Raport z oblężonego Bag Dadhu [Xavier Dorison, Grzegorz Rosiński „Thorgal #35: Szkarłatny ogień (oprawa twarda)” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Yves Sente nie będzie dobrze wspominał pracy nad komiksami z uniwersum „Thorgala”. Pogrążywszy główną serię w poważnym kryzysie fabularnym, musiał pożegnać się z nią po pięciu tomach. Podobnie stało się w przypadku spin-offu o Kriss de Valnor. W efekcie na ratunek wezwano Xaviera Dorisona, który najpierw „pogrzebał” trochę przy „Wyspie zaginionych dzieci”, a następnie podjął się trudu stworzenia kontynuacji „Kah-Aniela”.
Raport z oblężonego Bag Dadhu [Xavier Dorison, Grzegorz Rosiński „Thorgal #35: Szkarłatny ogień (oprawa twarda)” - recenzja]Yves Sente nie będzie dobrze wspominał pracy nad komiksami z uniwersum „Thorgala”. Pogrążywszy główną serię w poważnym kryzysie fabularnym, musiał pożegnać się z nią po pięciu tomach. Podobnie stało się w przypadku spin-offu o Kriss de Valnor. W efekcie na ratunek wezwano Xaviera Dorisona, który najpierw „pogrzebał” trochę przy „Wyspie zaginionych dzieci”, a następnie podjął się trudu stworzenia kontynuacji „Kah-Aniela”.
Xavier Dorison, Grzegorz Rosiński ‹Thorgal #35: Szkarłatny ogień (oprawa twarda)›Bądźmy jednak uczciwi – „ Kah-Aniel” (2013) nie był wcale najgorszym z albumów głównonurtowego „Thorgala”, za których fabułę odpowiadał Yves Sente. Ba! na tle poprzedzających go chociażby „Tarczy Thora” (2008) czy „Statku-miecza” (2011) zdawał się krokiem w pożądanym kierunku. A jednak wydawca serii stracił cierpliwość do Belga i postanowił się z nim pożegnać. Na decyzję tę wpłynął też zapewne fakt, że nie najlepiej szła mu praca nad spin-offem, którego tytułową bohaterką była kultowa femme fatale Kriss de Valnor, postać przez wielbicieli cyklu bardzo przecież lubiana, a więc tym samym posiadająca olbrzymi potencjał komercyjny. Tymczasem kolejne poświęcone jej albumy prezentowały się coraz słabiej, a piąty w kolejności – czyli „ Czerwona jak Raheborg” (2014) – okazał się gwoździem do trumny. W efekcie Sente’owi podziękowano, a na jego miejsce do współpracy zaproszono niezwykle doświadczonego i cenionego Francuza Xaviera Dorisona. Dorisonowi („ Long John Silver”, „ Trzeci testament”, „Sanktuarium”, „Asgard”, „ W.E.S.T.”, „ Undertaker”, „ Wartownicy”) powierzono nie tylko pieczę nad główną serią, ale także – w miarę bezbolesne i, co najważniejsze, narracyjnie logiczne – „wygaszenie” spin-offów (ciekawe zresztą czy wszystkich?). Zaczął od „ Wyspy zaginionych dzieci” (2015), by zaraz potem zabrać się za pracę nad długo oczekiwaną kontynuacją „Kah-Aniela”. Efekt przybrał postać „Szkarłatnego ognia” – pierwszego w historii serii albumu, który ma nie czterdzieści sześć, ale pięćdziesiąt jeden plansz. Co powinno świadczyć o tym, że tym razem ustrzeżono się – przekładającego się na nieznośne dłużyzny – „pompowania” fabuły. Czy tak jest w rzeczywistości? Swoją drogą ciekawe, czy Dorison oparł się jedynie na własnych, w stu procentach oryginalnych konceptach, czy też wykorzystał, choćby tylko częściowo, pomysły, które zrodziły się jeszcze w głowie Sente’a. Doprowadzając do przeobrażenia Aniela w proroka Czerwonej Magii, Belg musiał przecież kombinować, co z tym wątkiem uczynić dalej, jak pokierować Thorgalem, któremu udało się w końcu - wraz z P(i)etrowem, Lehlą i Salumą – dotrzeć do Bag Dadhu i odnaleźć syna. „Szkarłatny Ogień” zaczyna się niemal dokładnie w tym samym miejscu, w którym skończył się tom poprzedni. Thorgal, będący przed chwilą świadkiem „odrodzenia” Aniela, nie ma jednak zamiaru ulegać Czerwonym Magom; kierowany wyrzutami sumienia, pragnie za wszelką cenę uwolnić syna z rąk religijnych