powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LVI)
czerwiec 2006

Autor
3 Festiwal Planete Doc Review
relacja z imprezy
Czy Murzyn może byc Żydem? Co właściwie wiemy o własnych rodzicach? Dlaczego warto się śmiac pełną gębą z człowieka bez rąk i nóg? Na te pytania odpowiedzieć mogą trzy filmy prezentowane pierwszego dnia festiwalu Planete Doc Review w Warszawie – „Walki uliczne”, „Brzozowa 51” i „Murderball”.

Zapraszam do naszego przewodnika po filmach 3 Festiwalu Planete Doc Review, który w dniach 12-21 maja odbywał się w Warszawie. Festiwal to niepowtarzalna szansa na zapoznanie się ze najważniejszymi współczesnymi filmami dokumentalnymi i przekonanie się, że ten gatunek może być równie interesujący jak fabuła.

• • •

Dzień 1 – Brutale na wózkach inwalidzkich

„Walki uliczne”
„Walki uliczne”
Walki uliczne
(Street Fight, USA 2004, reż. Marshall Curry)
Rozpocznijmy mój przegląd filmów festiwalowych od nominowanego do Oscara w tym roku filmu „Walki uliczne”. Marshall Curry obserwuje amerykańskie wybory lokalne w Newark – rywalizację między urzędującym burmistrzem Jamesem Sharpem, starą wygą, który już od wielu lat piastuje swe stanowisko, a młodym, ambitnym Corym Bookerem. Obydwaj są czarnoskórzy, a samo Newark nie należy do bardziej rozwiniętych rejonów USA, zamieszkałe jest głównie przez ludność biedną. Stąd obydwaj stawiają na bezpośrednią kampanię na ulicach, osobiste przekonywanie wyborców. Już samo to powinno zainteresować polskiego widza – u nas kontakty polityków ze swym elektoratem, zwłaszcza właśnie w wyborach lokalnych, są równie częste, jak ich późniejsze dotrzymywanie obietnic wyborczych. Choć jednak Ameryka słynie z działania demokracji na szczeblu lokalnym, film koncentruje się na jej wypaczeniach. Trudno bowiem kampanię nazwać uczciwą. Curry, który towarzyszy przez cały czas Bookerowi, z pewnością nie jest obiektywny, większa sympatia darzy młodszego rywala. Z drugiej strony pomaga mu w tym Sharpe, którego ludzie zawsze reagują bardzo nerwowo na kamerę pokazująca się w okolicach ich kandydata. Sharpe bez wahania wykorzystuje swe stanowisko – policja nie tylko chroni go przed dokumentalistami, ale również likwiduje afisze Bookera. Urzędujący burmistrz potrafi również sprawić, aby w siedzibie sztabu Bookera w ważnym momencie wyłączyć prąd. Atmosfera jest bardzo napięta, na debatach kandydaci obrzucają się obelgami, ich zwolennicy biją się na ulicach. Do absurdu dochodzi, gdy Sharpe, będąc mężczyzna o ciemniejszej karnacji, zarzuca Bookerowi, że nie jest prawdziwym Murzynem, a nawet – co niezwykle interesujące – że jest Żydem! Jak widać, wbrew pozorom, ten argument nie pojawia się jedynie w innych obszarach geograficznych. Co więcej – wygląda, że w Ameryce jest równie skuteczny… Argumenty rasistowskie, negatywna kampania prowadzona z kolei przez Bookera, który zarzuca szereg przestępstw swemu przeciwnikowi, okazują się być najskuteczniejszą bronią w tych wyborach.
Mimo wszystko nominacja oscarowa dla tego filmu jest jednak lekkim zaskoczeniem. Trudno bowiem określić jego przesłanie. Czy chodzi o to, że demokracja w Ameryce kuleje, czy też wręcz przeciwnie – pomimo wad nadal jest najlepszym rozwiązaniem? Czy jest to wydłużona reklamówka Bookera, czy też autor miał ambicje przedstawić temat obiektywnie? Film oglada się z zainteresowaniem, jak to wszystko działa za oceanem, ale wielkich pytań nie stawia, ani w pamięci nie pozostaje.
