Apollo i Brüno. A właściwie Olivier Apollodorus i Brüno Thielleux – Francuz i Niemiec, dwaj komiksowi twórcy raczej mało znani w Polsce. Oficyna Lost in Time wydała właśnie ich jedyny wspólnie napisany (i narysowany) komiks – opowieść o upadku wielkiego, fikcyjnego kraju środkowoafrykańskiego. Oto „T’zée. Tragedia afrykańska”.
Kontynent w koncentracie
[Olivier Appollodorus, Brüno Thielleux „T’zée. Tragedia afrykańska” - recenzja]
Apollo i Brüno. A właściwie Olivier Apollodorus i Brüno Thielleux – Francuz i Niemiec, dwaj komiksowi twórcy raczej mało znani w Polsce. Oficyna Lost in Time wydała właśnie ich jedyny wspólnie napisany (i narysowany) komiks – opowieść o upadku wielkiego, fikcyjnego kraju środkowoafrykańskiego. Oto „T’zée. Tragedia afrykańska”.
Olivier Appollodorus, Brüno Thielleux
‹T’zée. Tragedia afrykańska›
Będzie trochę nie po kolei, bo najpierw wspomnę o posłowiu. To w nim właśnie dowiadujemy się, że scenarzysta większość swego życia spędził w Afryce, a szczególnym okresem był pobyt w Kinszasie, stolicy Demokratycznej Republiki Konga. To właśnie wtedy postanowił napisać komiks opowiadający o współczesnej Afryce, wstrząsach ostatnich dziesięcioleci, wielkich nadziejach grzebanych regularnie w zakrwawionej afrykańskiej ziemi i smutnych postkolonialnych dziejach. I to wszystko w pigułce – w krótkiej powieści graficznej z akcją osadzoną w fikcyjnym, lecz dość dobrze rozpoznawalnym kraju.
Dwudziestoparoletni Hyppolite, syn dyktatora nienazwanego państwa, spędza czas w przepełnionej bogactwem prezydenckiej rezydencji położonej głęboko w dżungli i obserwuje, jak jego ojczyzna płonie. Jego ojciec, generał rządzący przez długie lata, tytułowy T’zée, siedzi w więzieniu, do którego wsadzili go rebelianci – teraz czeka go proces i (wiadomy z góry) wyrok. Poznajemy też Bobbi z Angoli, kobietę niewiele starszą od Hyppolite’a, jego macochę i zabawkę-ozdobę potężnego ojca. Z perspektywy tych dwóch właśnie postaci poznajemy historię dojścia T’zée do władzy i przyczyny późniejszego upadku. Fabuła komiksu biegnie na dwóch planach czasowych – przed i po upadku reżimu T’zée.
„Tragedia afrykańska” przypomina trochę „
Persepolis” Marjane Satrapi. Apollo i Brüno również podejmują się krytycznej analizy sytuacji politycznej i społecznej w kraju targanym rewolucjami, wewnętrznymi tarciami i nieustanną wojną. Satrapi jednak umiejscawia akcję w realnym kraju (Iranie) i opowiada o swoim życiu. Apollo przenosi nas do fikcyjnego kraju, będącego niejako symbolem wszystkich krajów afrykańskich, w których po odejściu kolonistów, w okresie niestabilności i walk o władzę, doszedł do niej jakiś wojskowy dowódca i kosztem wolności obywateli zaprowadził pokój. Przy okazji sam się obsypał złotem, pogłębił nierówności społeczne, pozbył się politycznych przeciwników, zapełnił więzienia, wprowadził terror i zasiadł w lamparciej skórze na symbolicznym tronie z czaszek.
Taka wizja „typowego afrykańskiego satrapy” jest typowo europejska, popkulturowa i uproszczona – podobnie jak wizja marksistów i ajatollahów w „Persepolis”. Głos w „Tragedii afrykańskiej” zabierają uprzywilejowani – po europejsku wykształcony syn dyktatora i jego ubrana w drogie suknie młoda żona. Jak mówi Bobbi – „widzimy biedę przez przyciemnione okna swoich mercedesów”. Ale zarówno Satrapi, jak i Apollo nie są ślepi na argumenty przemawiające za (tak – za) tego rodzaju władzą. Hyppolite i Bobbi często zastanawiają się, czy aby obalenie takiego władcy jak T’zée nie zaprowadzi jeszcze większego chaosu w kraju. Wydaje się, że nawet najgorszy prezydent gwarantuje jakąś stabilność – Afryka potrzebuje silnych, bezwzględnych władców, bo alternatywą jest anarchia, różnorakie samozwańcze milicje i rzezie bezbronnych ludzi.
Tak sobie Apollo rozważa ustami bohaterów – można się z tym zgadzać lub nie. Trudno jednak pomimo przerażających wniosków, jakie płyną z takiej postawy, nie znaleźć odrobiny racji w tego rodzaju dywagacjach. I to nie jest tak, że autor popiera dyktatorów jak Mobutu Sese Seko, on wie, że nie powinni oni dochodzić do władzy – ale alternatywa jawi się chyba o wiele potworniejszą. Czy ja napisałem „Mobutu Sese Seko”? No właśnie – kraj, w którym toczy się akcja komiksu, pomimo swej podkreślanej co chwila anonimowości, to Zair bez dwóch zdań. Wielkie zrujnowane megalopolis to Kinszasa – serce Afryki, kontynent w koncentracie. Upadek reżimu Sese Seko w 1997 roku to symboliczny koniec dwudziestego wieku dla Afryki, a ustanowienie Demokratycznej Republiki Konga w miejsce Zairu to wejście w nowe stulecie.
„T’zée. Tragedia afrykańska” jest specyficznym komiksem – a właściwie opowiadaniem, do którego Brüno utworzył ilustracje. Fajne, w duchu belgijskiego „ligne claire”, bez szczegółów i skomplikowanych cieniowań. Narrator zajmuje tu o wiele więcej miejsca niż „ścieżka dialogowa” bohaterów komiksu, a sama fabuła jest o wiele mniej istotna od autorskiego przesłania. Trudno jest mi ocenić powieść graficzną rozmijającą się z moim gustem i oczekiwaniami – ale obiektywnie rzecz biorąc, jest chyba całkiem nieźle.