Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 5

« 1 2 3 4 14 »

Alan Akab

Więzień układu – część 5

Po opuszczeniu szkoły, jak co dzień, jego specjalna ochrona – pięciu wyznaczonych przez kapitana chłopców, Żimmy, Grejgy, Alsza, Kerell i Ferisz – odprowadzała go do domu. Mrówki rozbiegły się, spełniwszy swój obowiązek. Nikt nie ostrzegł ich w porę, nikt nie spodziewał się spotkania – aż do chwili, gdy usłyszeli za sobą czyjeś kroki.
Anhelowi, jak zawsze, towarzyszyło trzech innych wojowników, równie silnych i bezwzględnych. Iwen poczuł się tak, jakby tych trzech dni nigdy nie było, jakby były tylko przyjemnym snem, z którego musiał się kiedyś obudzić. Widząc w twarzy Anhela to samo chłodne wyrachowanie, poczuł jak krew odpływa mu z twarzy, a serce zatrzymuje się na bardzo długą chwilę. Od szyi aż do podbrzusza przeniknęła go fala strachu. Czuł, jakby coś przygniotło go do podłogi.
Miejsce nie było przypadkowe. Nie musiał się rozglądać, by wiedzieć, że w pobliżu nie było ani jednego sprawnego perceptora. Anhelo atakował, gdy Iwen najmniej się tego spodziewał. Godzina, trzy dni przerwy – nie robiło to różnicy.
Z trudem zmusił się, by oderwać wzrok od starszaków i spojrzeć na swoją ochronę. Było ich dwa razy więcej, lecz Iwen się właściwie nie liczył, a tamci mieli przewagę wieku, wzrostu i siły. Ale to nic, pomyślał, byle mi pomogli. Gdy pokażą Anhelowi, że go nie opuszczą, wtedy zostawi go w spokoju – o ile zechcą go bronić…
Ta myśl przeszyła go, gdy zobaczył ich twarze. Spoglądali na siebie, niepewni co zrobić, szukając oparcia w sobie nawzajem. Szukali go zwłaszcza w Żimmym, czekali na to, co zrobi, co powie, lecz Żimmy nie patrzył na nich, tylko na Iwena i Anhela.
– Chcecie się przyłączyć? – Anhelo wyjął ręce z kieszeni. Rozprostował palce, niedbale prezentując pierścienie. – Jeśli nie, to wylatujcie! Wy mnie nie interesujecie… na razie.
Iwen spojrzał na Grejgiego i Ferisza. Obaj byli wojownikami z przedostatniego rzędu, lecz teraz spuścili ze wstydem wzrok. Tak samo wyglądali Kerell i Alsza. Tylko Żimmy patrzył chwilę na Anhela. Od niego zależało, co się stanie. Gdy ponownie spojrzał na Iwena, ten zrozumiał, że on też mu nie pomoże. Był sam, był Nowy, a Nowy nie był wart, by za niego walczyć, nawet gdy mieli przewagę liczebną i rozkaz kapitana.
– Jesteśmy grupą… – nie chciał, by jego słowa zabrzmiały jak błaganie o litość, lecz nie panował nad swoim głosem. Czuł, że ton głosu przypieczętował decyzję Żimmiego.
Anhelo zbliżył się. Żimmy odwrócił wzrok. Powoli dał krok do tyłu, potem następny. Za nim ruszył Kerell. Nie wahał się. Gdy dostał przykład od zastępcy, nie czekał ani chwili. Grejgy i Ferisz poszli zaraz za nimi. Ostatni odszedł Alsza. Najdłużej miał wątpliwości, lecz uległ, jak towarzysze. Po kolei odwrócili się i odeszli, bez jednego słowa, jakby miał zarazę.
Iwen obserwował ich ze łzami w oczach. Dlaczego Żimmy odszedł? Przecież przestał go nie lubić i nie bał się bólu. W walce z tym smokiem drużyna go opuściła. Koszt utrzymania przeważył korzyści, kto osłabiał grupę musiał odejść.
