Od czasu do czasu pojawia się w komiksowym świecie objawienie. Komiks absolutnie wyjątkowy, który od razu przykuwa uwagę odbiorcy, a po kilku przeczytanych stronach upewnia go, że ma do czynienia z arcydziełem. Takim komiksem jest „Azymut”.
Zabić czas
[Jean-Baptiste Andréae, Wilfrid Lupano „Azymut #2: Niech Piękna zdycha” - recenzja]
Od czasu do czasu pojawia się w komiksowym świecie objawienie. Komiks absolutnie wyjątkowy, który od razu przykuwa uwagę odbiorcy, a po kilku przeczytanych stronach upewnia go, że ma do czynienia z arcydziełem. Takim komiksem jest „Azymut”.
Jean-Baptiste Andréae, Wilfrid Lupano
‹Azymut #2: Niech Piękna zdycha›
Drugi tom serii opowiadającej o zdarzeniach rozgrywających się świecie, w którym zniknął biegun północny, przynosi kolejną porcję szalonej narracji i wspaniałych rysunków. Intrygująca Mania Ganza uciekając przed karą za kradzież bieguna północnego, dociera do zamku barona Smutka. Towarzyszą jej: targany sprzecznymi wobec niej uczuciami malarz Eugeniusz, pechowy żeglarz hrabia Quentin de la Pérue oraz cztery dziwoczki. Okazała budowla barona robi na uciekinierach ogromne wrażenie, choć ma jeden jeden mankament – jest mianowicie całkowicie pozbawiona kolorów. Wszystko przybiera tu różne odcienie szarości. Nawet jeden z obrazów Eugeniusza utracił wszystkie barwy. Okazuje się, że podobnie jak wielu innych bohaterów komiksu, także i baron Smutek prowadzi nierówną walkę z czasem. Trzeba przyznać, że jego metoda jest rzeczywiście wyjątkowo… smutna.
Podczas gdy piękna bohaterka i jej towarzysze bawią na zamku barona poznając jego tajemnice, major Orestes Pikot oraz profesor Arystydes Brelokint, przebywając na Labsie – okręcie-laboratorium profesora – dokonują równie przypadkowego, co przełomowego odkrycia. Rozwiązują mianowicie zagadkę zniknięcia bieguna północnego. Wszyscy zapewne spodziewali się, że rozwiązanie tej zagadki będzie zadziwiające, ale – jak to się zwykło mówić w takich sytuacjach – rzeczywistość przerasta oczekiwania. Okazało się bowiem, że biegun północny, choć zaginął, od samego początku był bliżej niż można było przypuszczać.
Drugi tom przynosi także nieco szczegółów dotyczących postaci mającej istotne znaczenie dla dalszego rozwoju wypadków. Królowa Etera, która zleciła majorowi Pikotowi wytropienie i sprowadzenie na jej dwór Mani Ganzy, pojawia się wprawdzie na krótko, na początku i na końcu komiksu, ale bez wątpienia wniesie do opowieści jeszcze wiele emocji. Szczególnie, że łączy ją z piękną dziewczyną bardzo specyficzna i bliska relacja. Na marginesie warto odnotować, że i tajemnicza królowa ma obsesję na punkcie uciekającego czasu. Podobnie, jak baron Smutek, ona również znalazła swój sposób na zachowanie wiecznej młodości.
Wilfrid Lupano konsekwentnie prowadzi narrację, koncentrując się na dwóch wątkach. Pierwszy dotyczy podróży Mani Ganzy, drugi zdarzeń rozgrywających się na okręcie profesora Brelokinta. Oba wątki splatają się dość nieoczekiwanie, prowadząc do spotkania dwójki zapewne kluczowych dla tej opowieści bohaterów. Poza tym autor umiejętnie podsyca ciekawość czytelnika, wprowadzając do opowieści Bank Czasu. Nadal nie wiadomo co to właściwie jest, ale sprawa wygląda coraz bardziej złowieszczo. Na uwagę zasługują także kolejne przykłady zwierząt chronoskrzydłych, które pojawiają się na planszach komiksu oraz w encyklopedii umieszczonej na jego wyklejce. „Bąk feralnik” to kolejny po „dziwoczkach” dowód kunsztu tłumacza.
Delikatna kreska Jeana-Baptiste’a Andréae nadal zachwyca. Rysunki tworzą niepowtarzalną atmosferę steampunkowego, groteskowego i całkowicie szalonego świata, gdzie wszystko może się wydarzyć. Ważną rolę odgrywają akwarelowe barwy, które zawsze tworzą odpowiedni nastrój i pozwalają dostrzec wszystkie niuanse przedstawianych zdarzeń. Szczególnie widoczne jest to – paradoksalnie – na dworze barona Smutka, który jest przecież całkowicie kolorów pozbawiony. Kiedy jednak widzimy naszych bohaterów przemierzających szare korytarze, dzięki temu kontrastowi zaczynamy dostrzegać znaczenie barw. Zwieńczeniem tej sekwencji jest scena, w której baron zostaje oświetlony snopem światła padającym z dziwnego mechanicznego ptaka i naszym oczom ukazuje się prawdziwe – kolorowe – oblicze arystokraty. Trzeba przyznać, że w tym przypadku nie dodaje mu to jednak uroku. Poza tymi zabawami z barwami, rysownik także dyskretnie nawiązuje do komiksowej klasyki. Hrabia Quentin de la Pérue przypomina mianowicie majora Gruberta, a jeden z kadrów przedstawiających hrabiego przemierzającego podziemia zamku barona, można wręcz potraktować jako czytelne nawiązanie do rysunków Moebiusa.
Drugi tom serii bezdyskusyjnie potwierdza, że mamy do czynienia z komiksem, który po prostu trzeb znać. „Azymut” dostarcza czytelniczej satysfakcji nie tylko przemyślanym scenariuszem i doskonałymi rysunkami, ale także możliwościami interpretowania go jako metafory naszej współczesności. W pierwszym tomie dominowała atmosfera chaosu związana ze zniknięciem bieguna północnego, natomiast drugi tom stoi pod znakiem beznadziejnej walki z czasem. Zarówno Mania Ganza, jak i nowi bohaterowie, których tu poznajemy – baron Smutek, królowa Etera – mają obsesją na jego punkcie. Każdy z nich chce zachować wieczną młodość. Wszystko jednak wskazuje na to, że te wytrwałe próby zabicia czasu są skazane na porażkę. Czas biegnie i nie da się go zatrzymać, oszukać ani - tym bardziej - zabić.