Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ryszard Dziewulski, Ewa Dziewulska
‹Pod lipą›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRyszard Dziewulski, Ewa Dziewulska
TytułPod lipą
OpisPrzedstawiamy pierwsze opowiadanie powstałe w naszej Interaktywnej Kuźni Literackiej, przedsięwzięcia wspólnego z pismem Fantazin, a którego pomysłodawcą jest Ryszard Dziewulski, autor powieści, której fragmenty publikowaliśmy w poprzednich numerach Esensji. O szczegółach działania Kuźni można przeczytać na specjalnej stronie magazynu, gdzie nasz Kowal wprowadzi Państwo w arkana tego pomysłu.
Gatunekhumor / satyra, sensacja

Pod lipą

Ryszard Dziewulski, Ewa Dziewulska
Był mi potrzebny ktoś, kto przemyci towar ze wschodu. Łukin – to był doskonały wybór. Weteran wojny w Afganistanie, wieloletni przewodnik wycieczek za Ural, potem właściciel biura turystycznego. W dodatku tęgi kombinator.

Ryszard Dziewulski, Ewa Dziewulska

Pod lipą

Był mi potrzebny ktoś, kto przemyci towar ze wschodu. Łukin – to był doskonały wybór. Weteran wojny w Afganistanie, wieloletni przewodnik wycieczek za Ural, potem właściciel biura turystycznego. W dodatku tęgi kombinator.