– Koledzy cię opuścili, młodszaczku, co? – Anhelo podchodził powoli, sycąc się jego strachem. – Przyzwyczajaj się. Myślałeś, że o tobie zapomnę, bo banda dzieciaków przykleiła mi się do tyłka?
Nogi Iwena jakby wrosły w podłogę. Chciał dać krok w tył, lecz nie mógł. Na przerwach Anhelo musiał się hamować, lecz nie byli już w szkole. To była pora bezkarności starszaków. Nie musieli się martwić, że nie zdoła się pomalować. Pomyślał, że może powinien przestać się kryć i ten jeden raz wrócić do domu takim, jakim go zostawią. Już nie wierzył, by mogło być gorzej, by nawet akademia mogła być gorsza. Czuł się jak Wel, uwierzył, że może warto skończyć jak on. Co z tego, że Bebre go ostrzegał. Gdyby tu był, uciekłby razem z innymi. Jego słowa nie znaczyły już nic.
Anhelo pchnął go na ścianę i przycisnął, lecz i bez tego Iwen bał się ruszyć. Ile razy robił coś nie po myśli Anhela, choćby było to mrugnięcie, zwiększało to zadany przez niego ból.
– Nie chciałem, by to robili – powiedział cicho. – Nic im nie powiedziałem, oni sami…
– Zamknij się! – nie rozumiał łatwości, z jaką Anhelo wpadał w gniew. Zjawiał się na żądanie, niczym gest czy zamknięcie oczu. – Jesteś tylko wkładem do puszki, szczurze. Czeka na ciebie w magazynie, tylko twoje ciało jeszcze o tym nie wie – twarz wykrzywił mu złośliwy grymas. – Och, skończę z tobą, nie bój się, skończę, ale dopiero gdy zechcę. Nie trzeba było pchać się na stację!
Starszak uderzył go głową w czoło. Iwena zamroczyło. Anhelo go puścił; tylko dzięki ścianie nie padł na podłogę. Kolejne uderzenie było równie krótkie i mocne. Iwen poczuł jak jego żołądek wywraca się na drugą stronę. Ból był przenikliwy. Przed załzawionymi oczami mignęły mu pierścienie. Przeciwko takiej broni jego pancerz był bezużyteczny.
– Śpij, szczurze! – usłyszał jeszcze. Po uderzeniu w skroń osunął się na podłogę. Czuł się dziwnie. Siedział oparty o ścianę, lecz nie było już starszaków ani ochrony. Coś błysnęło. Jasne światełko zajrzało do jego oka, znikło i zabłysło ponownie. Zamrugał. Spróbował zasłonić oczy dłonią, lecz ta unosiła się z oporem, jakby ważyła tonę. Gdy światełko znów zgasło, zamiast wykrzywionej twarzy Anhela zobaczył twarz Arto. Kapitan przyklęknął przy nim i uniósł jego głowę lekko do góry. Patrzył mu prosto w oczy. Światło błysnęło w drugim oku i zgasło. Zamrugał oczami. Arto go puścił.
Był zdezorientowany. Gdzie jest Anhelo? Skąd się tu wziął Arto? Coś wilgotnego dotknęło jego skroni. Czuł ból w kilku miejscach, lecz nie pamiętał uderzeń. Między pierwszym a drugim ciosem czuł w głowie jedynie pustkę.
– Przepraszam – powiedział słabo. – Chyba… chyba straciłem poczucie czasu. Przed chwilą…
Arto uciszył go ruchem palca. Pokazał, co trzymał w dłoni – zakrwawioną chusteczkę, którą dopiero co przyłożył do jego głowy. To była jego krew i było jej dużo, lecz na jej widok niczego nie poczuł.
– Musiałeś paść na ziemię jak kawał oderwanej rury. Myślałem… – urwał. Wprawnym ruchem przełożył chusteczkę na drugą stronę i znów przyłożył do jego głowy. – Anhelo?
