„Porady Praktycznego Pana” to w pewnym sensie komiksowa ilustracja dowcipu o babie, której wszystko kojarzy się z seksem. Ucieczka Tadeusza Baranowskiego od komiksów dziecięcych w kierunku tematyki zdecydowanie bardziej frywolnej w tym roku ukazała się w nowym wydaniu.
Konrad Wągrowski
Komiks o (nie tak) lekkim zabarwieniu erotycznym
[Tadeusz Baranowski „Porady Praktycznego Pana (wyd.II)” - recenzja]
„Porady Praktycznego Pana” to w pewnym sensie komiksowa ilustracja dowcipu o babie, której wszystko kojarzy się z seksem. Ucieczka Tadeusza Baranowskiego od komiksów dziecięcych w kierunku tematyki zdecydowanie bardziej frywolnej w tym roku ukazała się w nowym wydaniu.
Tadeusz Baranowski
‹Porady Praktycznego Pana (wyd.II)›
Choć trudno w to uwierzyć, Praktyczny Pan ma już ponad 40 lat. Pierwsze historyjki zostały opublikowane już w latach 1977-1978 w tygodniku „Razem”. Czemu mało kto o tym pamięta? Cóż, w tamtych czasach komiksy Tadeusza Baranowskiego pojawiały się jednak głównie w „Świecie Młodych”, a wówczas grupy docelowe „Razem” i „ŚM” wydawały się raczej mocno odrębne. Stąd też nikt z czytelników „Razem” nie wiedział, że autor komiksowych humoresek erotycznych jest także ojcem Profesorka Nerwosolka i jego gospodyni Entomologii Motylkowskiej, z kolei przeciętny fan Kudłaczka, Bąbelka i Małego Wodza Wielkiego Niepokoju nie zdawał sobie sprawy z tego, że ich twórca bawi również gościnnie na łamach bardziej dorosłego czasopisma z tematyką niekoniecznie odpowiednią dla młodego czytelnika. Skąd pomysł na taki akurat komiks i taką tematykę? Tadeusz Baranowski wywiadzie mówił jasno: „wymyśliłem postać Praktycznego Pana jako antidotum na komiksy dla dzieci”.
Czemu właśnie „Razem”? Cóż, zapewne w tamtejszych czasach w pruderyjnym systemie PRL-u było to jedno z nielicznych miejsc, gdzie mogłyby się pojawić tematy związane z erotyką. Na łamach tego tygodnika publikował seksualne porady Zbigniew Lew-Starowicz, na ostatniej stronie w rubryce nazwanej przekornie „Osobno” zawsze swe wdzięki prezentowała jakaś ładna, skąpo ubrana pani. Czy mogło być lepsze miejsce na erotyczny humor? To było właściwie jedyne takie miejsce. Praktyczny Pan ze swymi poradami pojawił się w „Razem” dwadzieścia cztery razy i… zniknął. Na wiele lat.
Powrót Praktycznego Pana nastąpił na początku XX stulecia, gdy zagościł on na stronie internetowej Towarzystwa Ubezpieczeniowego Zurich (w ramach kampanii promocyjnej firmy, która chciała ze swą ofertą dotrzeć do pokolenia wychowane na komiksach Baranowskiego) oraz pojawiał się na łamach „Świata komiksu” (z jednorazowym gościnnym występem w „AQQ”). Tam zobaczyliśmy go zaledwie kilka razy, ale pokolenie Nerwosolka i Lorda Hokus-Pokus już poznało, co to seks i nowy, wcześniej słabo znany komiks swego mistrza przyjęło z entuzjazmem. Wydawnictwo Egmont poszło za ciosem i już w 2003 roku opublikowało pełne wydanie albumowe „Porad Praktycznego Pana”, które rozeszło się jak świeże bułeczki. Na wznowienie musieliśmy czekać aż 17 lat, ale w bieżącym roku w nasze ręce trafił album wydany przez Ongrysa w wersji rozszerzonej o kilka wcześniej niepublikowanych plansz.
Jak broni się Praktyczny Pan po latach? Cóż, nie będę ukrywał, zestarzał się jednak nieco bardziej niż nieśmiertelny Profesorek podróżujący w czasie i przestrzeni czy dwóch miłośników wody sodowej. To, co wydawało się w latach 70. minionego stulecia nowatorskie, dzisiaj już nie sprawia wrażenia czegoś tak oryginalnego. Co tu wiele mówić – gadanie o seksie nam spowszedniało.