„Brzozowa 51”
„Brzozowa 51”
Brzozowa 51
(51 Birch Street, USA 2005, reż. Doug Block)
Całkowicie odmiennym przypadkiem będzie “Brzozowa 51” bardzo osobisty dokument Douga Blocka. „Brzozowa 51” to adres rodzinny twórcy. Wygląda na to, że, choć jest od lat dokumentalistą, nie planował nakręcić filmu o własnej rodzinie. Zmieniło się to jednak po śmierci jego ukochanej matki w zaawansowanym wieku około 80 lat. Cóż, bywa, smutne, ale trzeba się z tym pogodzić. Co jednak szokuje całą rodzinę, to fakt, że ojciec Douga już 3 miesiące po śmierci swojej żony …żeni się ponownie – tym razem ze swoja długoletnia asystentką, z którą ma wkrótce wyprowadzić się na Florydę. Wszyscy zaczynają zadawać sobie pytanie – JAK DŁUGO tak naprawdę trwał ten związek? Jak W RZECZYWISTOŚCI wyglądało małżeństwo rodziców Blocka? On sam chwyta za kamerę i zaczyna prowadzić śledztwo, które rejestruje dla widza. Pomoże mu w tym odnaleziony prowadzony przez wiele lat pamiętnik matki, z które wyłania się zupełnie nowa wizja związku rodziców… Dowie się sam, co działo się przez dziesiątki lat za zamkniętymi drzwiami.
Temat jest bliski właściwie każdemu – bo każdy ma jakąś wizję swych rodziców i musi się zastanowić na ile jest ona zgodna z rzeczywistością, co działo się między nimi, gdy nikt z zewnątrz nie mógł tego widzieć, co działo się w ich duszach, a film zmusza do pomyślenia o tym. Nie tylko – „Brzozowa 51” jest także opowieścią o tym czy powinno być małżeństwo. Nie oszukujmy się – praktycznie nigdy nie wybiera się idealnych osób. Przy wyborze partnera na całe życie zwykle staramy się, aby było to po prostu osoba lepsza niż inne. Oznacza to też, że każde małżeństwo musi mieć dobre i złe chwile. Które z nich zapamiętamy na koniec życia?
Film rozważa relacje między ludźmi w sferze czysto emocjonalnej. Co ciekawe, Blocka nie interesują zupełnie kwestie seksu, zdrad. Ważne są uczucia jakie rodzice żywili wobec siebie i wobec innych osób.
„Brzozowa 51” to także opowieść o nawiązywaniu porozumienia z rodzicami. Block zawsze miał znakomity kontakt ze swą matką, trudno się dziwić, że po jej śmierci, czuje się zdradzony przez ojca, że, choć dowiaduje się o niej rzeczy, z których nie zdawał sobie sprawy, staje po jej stronie. Ale nie zamyka się na swego ojca, stara się go zrozumieć i dzięki temu filmowi po wielu lat obydwu to się w końcu udaje.
Znakomity dokument, poruszający, mądry, a jednocześnie świetnie zrealizowany, pozwalający widzowi powoli odkrywać tajemnice wraz z reżyserem. Nie wolno przegapić.
„Murderball – gra o życie”
„Murderball – gra o życie”
Murderball – gra o życie
(Murderball, USA 2005, reż. Henry Alex Rubin, Dana Adam Shapiro)
Już pierwszego dnia można obejrzeć chyba najlepszy film festiwalu. „Murderball” to kapitalny dokument, który rywalizacje o Oscary niesłusznie przegrał z przeciętnym „Tańcem pingwinów”. Film opowiada o rozgrywkach rugby na wózkach, jakie od lat toczą między sobą niepełnosprawni. Obserwujemy mistrzostwa świata, w których triumfuje po raz pierwszy Kanada, a następnie przygotowania drużyny amerykańskiej i kanadyjskiej do rewanżu na paraolimpiadzie w Atenach. Aby wziąć udział, trzeba mieć niedowład kończyn – gracze często nie tylko nie mogą chodzić, ale często ich ręce są również w dużej mierze pozbawione pełnej sprawności. Różne są przyczyny ich kalectwa – wypadki samochodowe, motocyklowe, choroby przechodzone w dzieciństwie. Każdy z nich przechodził jego różne fazy – obecnie, dzięki sportowi wydaje się móc zaakceptować samego siebie.