Przytaknął w milczeniu. Poczuł pieczenie. Na grzbiecie dłoni Arto dostrzegł zegarek. Nie wierzył, by leżał tu aż trzy kwadranse.
– Siedź spokojnie, zaraz przestanie boleć – musiał się skrzywić, choć nie był tego świadomy. – Nowy, na kosmos, jak cię zobaczyłem to pomyślałem, że tymi swoimi pierścieniami skruszył ci czaszkę. Na szczęście nawet on nie jest tak głupi, by zabić na środku korytarza. Nic ci nie będzie. Straciłeś tylko przytomność, to wszystko. To się zdarza.
Tylko. Dla niego to było tylko tyle.
– Tym razem – odpowiedział słabo. – Ale następnym…
– Gówno! Nowy, nie będzie następnego razu, klnę się na własne życie. Anhelo więcej cię nie pobije. Nie rozumiem tylko dlaczego ten głupi szczur zostawił cię tutaj, by znaleźli cię dorośli. Sam chce trafić do akademii, czy tylko próbuje wymrozić tam ciebie? Chyba mu się nie poddasz?
Iwen spróbował skupić wzrok na jego twarzy. Czy Arto nagle się ożywił? Albo za mocno dostał w głowę i majaczył, albo kapitan znowu był taki, jak dawniej. Chciałby go bronić, gdyby musiał stanąć twarzą w twarz z Anhelem? Już w to nie wierzył.
Postanowił, że o niczym mu nie powie. Nie jest skarżypytą. Niech Żimmy sam się przyzna. Niech stanie przed kapitanem, którego tak szanuje, niech powie mu prosto w oczy – tak, zostawiłem Nowego na pastwę tego starszaka, bo się bałem. Ciekawe, czy po tym Arto będzie patrzył na niego tak samo jak teraz. Czy dalej będą towarzyszami. Poczuł mściwą satysfakcję. Jeszcze pożałuje, że nas zdradził. Arto nie jest głupi, sam szybko odgadnie, a ja będę tylko stał i patrzył. Jeśli dożyję…
– Pewnie się przestraszył, że za mocno mnie uderzył – jego głos był już pewniejszy.
Sięgnął do skroni i sam przycisnął chusteczkę do rany. Arto opuścił rękę.
– Widzisz jak to się kończy. Po co tyle czekałeś? Teraz Anhelo się przyzwyczaił i myśli, że łatwo cię złamie – w głosie Arto zabrzmiało wahanie. – Powiesz mi co się stało, czy znowu poczekasz na Anhela?
– Znasz zasady lepiej ode mnie! To moja sprawa, a nie sprawa grupy. Sam powinienem sobie z nimi radzić.
– Anhelo nie bije cię, by do czegoś zmusić, tylko dlatego, że to lubi. Bo chce… To jest wbrew regułom. Mamy prawo się bronić.
Mamy? Arto mógł mówić szczerze, ale nie spotkał Anhela twarzą w twarz. Oni wszyscy, on też, kierowali się tylko tym, co opłacało się grupie – i być może mieli rację, lecz on nie potrafił myśleć jak oni. Jego uczucia mówiły mu, że zwyczajnie go zdradzili i że powinien za to czuć chęć zemsty, więc ją czuł, bo wciąż kierował się uczuciami, a nie rachunkiem strat i zysków grupy. Nie nauczył się myśleć jak oni i teraz się z tego cieszył.
Oto gdzie takie myślenie was doprowadza, do zwykłej zdrady. Nie jesteśmy grupą. Wy jesteście grupą, ja już nie. Może nią byliśmy, przez krótki czas, ale to minęło. Do ciebie to jeszcze nie dotarło, bo ostatnio coś się z tobą działo, ale ty też to zrozumiesz i też się ode mnie odwrócisz.
– Twoja grupa myśli inaczej. Boją się go – przerwał, myśląc, że powiedział za dużo. – Może nie wszyscy, ale…
« 1 2 3 4 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.