Od strony konstrukcji „Poradnik Praktycznego Pana” najbardziej przypomina najwcześniejsze odcinki Orient Mena. Ograniczony do jednej planszy, pozbawiony jest w zasadzie fabuły, składa się z szeregu umieszczonych obok siebie żartów rysunkowych i słownych. Zabawa językiem, tak właściwa dla komiksów Baranowskiego, tutaj jest również głównym motorem opowiastek. Tak jak i w historyjkach dla dzieci są to kalambury, kontrasty między różnymi znaczeniami słów, ale w tym przypadku przeważnie dość jednoznacznie wiążące się z erotyką. Pomysłowość Baranowskiego wydaje się tu niewyczerpana. Jest tu – wybaczcie to porównanie – jak ta stara baba u lekarza z dowcipu, której wszystko kojarzy się z seksem. Baranowski potrafi wyjść od tematu ubezpieczeń (to chyba akurat jeden z odcinków narysowanych na zlecenie Zurichu), polowań, służby zdrowia, automobilizmu, boksu, wędkarstwa, palenia papierosów, telewizji, reklamy, piłki nożnej, aby, powiedzmy sobie to szczerze, sympatycznie poświntuszyć. Poświntuszyć oczywiście w formie tytułowych porad, bo konwencją każdej planszy jest też to, że to właśnie ów Praktyczny Pan, nie najmłodszy osobnik w cylindrze, nierzadko z lubieżnie wywalonym jęzorem, przychodzi nam z pomocą i udziela cennych wskazówek.
Humor, jak wspomniałem, najczęściej budowany jest na zasadzie kontrastu między rysunkiem i tekstem go opisującym. Na przykład zostajemy poinformowani, że ślub można zawrzeć z miłości (panna młoda w ciąży), z rozsądku (pan młody na celowniku karabinu zapewne przyszłego teścia), z poczucia obowiązku (państwo młodzi już z czwórką dzieci) oraz bez powodu (panna młoda mówi, że nie widzi powodu by odmówić oświadczynom starszego pana, patrząc na woreczki z dolarami przy łóżku). Uczciwie mówiąc, niektóre żarty zestarzały się trochę bardziej i mogą czasem wzbudzić uczucie zażenowania zamiast rozbawienia, na szczęście większość jest jednak całkiem niezła, a i czasem nawet niegłupia (ujęło mnie na przykład porównanie różnicy między zdradą z męskiej i kobiecej perspektywy), w gruncie rzeczy poważniejsze i wcale nie tak zabawne przesłanie ma odcinek poświęcony bezrobociu. Nie każdy kadr dotyczy zresztą seksu, mamy tu też nieco żartów oderwanych od erotyki, pojawiają się też czasem całe plansze zupełnie odbiegające od tematu przewodniego. Ale to jednak wyjątki.
Zebranie kompletu porad Praktycznego Pana w jednym albumie oczywiście cieszy, ale szkoda jednak, że wydawca przy tej okazji nie postarał się o jakieś obszerniejsze „materiały dodatkowe”. Aż prosi się o krótki rys historyczny tego bohatera, jego genezę, historię współpracy z „Razem”, porównanie zmian w historyjkach opublikowanych w PRL-owskim periodyku z zaprezentowanymi w albumie (tamte grafiki oczywiście przepadły, trzeba było rysować je na nowo). Tymczasem otrzymujemy tylko standardową krótką notkę biograficzną o Tadeuszu Baranowskim. Trochę szkoda.
Jeszcze jedna uwaga na koniec – „Porad Praktycznego Pana” praktycznie nie da się czytać ciurkiem, oczywiście ze względu na ich monotematyczność. Ale jeden odcinek co wieczór jest zupełnie uzasadniony i nawet wskazany. Na lekki humorek, lepszy nastrój, a może i na coś jeszcze.
Mam podobne odczucia jak autor recenzji. Purnonsens Bąbelka i Kudłaczka czy Nerwosolka jest nieśmiertelny, a w przypadku Praktycznego Pana jest taki sobie... Fakt, że nie czytałem tego jako dzieciak i może to bardziej kwestia nostalgiczna...