W 1978 roku kryzys ogarniał kolejne dziedziny peerelowskiej gospodarki. Zajrzał w oczy również twórcom „Kapitana Żbika”. Dość powiedzieć, że w ciągu dwunastu miesięcy ukazał się tylko jeden premierowy „kolorowy zeszyt” – otwierająca nową (trzyczęściową) miniserię „Granatowa cortina”. Zaszła w tym odcinku jedna bardzo istotna zmiana – tytułowy bohater po dziesięciu latach od premiery cyklu doczekał się w końcu zasłużonego awansu – na majora!
Kapitan Żbik: Niespodziewany awans i afera „Żelazo”
[Władysław Krupka, Jerzy Wróblewski „Kapitan Żbik #47: Granatowa cortina” - recenzja]
W 1978 roku kryzys ogarniał kolejne dziedziny peerelowskiej gospodarki. Zajrzał w oczy również twórcom „Kapitana Żbika”. Dość powiedzieć, że w ciągu dwunastu miesięcy ukazał się tylko jeden premierowy „kolorowy zeszyt” – otwierająca nową (trzyczęściową) miniserię „Granatowa cortina”. Zaszła w tym odcinku jedna bardzo istotna zmiana – tytułowy bohater po dziesięciu latach od premiery cyklu doczekał się w końcu zasłużonego awansu – na majora!
Władysław Krupka, Jerzy Wróblewski
‹Kapitan Żbik #47: Granatowa cortina›
Choć ostatnie zeszyty ze Żbikiem ukazały się w 1982 roku, przez ostatnich pięć lat publikacji cykl zaliczył ostre hamowanie. W tym czasie pojawiło się w sprzedaży zaledwie siedem albumików z premierowym materiałem, które składały się na dwie miniserie. Prawdopodobnie powoli wyczerpywała się formuła, ale przede wszystkim – w wyniku zdarzeń politycznych, jakie zachodziły w Polsce Ludowej – diametralnie zmieniało się nastawienie obywateli do – nomen omen – Milicji Obywatelskiej (która, nie ukrywajmy, nigdy nie cieszyła się jakimś specjalnym szacunkiem). Dziwić może to tym bardziej, że kiedy do kiosków „Ruchu” trafiła „Granatowa cortina”, mogło się wydawać, że w tytułowego bohatera zostało tchnięte nowe życie. W jaki sposób? Dzięki – zapewne długo przez niego oczekiwanemu – awansowi na stopień majora. Temu właśnie wydarzeniu Żbik postanowił poświęcić tradycyjny list do czytelników, w którym podzielił się swoją wielką radością, zapewniając przy okazji, że dalej będzie propagował działalność MO w formie „kolorowych zeszytów”. Co jest jaskrawym dowodem na to, że w 1978 roku raczej nikt jeszcze nie myślał o wygaszaniu serii.
We wspomnianym liście major Żbik zachęca także młodzież do dalszych działań. Powinny one biec, jego zdaniem, dwutorowo: poprzez tworzenie szkolnych (względnie harcerskich) drużyn Młodzieżowej Służby Ruchu (swoistego przedsionka ORMO) oraz zbieranie informacji dotyczących funkcjonariuszy MO, którzy zginęli w walce o kładzenie podwalin pod nową, ludową ojczyznę. To ostatnie miało odbywać się w związku z przypadającą w roku następnym (1979) trzydziestą piątą rocznicą utworzenia Milicji Obywatelskiej i Służby (Urzędu) Bezpieczeństwa. O ile dekadę wcześniej, kiedy wydawnictwo Sport i Turystyka startowało z „Kapitanem Żbikiem”, podobne apele mogły trafiać na podatny grunt, u schyłku dekady Gierka – gdy istniała już realna (choć nielegalna) opozycja wobec władzy komunistycznej i działał tak zwany wydawniczy „drugi obieg” – wzbudzały one jedynie uśmiech politowania. Piszący „listy” Żbika Władysław Krupka mentalnie wciąż żył w zaprzeszłej – nawet jak na standardy PRL-u – epoce.
„Granatowa cortina” – otwierająca trylogię, do której należą jeszcze „Skok przez trzy granice” (1979) oraz „Zatrzymać niebieskiego fiata” (1980) – dzieli się fabularnie na dwie części. Pierwsza odnosi się do tematu podjętego przez Żbika (Krupkę) w liście do czytelników, a więc awansu bohatera na majora. Kilkanaście początkowych plansz poświęconych jest właśnie temu wydarzeniu, któremu towarzyszą jednak jeszcze dwa inne: awans porucznika Michała na kapitana oraz, będące punktem wyjścia, wyróżnienie dla pułkownika Czeladki z okazji jego trzydziestopięcioletniej nienagannej służby w resorcie. Co oznaczałoby, że Czeladka wstąpił do MO (względnie UB) już w momencie utworzenia tych instytucji w 1944 roku. Ciekawostką może być to, że oprócz pamiątkowego dyplomu, pułkownik otrzymuje jeszcze – jako formę gratyfikacji – złoty zegarek (co było przy takich okazjach normalną praktyką). Całkiem możliwe też, że „drobiazg” ten został zdobyty przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych – a konkretniej przez braci Janoszów – w ramach przeprowadzanej na przełomie lat 60. i 70. XX wieku w Republice Federalnej Niemiec akcji o kryptonimie „Żelazo”. Afera ta wypłynęła jednak dopiero w połowie następnej dekady, kiedy to generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak postanowili rozprawić się z zagrażającym ich pozycji, bardzo wpływowym w epoce Edwarda Gierka generałem MO i SB Mirosławem Milewskim.
