Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Kena Liu „Ściana Burz”. Książka będąca drugim tomem cyklu „Pod sztandarem Dzikiego Kwiatu” ukaże się nakładem wydawnictwa Sine Qua Non.
Ken Liu
Ściana Burz
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Kena Liu „Ściana Burz”. Książka będąca drugim tomem cyklu „Pod sztandarem Dzikiego Kwiatu” ukaże się nakładem wydawnictwa Sine Qua Non.
rozdział pierwszy
WAGAROWICZE
PAN: DRUGI MIESIĄC SZÓSTEGO ROKU RZĄDÓW CZTERECH SPOKOJNYCH MÓRZ
Posłuchajcie mnie, panie i panowie.
Niech me słowa wymalują wam sceny wiary i odwagi.
Książęta, generałowie, ministrowie i służki, każdemu nieco uwagi.
Czym jest miłość dla księżniczki? Przed czym drżą królowie?
Jeśli trunkiem poluźnicie mi język i serce rozgrzejecie monetą,
wszystko wam zdradzę…
Niebo zasnuły chmury, a zimny wiatr przyniósł kilka płatków śniegu. Przechodnie w grubych płaszczach i futrzanych czapkach chyłkiem przemykali przez ulice Pan, Miasta Harmonii, śpiesząc się do ciepłych domów.
Albo przytulnego kąta w pubie, takim jak Trójnogi Dzban.
– Kira, czy to nie twoja kolej na stawianie? Wszyscy wiedzą, że twój mąż oddaje ci każdego miedziaka.
– I kto to mówi! Twój boi się kichnąć bez pozwolenia żony! Ale dzisiaj chyba Jizan stawia, siostro. Słyszałam, że bogaty kupiec z Ganu dał jej wczoraj pięć srebrników napiwku!
– Niby za co?
– Zaprowadziła go do jego ulubionej kurtyzany i w labiryncie ciemnych uliczek udało jej się zgubić szpiegów wynajętych przez jego żonę!
– Jizan! Nie miałam pojęcia, że posiadasz takie umiejętności…
– Nie słuchaj tych oszczerstw. Czy ja wyglądam jak ktoś, kto ma pięć srebrników?
– Cóż, wchodziłaś tutaj ze znaczącym uśmieszkiem. Pewnie ładnie ci zapłacił za pomoc w zorganizowaniu schadzki…
– Cicho już bądź! Jeszcze trochę i ktoś pomyśli, że witam gości w domu indygo…
– Ha, ha! Dlaczego miałabyś tylko ich witać? Na moje stać by cię było na zarządzanie całym domem indygo. Ba! Domem szkarłatu! Zdarzyło mi się ślinić do niejednego z tych chłopców. A może pomogłabyś siostrze z małą potrzebą…
– Chyba raczej dużą potrzebą…
– Czy wy nie potraficie choć na chwilę wznieść się myślami ponad rynsztok? Czekaj… Phiphi, chyba słyszałam brzdęk monet w twojej sakiewce, kiedy wchodziłaś. Czyżby poszczęściło ci się wczoraj w mahjonga?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Aha! Wiedziałam! Masz wszystko wymalowane na twarzy, dziwię się, że w ogóle potrafisz blefować w tej grze. Słuchaj, jeśli chcesz, żebyśmy z Jizan nie wspominały przed twoim mężem o twoim małym uzależnieniu od hazardu…
– Ty łysa kwoko! Ani mi się waż!
– Trudno się skupić na trzymaniu sekretów, gdy się człowiekowi chce pić. A może by tak zamówić trochę tego „nawilżacza umysłu”, jak to ładnie nazywają w operze?
– Och, wy zepsute… Dobra, dzisiaj ja stawiam.
– Kochana siostrzyczka.
– To tylko niewinne hobby, ale nie mogę znieść, jak mój stary łazi po domu ze smętną miną i marudzi, że przegram cały nasz dobytek.
– Trzeba przyznać, że wydajesz się ulubienicą Tazu. Ale fartem należy się dzielić!
– Rodzice przed moimi narodzinami najwyraźniej nie złożyli wystarczająco dobrej ofiary w Świątyni Tututiki, skoro wylądowałam z wami w roli „przyjaciółek”…
Tutaj, w środku Trójnogiego Dzbana, karczmy przycupniętej na obrzeżach miasta, ciepłe wino ryżowe, zimne piwo i arak kokosowy płynęły równie wartko co rozmowy. Płomienie tańczyły w palenisku na drewnianych polanach, napełniając pomieszczenie ciepłym światłem, a gości chętką na toasty. Zamarzająca para wodna na szybach w oknach tworzyła cudowne i skomplikowane wzory, odgradzając wnętrze od świata. Goście siedzieli wokół niskich stołów w pozycji géüpa, rozluźnieni i radośni, zajadali się pieczonymi orzeszkami w sosie z kolokazji, które podkreślały smak trunków.