Choć gra toczy się na wózkach inwalidzkich, choć biorą w niej udział ludzie sparaliżowani czasem w bardzo dużym stopniu, sport jest bardzo dynamiczny i brutalny, bez żadnej taryfy ulgowej. Ambicją graczy jest takie przygotowanie swych wózków, aby wyglądały jak wzięte z „Mad Maxa”. O zwycięstwo walczą do ostatniego tchu, czasem mocno ryzykując (silne zderzenia i wywrotki wózków są na porządku dziennym). Trener Kanady, były znakomity gracz USA, przechodzi nawet zawał serca. Oglądamy ludzi, którzy nie chcą po prostu żyć jak inni – oni, mimo swego kalectwa, chcą żyć absolutną pełnia życia.
Wyłania się z tego filmu wizja kalectwa, które nie musi wywoływać wstydu czy współczucia. Gracze traktują swe kalectwo jak coś normalnego, coś z czego można się nawet śmiać. Bez wahania opowiadają o swym życiu seksualnym, pomimo niesprawności starają się robić wrażenie na dziewczynach – i często, bardzo często, im się to znakomicie udaje.
Niech Was nie odstraszy temat – film, choć poruszajacy, jest bardzo optymistyczny, a od strony realizacyjnej równie dynamiczny jak sam sport. Nieprzypadkowo współproducentem jest młodzieżowa telewizja MTV. „Murderball” jest odważnie zmontowane, z ostra muzyką, zaskakującymi rozstrzygnięciami (zwracam uwagę na całkowite zaskoczenie widza wynikiem Igrzysk w Atenach). Ale także robi z widzem, cos czego on sam się nie spodziewa – zmienia mimochodem jego nastawienie do kalectwa. Gdybym przed filmem powiedział Wam, że zobaczycie na ekranie człowieka bez dłoni i nóg, który ukrywa się w pudełku, by nastraszyć pewną kobietę, czy uznalibyście to za coś śmiesznego? Ale gdy to się dzieje na ekranie, wszyscy raźno śmieją się wraz z bohaterami.
Aż trudno nie zadać sobie pytania – jaki ja bym był na ich miejscu?
Nie wolno przegapić.
• • •

Dzień 2 – Ich troje w jednym łóżku

Dwóch biseksualnych mężczyzn, żyjących ze sobą w homoseksualnym związku, zapoznaje heteroseksualną kobietę, by we trójkę stworzyć postmodernistyczną rodzinę. Miła praca polegająca na podrzynaniu 300 gardeł dziennie. Księża z innej planety. Zapraszamy na drugą relację z filmów Planete Doc Review – tym razem „Trzy serca”, „Śmierć człowieka pracy” i „Trudna wiara”.
„Trzy serca – postmodernistyczna rodzina”
„Trzy serca – postmodernistyczna rodzina”
Trzy serca – postmodernistyczna rodzina
(Three of Hearts: A Postmodern Family, USA 2005, reż. Susan Kaplan)
Dwóch biseksualnych mężczyzn, żyjących ze sobą w homoseksualnym związku, zapoznaje heteroseksualną kobietę. Razem, we troje, tworzą związek zupełnie nowego rodzaju – tytułową postmodernistyczną rodzinę. Przedstawiają się wszystkim jako małżeństwo (trzyosobowe), we trójkę jeżdżą na imprezy absolwentów i spotkania rodzinne. Razem też sypiają we wspólnym łóżku, a seks pojawia się w dowolnych konfiguracjach (jak łatwo wyliczyć, będzie ich cztery).
Okej, a teraz daję Wam kilka minut, aby pomyśleć, co z tego wszystkiego może wyniknąć.
