróble pozbawiony został swych podstawowych atrybutów; pozostali natomiast dość szybko zniknęli z pola widzenia. Obiecująco wprowadzeni na arenę wydarzeń zostali natomiast Mr. Freeze i wspomniany już Pingwin – i tylko żałować należy, że w kolejnych rozdziałach „Wojny…” ich postaci stawały się coraz bardziej dekoracyjne. Zazwyczaj radzący sobie świetnie z bohaterem zbiorowym, Tomasi tym razem trochę się jednak pogubił. Cóż, może miał za mało czasu na stworzenie fabuły, a może zwyczajnie ranga tematu go przerosła.
|