Zazwyczaj artysta zabawiający ludzi opowieścią nie oczekiwałby od nich zaprzestania rozmów. Jednak ten im dłużej mówił, tym mniej głosów dało się słyszeć w tle. W tej jednej chwili przestały istnieć wszelkie różnice między stajennymi bogatego kupca z Wilczej Łapy, służkami mędrca z Haanu, urzędnikami cesarskimi niskiego szczebla wymykającymi się popołudniem z biura, robotnikami odpoczywającymi po uczciwej porannej pracy, właścicielami sklepów, którzy udali się na chwilę przerwy, oddawszy swoje przybytki we władanie żonom, pokojówkami i matronami załatwiającymi sprawunki na mieście i spotykającymi się z przyjaciółmi – wszyscy stali się jedynie zafascynowanymi słuchaczami gawędziarza stojącego na środku karczmy.
Napił się spienionego piwa, odstawił kufel, klepnął kilka razy dłońmi po długich rękawach i ciągnął dalej:
– Wtem hegemon dobył Na-aroénny, zaś Mocri wycofał się o krok, by podziwiać wspaniałe oręże: prześladowcę wrogów, pogromcę nadziei, ciemiężyciela dusz. Nawet księżyc jakby nieco przygasł, onieśmielony blaskiem tej cudownej broni. „Przepiękny macie miecz – powiedział król Mocri, czempion Ganu. – Przewyższa wszystkie inne miecze tak jak consorta Mira przewyższa wszystkie inne kobiety”.
Hegemon popatrzył na Mocriego z pogardą, jego podwójne źrenice zabłyszczały. „Czyżbyście chwalili moje oręże, bo w waszych oczach posiadam niesprawiedliwą przewagę? Podejdźcie i wymieńmy się mieczami, a ja pewien jestem, że i tak was pokonam”. Mocri odrzekł: „A gdzieżby! Chwalę ten oręż, ponieważ wierzę, iż wojownika poznaje się po wybranej przez niego broni. Cóż lepszego może się przydarzyć człowiekowi niż spotkanie prawdziwie godnego siebie przeciwnika?”.
Twarz hegemona nieco złagodniała. „Wolałbym, żebyście nigdy się nie zbuntowali, Mocri…”
W kącie, ledwo oświetlonym przez blask ognia, dwóch chłopców i dziewczynka siedzieli skuleni wokół stolika. Ich szaty konopne były proste, ale solidnie wykonane, po czym można było wnosić, że to dzieci rolników albo służący bogatej kupieckiej rodziny. Starszy chłopiec wyglądał na dwanaście lat, miał jasną karnację, łagodne oczy i proporcjonalną budowę ciała. Ciemne, naturalnie kręcone włosy związał w nieporządny kok na czubku głowy. Po drugiej stronie stołu siedziała dziewczynka na oko rok młodsza, również o jasnej cerze i kręconych włosach – rozpuszczonych, opadających kaskadą wzdłuż ładnej, okrągłej twarzy. Uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu i rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej piękne oczy w kształcie dyrany błyszczały. Chłonęła wszystko z żywym zainteresowaniem. Obok niej miejsce zajął chłopiec jeszcze młodszy, mniej więcej dziewięcioletni, który miał cerę ciemniejszą, włosy zaś proste i czarne. Starsze dzieci wzięły młodszego w środek, między siebie, uniemożliwiając wyjście zza stołu. Jego szelmowski błysk w oku i nieustanne wiercenie się sugerowały powód tego stanu rzeczy. Podobieństwo rysów twarzy świadczyło o pokrewieństwie trojga dzieci.
– Ale fajnie! – szepnął młodszy chłopiec. – Założę się, że mistrz Ruthi ciągle myśli, że tkwimy w swoich pokojach i odbywamy karę.
– Phyro – zaczął starszy, nieznacznie marszcząc brwi – dobrze wiesz, że nam się nie upiecze. I tak będziemy musieli dzisiaj napisać trzy eseje o tym, jak można odnieść Moralność Kona Fijego do naszego zachowania, jak szczenięcą energię można okiełznać edukacją, zaś…
– Ciii… – uciszyła go dziewczynka. – Próbuję słuchać gawędziarza! Przestań prawić kazania, Timu. Już się zgodziłeś, że nie ma różnicy, czy najpierw się zabawimy, a potem pouczymy, czy najpierw pouczymy, a potem zabawimy. To się nazywa „zamiana czasu”.
– Zaczynam myśleć, że te wasze pomysły powinny się raczej nazywać „stratą czasu” – oznajmił starszy chłopiec. – Nie powinniście byli z Phyro żartować z Mistrza Kona Fijego, a ja powinienem był was traktować surowiej. Karę należy przyjmować z godnością.
– Och, poczekaj tylko, aż się dowiesz, co żeśmy z Thérą… mmf…
Dziewczyna zatkała młodszemu bratu usta.
– Nie faszerujmy Timu zbędną wiedzą, dobrze? – Phyro pokiwał głową, a Théra go puściła.
Chłopiec wytarł usta.
– Jesteś słona! Fuj! – prychnął, po czym odwrócił się do starszego brata. – Skoro tak się nie możesz doczekać pisania esejów, Toto-tika, z ogromną chęcią przekażę ci własny ich przydział, żebyś mógł napisać ich sześć zamiast trzech. Mistrz Ruthi i tak woli twoje.
– Akurat! Jedyny powód, dla którego zgodziłem się wymknąć z tobą i Thérą, jest taki, że jako najstarszy powinienem się wami opiekować, a wy obiecaliście, że później przyjmiecie karę…