Do brzegów portu w San Diego przybija statek. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to, że wypłynął on po raz ostatni z ziemskiego portu jakieś 10 lat temu. Uznany za zaginiony, statek przewozi między innymi pasażerkę, której losy przyjdzie śledzić czytelnikom najnowszej serii autorskiej, Michaela Turnera pt. „Fathom”.
Dziewięć sążni wody i sześć błota stóp
[ - recenzja]
Do brzegów portu w San Diego przybija statek. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to, że wypłynął on po raz ostatni z ziemskiego portu jakieś 10 lat temu. Uznany za zaginiony, statek przewozi między innymi pasażerkę, której losy przyjdzie śledzić czytelnikom najnowszej serii autorskiej, Michaela Turnera pt. „Fathom”.
Michael Turner
‹Fathom #1›
Fathom – (1) jednostka długości odpowiadająca sześciu stopom, używana przy podawaniu głębokości wody; (2) sondować, zgłębiać, zrozumieć.
Michael Turner (urodzony 21.04.1971) po raz pierwszy w wydawnictwie Top Cow pojawił się, jako gość rysujący tło za postaciami w jednym z numerów „Cyberforce”, wcześniejszej serii tego wydawnictwa. Później nadeszły „Codename: Stryke Force” #14, pierwszy pełny rysowany numer, oraz miniseria „Ballistic” (seria do rysowania której Turner miał wyłączność). W kilka miesięcy później premierę ujrzał pierwszy numer miesięcznika, który Turnerowi przyniósł sławę. „Witchblade”, bo o tym tytule mowa, był komiksem pełen przystojnych mężczyzn i pięknych kobiet o sylwetkach modelek (i bardzo często nader skromnie odzianych). I to jednak było za mało – Turnerowi marzył się komiks, który nie tylko by rysował, ale do którego tworzyłby też scenariusz. I tak wkrótce Turner opuścił rysowanie przygód nowojorskiej policjantki (kilkakrotnie jednak powracał do tej postaci w wydaniach specjalnych z Larą Croft), by stworzyć całkowicie nowy, w pełni autorski projekt – „Fathom”. Jako fan nurkowania, Turner nie mógł nie ulec pokusie, by umieścić sporą część akcji komiksu pod wodą, i – jeśli wierzyć materiałom promocyjnym z Wizarda – zilustrować je autentycznymi scenami jakie zaobserwował nurkując. Podwodna akcja jest też dobrym pretekstem, by często pokazywać główną bohaterkę – młodą, zgrabną (choć odnosi się wrażenie że kilkakrotnie jej sylwetka jest zbyt rozciągnięta) dziewczynę w skąpym stroju – takie sceny w głównej mierze sprzedały „Witchblade”, tak też jest w przypadku „Fathom”.
Jak zwykle w takich sytuacjach premierę miesięcznika poprzedziła kilkumiesięczna kampania reklamowa, połączona z wydaniem przez miesięcznik Wizard specjalnego numeru poświęconego publikacjom wydawnictwa Top Cow („A Wizard Special Publication: Witchblade and the Top Cow Universe) z załączonym darmowym egzemplarzem „Fathom” #0. Kolejnym krokiem mającym wpływ na ilość sprzedanych egzemplarzy miała być sztuczka zastosowana przy wydaniu pierwszego numeru. Miał on nie tylko trzy różne okładki (proceder dość popularny w przypadku promocji nowego tytułu), ale również zawartość zeszytów była różna. Trzy z ponad dwudziestu stron w każdej z wersji okładkowej zawierało te same wydarzenia opowiedziane z trzech różnych punktów widzenia – Aspen – głównej bohaterki komiksu, wodnego osobnika z którym łączą Aspen jakieś więzy oraz tajemniczej, przeźroczystej istoty obserwującej z ukrycia opisywane wydarzenia. Odpowiednia kampania promocyjna zamienia komiks o podwodnych przygodach młodej kobiety w kolejny przebój kasowy.
Niestety, mimo kampanii reklamowej i kilku ton sprzedanych komiksów sam scenariusz zawodzi. Pomyłkowy atak na bazę Głębinowej Stacji Odkrywczej. Kilka pojawień wodnych istot, ubranych w coś, co przypomina kombinację kości z rafą koralową, które najwyraźniej chcą czegoś od głównej bohaterki. Badania, podczas których zostają wykryte u Aspen anomalie biologiczne. Wojskowa szycha, która nad wszystkim czuwa i kilka akcji wodno-powietrznych przy zastosowaniu nieznanej nam technologii i atrakcyjnych dla oka maszyn. I panujący nad tym wszystkim klimat Zimnej Wojny – tym razem za „złych” robią Japończycy, a za ’dobrych’, dzielni Amerykanie. Całość w otoczeniu postaci rodem jak z telewizyjnej „Mody na sukces” czy „Słonecznego patrolu”. Ot, wszystko. Solidna charakterystyka postaci zastąpiona została scenami akcji i technicznym żargonem (z którym często tłumacz sobie nie radzi).
Tłumaczenie komiksu, prócz wielu niejasności ze strony właśnie żargonu technicznego, boryka się z kłopotami, polegającymi na zbyt wielu frazach tłumaczonych bezpośrednio z oryginału, słowo po słowie, nie zachowując często sensu czy intencji mówiącego, nie wspominając o zachowaniu polskiego szyku zdania. Miejscami czyta się je ciężko, tym bardziej, że tłumacz potrafi całkowicie zmienić sens zdania bądź położyć dowcip (taki jak ten z żoną Samsona).
Na plus można zaliczyć kilka ładnie narysowanych ilustracji, profesjonalne kolorowanie oraz starania rysownika, by nie powtarzać układu kadrów na żadnej ze stron. Ciekawy jest również eksperyment polegający na tym, że każdy rozdział rozpoczyna się od wizerunku en face narratora (w każdym odcinku ktoś inny). Za minus należy uznać fabułę – zbyt wiele nierozwiązanych tajemnic, brak możliwości identyfikacji z bohaterami, często zbyt podobne twarze (kłopoty z identyfikacją). A obrazki to niestety nie wszystko.
Polskie wydanie (Mandragora – koniec sierpnia 2002) to cztery pierwsze zeszyty cyklu, zebrane w jednym, schludnym 96 stronicowym tomie. Wydawca zapowiada ciąg dalszy. Tajemnice się rozwiążą, a przygód będzie jeszcze więcej.
Komiks dla fanów świata Top Cow i fanów ilustracji wykonywanych przez Turnera. I dla amatorów nurkowania.