Świętowanie z okazji niespodziewanych awansów – z komiksu wynika, że ani Żbik, ani Michał nie wiedzieli wcześniej, co ich spotka podczas odprawy z udziałem samego generała (może właśnie Milewskiego?) – zostaje zakłócone przez telefon z Bratysławy. Świeżo upieczony major dowiaduje się, że w rozbitym samochodzie nieopodal słowackiej stolicy znaleziono ciała dwojga osób – kobiety i mężczyzny. Wóz miał polską (krakowską) rejestrację, więc naturalną koleją rzeczy powiadomiono Komendę Główną MO w Warszawie. Żbik postanawia wysłać do Bratysławy Michała, który na miejscu – od kapitana Volička i majora Vondračka – dowiaduje się, że sprawa jest bardzo podejrzana. I że prawdopodobnie nie był to wcale nieszczęśliwy wypadek. Kobieta okazała się Jugosłowianką, natomiast mężczyzna miał przy sobie dokumenty na nazwisko zamieszkałego w Krakowie Mariusza Liska. Zdobyte od słowackich towarzyszy informacje kapitan Michał natychmiast przekazuje Żbikowi, który z kolei wysyła w teren krakowskich tajniaków, by dowiedzieli się jak najwięcej na temat nadzwyczaj podejrzanej ofiary.
Fabularnie nie dzieje się w „Granatowej cortinie” zbyt wiele, ale to wcale nie oznacza, że ten odcinek przygód Żbika nie należy do interesujących. Zamiast nagłych zwrotów akcji, mamy przedstawione w nim bowiem przede wszystkim milicyjne procedury postępowania przy podejrzeniu popełnienia poważnego przestępstwa. I nie ma znaczenia fakt, że częściowo wykonują je funkcjonariusze słowaccy, w polskich służbach zapewne wyglądało to bardzo podobnie, jeśli nie identycznie. Wcześniej tak mocno były one eksponowane tylko w tych „Żbikach”, których współautorem był pułkownik Zbigniew Gabiński (na przykład „
Skoda TW 6163”, „
Kryptonim Walizka” czy dwuczęściowe „
Wodorosty i pasożyty”); teraz wziął się za to Władysław Krupka. Niejako na marginesie tych zdarzeń scenarzysta pozwala też sobie na wywołujące odruch wymiotny wazeliniarstwo, widoczne między innymi w skierowanych do pułkownika Czeladki słowach kapitana Michała: „Kiedy jesteśmy daleko, wiemy, że o nas myślicie. To pomaga w pracy, zwłaszcza takiej jak nasza…”. Do kogo w rzeczywistości je adresował?
W „Granatowej cortinie” nie zabrakło również dodatków. Jednym z nich jest skierowana do młodzieży, ilustrowana rysunkami, lekcja jiu-jitsu (samoobrony). Znajduje się przy niej cyferka „5”, co oznacza, że wcześniej musiały pojawić się już cztery. Prawdopodobnie zostały one wydrukowane we wznowieniach zeszytów, które miały premiery w poprzednich latach (choć to jest jeszcze kwestia do wyjaśnienia). W rubryce „Za ofiarność i odwagę” przedstawiono historię, jaka pojawiała się już parokrotnie. Niezwykły – pod każdym względem – był jednak jej bohater. Ale po kolei. 1 maja 1977 roku Tomasz Dębski wyciągnął z basenu tonącego Ireneusza Walaszka, po czym udzielił mu pierwszej pomocy, ratując tym samym życie. Co w tym nadzwyczajnego? Ano to, że Tomek miał wówczas… osiem lat i był uczniem drugiej klasy Szkoły Podstawowej nr 30 w Radomiu (uratowany Irek był od niego o pięć lat młodszy). W „Nauce i technice w służbie MO” opisano natomiast działanie urządzenia do kontroli świateł głównych pojazdów samochodowych (określanego w tekście tajemniczo jako KS-30), a w „Kronice MO” ponownie cofnięto się do początków Polski Ludowej, przedstawiając instalowanie władzy komunistycznej w Radomiu i okolicach.