Po pierwsze – odbiór społeczny takiej rodziny i jego wpływ na jej funkcjonowanie. Po drugie – kwestia ewentualnej zazdrości i rywalizacji między trojgiem bohaterów. Po trzecie – wpływ małżeństwa, jakie zawiera kobieta z jednym z mężczyzn. Sam, Steven i Samanta niby traktują ten ślub jako symbol całego związku ich trojga, ale prawnie tylko dwoje z nich jest współmałżonkami. Po czwarte – dziecko, które pojawia się po kilku latach związku. Sam, Steven i Samanta niby traktują to dziecko jako wspólne, ale co oczywiste – biologiczny ojciec może być tylko jeden. Po piąte – jak będzie wyglądał związek, gdy jedno z nich postanowi go opuścić… Wszystko to zostanie poruszone w świetnym filmie Susan Kaplan.
Dokumentaliści towarzyszyli postmodernistycznej rodzinie przez długie 8 lat i udało im się wydobyć wszelkie odcienie takiego życia. Potrafili pokazać nie tylko deklaratywne szczęście trojga zakochanych, ale i pierwsze cienie pojawiające się w związku, pierwsze zarzewia konfliktów i ich ostateczne efekty. Gdzieś w tle przebija się cały czas pytanie – czy takie małżeństwo ma rację bytu we współczesnym świecie? A jeśli nie – czy dlatego, że nie ma społecznego zezwolenia na tak nietypowy związek, czy też dlatego, że jest on po prostu wbrew ludzkiej naturze? Doskonałym podsumowaniem filmu staje się puenta – to, co było z założenia najbardziej niestandardowym układem ludzi we współczesnych USA, z czasem przekształca się w schemat najbardziej standardowy – matka, ojczym i dziecko oraz ojciec widujący się z nim w weekendy…
Nie można przegapić.
„Śmierć człowieka pracy”
„Śmierć człowieka pracy”
Śmierć człowieka pracy
(Workingman’s death, Austria-Niemcy 2005, reż. Michael Glawogger)
„Śmierć człowieka pracy” to najciekawszy od strony formalnej film festiwalu. Jego główna zaleta to piękne, fascynujące zdjęcia, dzięki którym oglądamy sześć historii, ukazujących pracę w sześciu różnych miejscach świata. Najpierw odwiedzamy swojsko wyglądającą Ukrainę, gdzie ludzie wydobywają chałupniczymi metodami węgiel ze starych, opuszczonych kopalni. To dla Polaków żadna rewelacja – biedaszyby są popularne również w naszym kraju. Następnie trafiamy do Indonezji, gdzie robotnicy wydobywają siarkę wśród wyziewów aktywnego wulkanu, po czym znoszą ją na własnych plecach. W Nigerii obserwujemy wielką rzeźnię na otwartym terenie – praca tu polega na ręcznym podrzynaniu gardeł 300 kozom dziennie. Ciekawie jest również w Pakistanie – wielkie statki podpływają do brzegu, aby być rozdarte na części praktycznie bez żadnych narzędzi przez tamtejszych robotników. Na chwilę odwiedzamy hutę w Chinach i jej odpowiednik w Niemczech – hutę, która została zamieniona na park rozrywki.
Celem Glawoggera było pokazanie, jak dziwnych, nieprzyjemnych czy niebezpiecznych prac człowiek na świecie musi się podejmować, aby zapewnić byt sobie i swojej rodzinie. Wybiera kilka przykładów – malowniczych, ale czy reprezentatywnych? Z pewnością trudno mówić o jakimś naprawdę przekrojowym spojrzeniu, ciężko jest wysnuwać ogólne wnioski na temat współczesnego sensu pracy. Dodatkowo dwie ostatnie sceny, które mają być w zamiarze reżysera podsumowaniem, do filmu nie pasują, bardziej ukrywają jego przesłanie. Nie zmienia to faktu, że cztery pierwsze opowieści intrygują, w pewien sposób fascynują i zapadają w pamięć. Tworzy się z nich zaskakująca wizja współczesnego świata. Z jednej strony w części nigeryjskiej i indonezyjskiej to świat jeszcze niezorganizowany i chaotyczny. Z drugiej – to świat już zdezorganizowany, rozpadający się, świat, w którym postęp techniczny zabrnął w ślepą uliczkę i zaczął się regres. Kopalnie zostały opuszczone, statki nadają się na złom. Jedyne co może człowiek robić, to eksploatować do reszty te dawne wytwory technicznej myśli.
Nie można przegapić.