fanatyków i wrócić z nim na Północ, do pozostawionej tam rodziny, do Louve, Jolana i Aaricii. Trafia jednak na silny opór Magona, który w proroku Kahanielu widzi jedyną szansę na pozbawienie władzy kalifa Bag Dadhu (co zresztą się udaje), a także na odparcie szturmujących miasto krzyżowców nasłanych przez cesarza Magnusa. By udało się to ostatnie, należy użyć Szkarłatnego Ognia, który przywołać może jedynie prorok. Problem w tym, że to potworna siła, którą trudno okiełznać, a gdy raz wyrwie się spod kontroli – może doprowadzić do zagłady całego globu. Magon mimo to nie ma wątpliwości i pragnie, aby Kahaniel użył tego oręża; w opozycji do niego staje dużo bardziej zrównoważony Bohr. Ale i tak do żadnego z nich nie będzie należało ostateczne zdanie; decyzję podejmie bowiem Kazar – wcielenie ducha Czerwonej Magii. Tylko że… nie wiadomo kto nim jest. A przynajmniej nie wie tego Thorgal ani żaden z jego kompanów. Dorison, tworząc scenariusz „Szkarłatnego Ognia”, posłużył się antyczną zasadą trzech jedności. Akcja rozgrywa się w ciągu zaledwie kilku godzin w oblężonym przez krzyżowców mieście i cały czas kręci się wokół jednego wątku. Dzięki temu jest bardzo spójna i niezwykle intensywna, czym zdecydowanie odróżnia się – oczywiście na plus – od tego, co w poprzednich tomach proponował Yves Sente. Na dodatek Francuz zaserwował czytelnikom kilka znaczących zwrotów akcji, chociaż w finale nie ustrzegł się – logicznego wprawdzie (to znaczy uzasadnionego wcześniejszymi wydarzeniami), ale jednak – kroku na skróty. Zastanawia też pewne podobieństwo relacji łączących Thorgala i Aniela do Batmana i jego syna Damiana, przedstawionych w komiksie Granta Morrisona i Andy’ego Kuberta (2006) oraz opartej na nim mrocznej animacji Ethana Spauldinga (2014). W obu dziełach mamy do czynienia z owładniętym przez Zło dzieckiem i starającym się powstrzymać je przed czynieniem niegodziwości rodzicem. Zarówno Batmanem, jak i Thorgalem kierują przede wszystkim wyrzuty sumienia, obaj bowiem nie sprawdzili się dotąd w roli ojców. Teraz najchętniej naprawiliby popełnione błędy. Ale czy nie jest na to za późno? Dorison pozostawia fabułę otwartą, przerywając ją w momencie tyleż atrakcyjnym, co z tego samego powodu oczywistym. W pewnym sensie zapowiada też, co czeka nas dalej. Jest to jednak na tyle wyrobiony scenarzysta, że raczej nie powinniśmy mieć wątpliwości, iż konstruując fabułę kontynuacji „Szkarłatnego Ognia”, zdoła nas niejeden raz zaskoczyć. Zaskakuje za to po raz kolejny – i to już teraz – Grzegorz Rosiński, którego styl nieustannie ewoluuje. Do malarskości kolejnych „Thorgali” (i innych jego dzieł tworzonych w ostatnich latach) zdążyliśmy się przyzwyczaić; w „Szkarłatnym Ogniu” jednak Polak robi kolejny krok (czy we właściwą stronę, to pewnie okaże się dopiero za jakiś czas) – stara się łączyć ulotność szkicu z precyzją obrazu. Całość utrzymuje zaś w niezwykle mrocznej, wręcz apokaliptycznej tonacji. Ale trudno się temu dziwić, taką interpretację w pewnym sensie narzuca scenariusz Dorisona, który prawdopodobnie porzucił na dobre chore rojenia jego poprzednika o uczynieniu z „Thorgala” komiksu dla młodszych nastolatków. „Szkarłatny Ogień” jest pełen brutalności i okrucieństwa, trup ściele się gęsto, a zdrada jest na porządku dziennym. Śmierć co chwila zagląda w oczy także głównym postaciom dramatu. Taka wizja Francuza wymagała odpowiedniej oprawy wizualnej i Rosiński wywiązał się ze swego zadania na medal. Trzymajmy kciuki, bo szansa na to, by po latach błędów i wypaczeń kultowa seria komiksowa doczekała się wreszcie prawdziwego odrodzenia jest spora.
|
Dajcie spokój, tak słabego albumu nie było już dawno w tej serii.