Ryszard Dziewulski, Ewa Dziewulska
‹Pod lipą›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRyszard Dziewulski, Ewa Dziewulska
TytułPod lipą
OpisPrzedstawiamy pierwsze opowiadanie powstałe w naszej Interaktywnej Kuźni Literackiej, przedsięwzięcia wspólnego z pismem Fantazin, a którego pomysłodawcą jest Ryszard Dziewulski, autor powieści, której fragmenty publikowaliśmy w poprzednich numerach Esensji. O szczegółach działania Kuźni można przeczytać na specjalnej stronie magazynu, gdzie nasz Kowal wprowadzi Państwo w arkana tego pomysłu.
Gatunekhumor / satyra, sensacja
Miękki odgłos wietrznych dzwonków, zamontowanych u drzwi wejściowych, oznajmił wizytę nowego gościa. Rosły, barczysty mężczyzna w skórzanym płaszczu, ignorując protesty szatniarki, przemierzył wnętrze kawiarni „Pod lipą” i zatrzymał się przed kontuarem. Zdjął degolkę, rzucił ją na blat i wbił drapieżny wzrok w twarz młodego barmana.
– Bartłomiej Cholewa?
– Tak, to ja.
– Porucznik Witkacy. To ty od tygodnia wydzwaniasz na komendę?
– Ja. Już myślałem, że nikt od was nie przyjdzie.
– Mam nadzieję, że nie robisz ze mnie durnia, chłopcze. Bardzo tego nie lubię.
– Ależ poruczniku, nie ma potrzeby, to znaczy, chciałem powiedzieć… po co miałbym kłamać? Zresztą za chwilę sam się pan przekona; powinni tu być za parę minut. Czy… czy ma pan broń? To znaczy… Czy pan ich aresztuje?
– Spokojnie synu. Nic się nie dzieje. Przy którym stoliku zwykle siadają?
– Tu, przy schodach. Niech pan zajmie ostatni zydel w rogu kontuaru. Usłyszy pan każde słowo.
– W porządku – Witkacy usiadł na wskazanym miejscu. Stolik znajdował się tuż za jego plecami. Spojrzał na zawieszony opodal głośnik i zmarszczył brwi. – Ścisz muzykę. Dobrze. I daj mi piwo. Głupio by wyglądało, gdybym tu siedział przy Frugu.
Napełniając kufel, Bartek zerknął na zegar. Osiemnasta dwie. Powinni już być.
– Cztery pięćdziesiąt.
Porucznik popatrzył na chłopaka jak na odmieńca.
– …Żarty sobie stroisz?
– Panie poruczniku – chrząknął zmieszany Bartek – mam prośbę. Jakby co, to proszę nie mówić, że to ja sypnąłem. Zgoda?
– Spokojnie synu. Nie ma się co… – Odgłos wejściowych dzwonków przerwał Witkacemu rozpoczęte zdanie. Słysząc tupot otrzepywanych butów, ujął kufel i zbliżył go do ust. Siedział tyłem do wchodzących, więc tylko spojrzał na barmana pytającym wzrokiem. Ten przytaknął ledwo dostrzegalnym ruchem głowy.
Odwiedziwszy szatnię, dwaj przybysze zajęli swój ulubiony stolik przy schodach. Bartek wychylił się zza kontuaru.
– To co zwykle?
– I słone paluszki.
– Robi się.
Porucznik Witkacy patrzył przed siebie. Tylną ściankę barowych półek pokrywały grafitowe lustra, w których odbijał się i on, i siedzący za nim mężczyźni. Pomiędzy białą butelką Malibu a bursztynowym likierem Amaretto dostrzegł odbicie łysiejącego osobnika w okularach. Drugi – przez dłuższy czas ukrywający się za Apricot-Brandy – miał brodę i długie, spięte w kucyk włosy.
Bartek postawił przed mężczyznami dwa kufle i szklankę z paluszkami.
Ilustracja: Ryszard Dziewulski
Ilustracja: Ryszard Dziewulski
Witkacy zamienił się w słuch.
– I jak? – pytał łysiejący. – Co z tym twoim Łukinem?
– Na razie nic – sięgnął po paluszka – ale i na niego przyjdzie pora.
– Tak myślałem. Wczoraj mówiłeś, że uporasz się z nim raz-dwa. Mogłem się założyć, że ci się nie uda. Nie przez jedną noc.
– Pewnie, że nie – zgodził się ten z kucykiem. – Facet jest wplątany w zbyt wiele spraw. Nie mogę po prostu palnąć mu w łeb albo zaaranżować jakiegoś wypadku. Zbyt trywialne.
Witkacy znieruchomiał z przechylonym do połowy kuflem.
– Po co w ogóle z nim zaczynałeś?
– Był mi potrzebny ktoś, kto przemyci towar ze wschodu. Łukin – to był doskonały wybór. Weteran wojny w Afganistanie, wieloletni przewodnik wycieczek za Ural, potem właściciel biura turystycznego. W dodatku tęgi kombinator. No? Wyobraź sobie: facet zna wszystkich w branży, wszyscy znają jego. I boją się go.
– Dlaczego?
– Bo ma swój procent udziałów u Rogozina.
– Niech zgadnę – byli razem w Afganistanie?
– Bingo!
– Więc jak się go pozbędziesz?
Wyraz sensacji na twarzy porucznika był dowodem wrażenia, jakie wywierała na nim podsłuchiwana rozmowa. Oczy o mało nie wychodziły mu z orbit.
– Jeszcze nie wiem. Coś wymyślę – brodaty zanurzył wąsy w pianie. – Może zaaranżuję jakieś stare porachunki… Albo coś niewinnego, choćby awaria silnika samolotu. On dużo lata.
Łysawy cmoknął z niezadowoleniem.
– Bez sensu – zamyślił się. – A ten Łukin mocno w tym siedzi?
– Po uszy.
– Hm… Zabiłeś już Nataszę…
– I co z tego?
Witkacy wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wystukał kombinację guzików. Schował aparat i wbił w Bartka porozumiewawcze spojrzenie.
– Więc nie pozbywaj się go. Wykorzystaj. Posłuż się nim. Nie możesz przecież wyrżnać wszystkich, którzy ci nie pasują.
– I kto to mówi! – zaśmiał się brodaty, nie zwracając uwagi na odgłos wietrznych dzwonków.
– Otóż to – wcale nie musisz popełniać moich błędów. Prawdę mówiąc, ledwo się z tego wyplątałem.
W szatni pojawiło się dwóch policjantów. Dwaj inni, obstawiając zaplecze i drzwi kuchenne, gestem nakazali Bartkowi milczenie. Uszy porucznika Witkacego przybrały odcień pąsu.
– Z tego co pamiętam, nie kosztowało cię to zbyt wiele – mówił brodaty. – Poza tym katastrofa lotnicza to nie to samo co twoja piła tarczowa, strzelanie w światło wziernika u drzwi czy bryłka radioaktywnego uranu pod siedzeniem kierowcy.
Łysawy wzruszył ramionami.
– Zrobisz jak zechcesz, ale pamiętaj: ryzykujesz utratę wiarygodności. Mnie się udało, ty – możesz popłynąć. Wiesz już, gdzie ukryją kokę?
– Nafaszerują nią zwłoki Nataszy.
Porucznik nie wytrzymał. Mrugnął na policjantów, sięgnął za pazuchę i zeskoczył z zydla.
W ułamku sekundy wnętrze kawiarni wypełniła nieopisana wrzawa. Policjanci rzucili się naprzód, wyszarpując pistolety z kabur. Wrzeszcząc jak poparzeni, w mgnieniu oka otoczyli stolik. Obrzucając dwójkę mężczyzn najparszywszymi z możliwych epitetów, powalili ich na ziemię, klękając im na piersiach i przytrzymując nadgarstki.
– Panowie… To… to jakieś nieporozu…
– Policja! Jesteście aresztowani! – krzyczał porucznik.
– Ależ… my jesteśmy…
– No? Kim? – Witkacego zaskoczył wyraz twarzy obydwu złoczyńców. Wyglądali raczej dobrotliwie.
„Pod lipą” zapanowała cisza.
– Jesteśmy… pisarzami.
koniec
1 lutego 2001

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Interaktywna Kuźnia Literacka
— Ryszard Dziewulski

Dżin
— Ryszard Dziewulski, anonim

Interaktywna Kuźnia Literacka
— Ryszard Dziewulski

Interaktywna Kuźnia Literacka
— Ryszard Dziewulski

Tegoż twórcy

Trzy lata po amnezji
— Wojciech Gołąbowski

Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa
— Ryszard Dziewulski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.