„Trudna wiara”
„Trudna wiara”
Trudna wiara
(Twist of faith, USA 2004, reż. Susan Kaplan)
„Trudna wiara” jest jednym z nielicznych filmów festiwalu, który podejmuje temat z czołówek gazet. Powraca do głośnych swego czasu w USA afer z księżmi pedofilami. Tony Comes jest już dojrzałym człowiekiem, ma żonę i dzieci. Jego całe życie jednak zdeterminowane jest przez wydarzenie z dzieciństwa – molestowanie przez księdza podczas lekcji religii. Po latach dowiaduje się, że został oszukany przez biskupa, który podczas audiencji powiedział, że Comes jest jedyną osobą, która oskarża tego właśnie księdza o molestowanie. Jak się okazuje, takich skarg było więcej. Comes spotyka ludzi, którzy doświadczyli tego co on. To przywołuje dawne wspomnienia, odnawia żal i cierpienie. Comes pozywa kurię o duże odszkodowanie. Śledzimy jego starania prawne, jego spotkania z grupami pomocy, jego pogłębiający się kryzys małżeński i wpływ dawnych wydarzeń na jego wyniesiony z domu katolicyzm. Film nie wykracza w swych obserwacjach poza relacje prasowe, jego główna wartość leży właśnie w próbie analizy wpływu traumy na późniejsze życie. Widz zaskakiwany jest dwukrotnie – gdy okazuje się, że ksiądz mieszka o ledwie kilka mil od nowego domu Comesa, i gdy na ekranie pojawia się liczba księży oskarżanych o pedofilię. Najciekawsze sceny tego filmu przedstawiają jednak przesłuchiwania dwóch winnych księży. Ich wypowiedzi zdają się świadczyć, że są oni istotami z innej planety…
• • •

Dzień 3 – Nowy potwór Frankensteina

Co powiecie na 32-godzinny dzień pracy? Czy wiecie, że około 100 lat temu stworzyliśmy monstrum – prawdziwego potwora Frankenstaina, który w tej chwili obraca się przeciw swemu Stwórcy? Czy zastanawialiście się, jak powstaje to, co codziennie znajdujecie na talerzu? Jeśli nie – lepiej tego nie róbcie. Jeśli jednak bardzo chcecie się tego wszystkiego dowiedzieć, nie przegapcie kolejnych 3 filmów Planete Doc Review – „Chin w kolorze blue”, „Korporacji” i „Powszedniego chleba”.
„Chiny w kolorze blue”
„Chiny w kolorze blue”
Chiny w kolorze blue
(China Blue, USA 2005, reż. Micha X. Peled)
„Chiny w kolorze blue” należy oglądać razem z omówionym wkrótce w naszym cyklu filmem „Wal-Mart: Wysoki koszt niskich cen”, stanowi bowiem pewne rozwinięcie jednego z wątków tamtego filmu. „Chiny” wpisują się w niezwykle popularny obecnie alterglobalistyczny nurt światowego dokumentu. Historia i cała konstrukcja tego filmu jest prosta – wraz z ekipa obserwujemy kilka miesięcy z życia kilkunastoletniej chińskiej dziewczyny, pracującej w fabryce produkującej jeansy Levi’sa. Dzięki temu ze szczegółami możemy dowiedzieć się, w jaki sposób powstaje konkurencyjność azjatyckich produktów.
Film rozpoczyna się od stwierdzenia kierownika fabryki, że Chińczycy są dumni z faktu, iż produkują dobra dla całego świata i uchodzą za naród najbardziej pracowity. Już wkrótce przekonamy się jednak, że nie wszyscy mieszkańcy Państwa Środka podzielają jego zdanie.
