Wydawnicto Kurc wzbogaca swoją ofertę o kolejne komiksy Andreasa. Po „Argentynie” przyszedł czas na uniwersum Rorka. W tym samym czasie dostajemy pierwszy tom nowego wydania zbiorczego przygód białowłosego bohatera oraz – po raz pierwszy – album „Raffington Event” opowiadający o perypetiach jednej z postaci z tego świata.
Prawdziwy detektyw
[Andreas Martens „Raffington Event” - recenzja]
Wydawnicto Kurc wzbogaca swoją ofertę o kolejne komiksy Andreasa. Po „Argentynie” przyszedł czas na uniwersum Rorka. W tym samym czasie dostajemy pierwszy tom nowego wydania zbiorczego przygód białowłosego bohatera oraz – po raz pierwszy – album „Raffington Event” opowiadający o perypetiach jednej z postaci z tego świata.
Andreas Martens
‹Raffington Event›
Na pojawienie się tego komiksu na polskim rynku wydawniczym musieliśmy czekać bardzo długo, bo aż trzydzieści jeden lat. Album zawierający opowieści o przygodach przysadzistego detektywa specjalizującego się w sprawach niesamowitych i dziwnych ukazał się bowiem na rynku frankofońskim w roku 1989, a sam Raffington Event zadebiutował w ósmym odcinku opowieści o Rorku, opublikowanym w magazynie „Tintin” w roku 1980. Ten odcinek znalazł się później, w roku 1984 w albumie „Przejścia”. Ju to pierwsze zlecenie, jakie miał do zrealizowania było wyjątkowo trudne i tajemnicze. Sprawy opisane w albumie są nie mniej zagadkowe.
Album zawiera krótkie, kilkuplanszowe historyjki, ale Andreas nie byłby sobą, gdyby nie powiązał ich w jakiś sposób ze sobą. Poszczególne opowiastki są dla niego okazją do eksperymentowania z komiksową narracją, zarówno w wymiarze fabularnym, jak i wizualnym. Album otwiera niema opowieść utrzymana w odcieniach szarości. Co ciekawe, Andreas wykorzystuje tu rastry, co przywołuje pewne skojarzenia z mangami. Później dostajemy opowieść o poszukiwaniu tajemniczej i złowieszczej księgi (ten wątek wraca również w opowieści zamykającej album). Jest też historia pewnej rodzinnej tajemnicy, która mogłaby zmienić świat oraz opowieść o upiornym właścicielu salonu magicznych luster igrającym z ludzkim życiem. Detektyw musi również rozwiązać zagadkę tajemniczych zgonów spowodowanych chorobą skóry oraz wyjść cało z bardzo niebezpiecznej opresji. W końcu niecodziennie do jego biura wchodzi mężczyzna z wycelowaną prosto w niego bronią.
Każda z tych opowiastek ma Andreasowski klimat, ale każda równocześnie opowiedziana jest za pomocą innych środków wyrazu. Spójrzmy chociażby na historię „Dlaczego tutaj? Dlaczego ja”. Na czterech planszach oglądamy pięćdziesiąt dziewięć kadrów o identycznych rozmiarach przedstawiających zbliżenie twarzy Eventa. Widzimy jego miny gdy rozmawia z przestępcą trzymającym go na muszce i „słyszymy” dialog jaki prowadzi z sobą samym, szukając odpowiedzi na pytanie kim jest ten człowiek i czego chce. A na końcu tej historii dostajemy całostronicowy kadr przedstawiający wnętrze biura prywatnego detektywa widziane z góry. Na tym pełnym szczegółów rysunku Andreas przedstawia finał tego epizodu. Z kolei historia „Kwiat” rozgrywa się w jednym miejscu na przestrzeni kilkunastu dni. Widzimy jak Event prowadzi kolejne rozmowy z sąsiadem przed jego domem. Co parę dni pojawia się obok nich inny znajomy. Każdy kolejny przynosi informację o śmierci człowieka, z którym rozmawiali poprzednio. W opowieści „Kid” Andreas nie tylko bawi się przedstawiając wszystkie postacie w czarnych barwach, ale także daje upust wyobraźni i poczuciu humoru w warstwie językowej.
Rysunki nadal są realistyczne, choć już zupełnie inne od tych znanych na przykład z pierwszych dwóch „Rorków”, których publikacja na łamach magazynu „Tintin” rozpoczęła siew roku 1978. Coraz wyraźniej daje o sobie znać tendencja do nadawania postaciom nieco uproszczonego i groteskowego charakteru. Charakterystycznych, Andreasowskich, rysów nabierają również twarze bohaterów tej opowieści. Tła i drugie plany narysowane są z wielką precyzją – szczególne wrażenie robią elementy architektoniczne. Rysownik wielką wagę przywiązuje do uzyskania efektu ruchu. Często ustawia obok siebie kadry przedstawiające to samo tła, na którym zmienia się układ przedmiotów lub osób. Czasami zaś odwraca tę relację uruchamiając tło i utrzymując we względnym bezruchu osoby i rzeczy umieszczone na pierwszym planie. Krótko mówiąc mamy tu wiele okazji do tego, by podziwiać cały arsenał komiksowych środków wyrazu. Jeśli już o warstwie graficznej mowa, to warto dodać, że wydawnictwo Kurc wypuściło komiks w dwóch wariantach okładkowych. Podobnie zresztą jak pierwszy tom nowego wydania zbiorczego „Rorka”. Oba komiksy są też wydane w podobnej szacie graficznej.
W tych krótkich, swobodnych i pozornie błahych historyjkach Andreas demonstruje swój artystyczny kunszt. Każda z opowiastek rządzi się swoimi prawami. Każda jest pozornie niezależna od pozostałych, ale na przestrzeni całego albumu widać coraz wyraźniej nić przewodnią. Tajemnice i zagadki, w obliczu których staje detektyw, okazują się być zawsze związane z jakąś tajemniczą siłą, nad którą człowiek nie ma kontroli. Rozwiązanie zagadek zawsze jest tylko częściowe i niepewne. Andreas zostawia zazwyczaj czytelnika w stanie zaskoczenia i niepewności, co do ostatecznego rozstrzygnięcia. Poza tym, łącznikiem spajającym wszystkie historie jest oczywiście postać głównego bohatera, który daje się poznać jako osoba życzliwa, ale zdeterminowana, by zakończyć powierzane jej sprawy. Niestety nie zawsze jest to w pełni możliwe. Klamrą spajającą wszystkie (numerowane) historie jest tajemnicza, złowieszcza księga, która niczym Necronomicon u Lovecrafta stanowi ucieleśnienie czystego zła. Można zatem powiedzieć, że historie o prywatnym detektywie zostały skonstruowane podobnie, jak pierwsze odcinki opowieści o „Rorku” publikowane w „Tintinie”. O ile jednak epizody przedstawiające przygody białowłosego podróżnika Andreas pozszywał później wyraźną nicią, tworząc z nich spójną opowieść, którą następnie rozwinął w niezwykle złożony sposób, o tyle przygody Raffingotna pozostają jednak mimo wszystko osobnymi epizodami. Co oczywiście w najmniejszym nawet stopniu nie przeszkadza cieszyć się lekturą tego świetnego komiksu.