Jasmine jest dziewczyną ze wsi. Jej, jak i dziesiątek tysięcy innych dziewcząt, szansą jest wyprawa do miasta i znalezienie zatrudnienia w jednej z fabryk. Dzięki temu nie tylko nie będzie już obciążeniem dla swej rodziny, ale i będzie mogła wysyłać do domu nieco pieniędzy dla swych bliskich (redukując praktycznie do zera swą i tak niską pensję). Wyprawa do miasta zajmuje nawet kilka dni, wiadomo więc, że do domu dziewczęta nie będą wracać zbyt często. De facto robią to raz w roku, na Nowy Rok, a podróż kosztuje całą miesięczną pensję… Wynajmują małe mieszkanko w jednym z ogromnych, przerażających chińskich blokowisk (warszawskie Bródno nie może się równać), gnieżdżąc się po 4-5 na kilku metrach kwadratowych. Wbrew pozorom nie jest to problem, bo i tak większość swego czasu spędzają w pracy. Śledzimy monotonne zszywanie dżinsów, które zwykle zajmuje około 11-12 godzin dziennie. Wyjątkiem jest czas tuż przed dostawą – wtedy praca może trwać od godziny 7 rano do 15 …następnego dnia. Ekipa śledzi taki okres – dziewczyny zasypiają przy liniach produkcyjnych, a w tle widać powstające wielkie paczki. Kierownik z dumą prezentuje kraje docelowe – naszego widza zainteresuje z pewnością fakt, że jedna z paczek przewidziana jest dla Polski… Okres przed wysyłka ma jednak jedna zaletę dla pracownic – próba strajku w tych dniach jest skuteczniejsza, ma się szansę wywalczyć zaległe pensje, bo płacenie w terminie nie należy do zalet chińskiego przemysłu, niekiedy na pieniądze czekać trzeba cierpliwie do 3 miesięcy. Ale nie ma się większego wyboru – kierownik jasno, szczerze i prawdziwie stwierdza „Jeśli nie pracujesz ciężko dziś, jutro będzie ci ciężko szukać nowej pracy.”
Oczywiście wersja oficjalna różni się bardzo od tego, co widzimy na ekranie. Dla komisji, które czasem odwiedzają zakłady wszystko jest w należytym porządku, prawa pracownicze są przestrzegane, warunki pracy są zgodne z wszelkimi normami, a załoga jest zadowolona. Dużym osiągnięciem ekipy filmowej było wejście za kulisy – bowiem Chiny starannie chronią tajemnicę swych sukcesów produkcyjnych.
Oglądamy jednak kilka młodych, ładnych, sympatycznych dziewcząt, starających się żyć w miarę normalnie, śmiać się, bawić, w jakiś sposób rozwijać, znajdować czas na wyjścia na miasto. Jasmine prowadzi pamiętnik, który jest pewną podstawą treści filmu. Wielkich perspektyw jednak na zmianę swego położenia nie ma. Większość pracownic spędza całe życie w tej samej fabryce, a diagnoza całej sytuacji, przedstawiona przez jednego z bohaterów filmu jest jasna: Niskie ceny można osiągnąć tylko przez łamanie praw pracowników. Każda próba ich respektowania skończy się tym, że fabryka przestanie być konkurencyjna i upadnie. A wtedy nie będzie żadnej pracy i żadnych zarobków.
Nie można przegapić.
„Korporacja”
„Korporacja”
Korporacja
(The Corporation, USA 2003, reż. Mark Achbar, Jennifer Abbott)
Pozostajemy przy alterglobalizmie. Po raz kolejny gości bowiem na festiwalu legendarna „Korporacja”. Pierwszy raz obecna była podczas edycji w roku 2004, teraz powraca, gdyż trudno znaleźć film lepiej podsumowujący jeden z wiodących tematów festiwalu – społeczną odpowiedzialność biznesu. Ponad dwugodzinna „Korporacja” jest swoistą filmową biblią, wyznaniem wiary alterglobalistów. W filmie wypowiadają się bowiem czołowi teoretycy tego trendu – m.in. Naomi Klein, Noam Chomsky czy Michael Moore, a długi dokument stara się poruszyć wszystkie powody, dla których należy uznać wielkie korporacje za największe zło współczesnego świata.
Korporacje – według twórców – to współczesne wcielenie potwora Frankensteina. Wymyślili je ludzie, ale zrobili wielki błąd, bo postanowili im nadać ludzie prawa. Firmy są przecież w myśl przepisów „osobami” – mogą sprzedawać, kupować, mają majątek, mogą występować do sądu. Problemem jest, że są przy tym pozbawione ludzkich cech charakteru – nie mają sumienia ani moralności. Mark Achbar i Jennifer Abbott udowadniają wręcz, że skoro korporacje są przez prawo traktowane jako ludzie, warto im się przyjrzeć od strony psychologicznej. Niestety, szereg ich cech – brak zasad moralnych, nastawienie na zysk, niszczenie własnego otoczenia, brak poszanowania dla prawa – ma świadczyć o tym, że mamy do czynienia z psychopatami… Stworzyliśmy więc istoty, którym nadaliśmy nasze prawa, ale które wymknęły się spod kontroli i obróciły przeciw nam. Świadczy o tym nawet szereg wywiadów z osobami stojącymi na czele wielkich firm – to zwykle ludzie całkiem sympatyczni, zdający sobie sprawę z problemów, nierzadko próbujący im się przeciwstawić. Mimo tego nie są w stanie nic zrobić, korporacje żyją już własnym życiem, jakby niezależnym od życia osób w nich pracujących. Kto kiedykolwiek pracował w dużej firmie, musi sobie zdawać sprawę, jak wiele prawdy kryje się w tym stwierdzeniu.
Film jest ciekawy, odważnie zmontowany, z ciekawymi pomysłami formalnymi (jak właśnie owa diagnoza psychiatryczna), nie nudzi ani przez chwilę, wciąż zasypując nas przykładami niegodziwych postępków wielkich firm i ich negatywnego wpływu na współczesny świat. Oprócz tego, z czego świetnie sobie zdajemy sprawę – wykorzystywania pracowników, niejasnych kontaktów ze światem polityki, zatruwanie środowiska naturalnego – film prezentuje szereg całkiem interesujących, mniej oczywistych przykładów. Na przykład szaleństwo w jakie wpada branża reklamowa – zakrojone na szeroką skalę badania tego, co wywołuje marudzenie u dzieci o nowe zabawki nie ma na celu ulżenia zmęczonym rodzicom, lecz zwiększenie ilości marudzących dzieci – namowy waszych pociech są bowiem w 40% przyczyną zakupu…
„Korporacja” znakomicie sprawdza się jako film prezentujący problem, dużo słabiej wypadając w swej finalnej części – propozycji jego rozwiązania. Myślenie jest bowiem bardzo naiwne – zjednoczmy się, doprowadźmy do upadku wielkich firm, a wszystko będzie ok. Świetnie – a co z milionami ludzi, którzy obecnie pracują w korporacjach? A co z cenami, które musiałyby wzrosnąć i uderzyć w miliony innych ludzi? Na to nie ma prostych odpowiedzi.
Jeśli jednak nie widzieliście jeszcze „Korporacji”, obejrzeć ją trzeba. To z pewnością jeden z ważniejszych dokumentów ostatnich lat.
„Powszedni chleb”
„Powszedni chleb”
Powszedni chleb
(Unser Taglich Brot, Austria 2005, reż. Nikolaus Geyrhalter)
„Powszedni chleb” to jeden z nielicznych na festiwalu dokumentalnych eksperymentów. Film jest całkowicie pozbawiony komentarza, po prostu przez 80 minut oglądamy różne sposoby produkowania żywności we współczesnej Europie. Widzimy wielką plantację pomidorów, które nie rosną już wcale w ziemi. Oglądamy miliony małych kurczaków, jadących taśmociągiem, rozwożącym je do tysięcy klatek, w których będą karmione, aż będą nadawały się do przekształcenia w paczkę z przeznaczeniem do supermarketu. Obserwujemy maszyny wydobywające wnętrzności z uśmierconych już świń. Widzimy wielkie opylane pola. Śledzimy, jak ogromny odkurzacz wyłapuje ze stada odpowiednią liczbę kur, które zasysane są na miejsce swej kaźni. Szokujemy się, gdy widzimy jak jedna krowa za drugą podjeżdża do robotnika, który je uśmierca silnym ładunkiem elektrycznym w czoło. Tak właśnie obecnie produkuje się to, co możemy kupić na obiad w sklepach. Oszalałe, surrealistyczne fabryki nie przypominają już tego, co zwykle wyobrażaliśmy sobie jako hodowlę czy uprawę. Dokument interesujący, ale nie polecam go do oglądania tuż po obiedzie.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

69
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.