Takie serie dla młodzieży jak „Amulet” powinny pojawiać się częściej w polskim komiksowie: tematyka świetnie dobrana do grupy wiekowej, mieszczącej się pomiędzy publikacjami dziecięcymi a dla dorosłych, do tego nie udaje, że ma na celu dydaktyzm oraz nie infantylizuje treści.
Dagmara Trembicka-Brzozowska
Coraz bardziej wybuchowo
[Kazu Kibuishi „Amulet #1: Strażniczka (wyd. II)”, Kazu Kibuishi „Amulet #7: Płomień” - recenzja]
Takie serie dla młodzieży jak „Amulet” powinny pojawiać się częściej w polskim komiksowie: tematyka świetnie dobrana do grupy wiekowej, mieszczącej się pomiędzy publikacjami dziecięcymi a dla dorosłych, do tego nie udaje, że ma na celu dydaktyzm oraz nie infantylizuje treści.
Kazu Kibuishi
‹Amulet #1: Strażniczka (wyd. II)›
Ta rozpoczęta niemal półtorej dekady temu seria - pierwszy album ukazał się oryginalnie w 2008 roku - już na wstępie daje czytelnikowi po głowie. Zaczyna się bowiem od ogromnej traumy: na pierwszych stronach komiksu rodzina głównej bohaterki rozbija auto w wypadku na pustkowiu. Ojciec pomaga żonie i dzieciom się uratować… po czym mimo ich starań spada w przepaść. Autor, Kazu Kibuishi, nie ma zamiaru oszczędzać ani swoich bohaterów, ani postaci - owdowiałą matkę Emily dopadają prozaiczne kwestie finansowe, rodzina musi porzucić dotychczasowe życie, a w nowym miejscu okazuje się, że żyją potwory - dosłownie. Matka zostaje porwana przez eldrichtowskiego pająka, a Emily i jej brat Navin przenoszą się za nią do przedziwnej, obcej krainy, gdzie wpadają w środek międzyrasowego, ale też magicznego konfliktu.
Sam zarys fabuły zapowiada dość skomplikowaną opowieść - i nie zawodzi. „Amulet” zaczął się ukazywać w okresie szczytowej popularności powieści fantastycznych dla młodszych nastolatków: właśnie zakończył się „Harry Potter”, którego ostatnim tomom daleko było do sielankowej bajki; fanów zyskiwały serie takie jak „Kroniki Wardstone” czy „GONE”, w których okrutne zrządzenia losu, brutalność czy realizm następności zdarzeń były na porządku dziennym. Komiks rozwijał się jednak w swoim tempie - dość powolnym, jak wiemy - i światowa moda przeminęła, a linia fabularna pozostała. Na szczęście autor nie próbował narracyjnych wygibasów: stonował nieco poziom szokujących momentów, ale nadal trzymał się jasno wyznaczonej linii narracyjnej, w której Emily i napotykani po drodze towarzysze mogą zginąć, przeciwnik jest potężny i bezwzględny, a stawka konfliktu bardzo wysoka. Co istotne, Kibuishi skupił się mocno na rozwoju postaci. Emily dorasta w błyskawicznym tempie, ale jako bohaterka nie jest pozbawiona wad, ponosi też porażki - i nawet w tym momencie, gdy mamy w rękach przetłumaczony na polski tom siódmy (z zapowiadanych przez autora dziewięciu), nie wiemy, czy uda jej się przetrwać tę opowieść.
Aktualnie dostępny siódmy album, „Płomień”, to już niemal końcówka. Kilka lat temu Kibuishi poinformował, że ostatni, dziewiąty, ukaże się po angielsku w 2021 roku, jednak pandemia pokrzyżowała mu plany - dość jednak, że mamy świadomość, że po zamknięciu ostatniej strony tego tomu pozostaną nam jeszcze tylko moment kulminacyjny i rozwiązanie akcji. Bardzo wyraźnie wszystko zmierza do konkluzji, a konflikt między Emily, jej towarzyszem Trellisem - księciem elfów i także Strażnikiem magicznego kamienia-amuletu - i ruchem oporu, stojącymi naprzeciw potężnemu Królowi Elfów, jest już tak nabrzmiały, że pod koniec „Płomienia” niemal dosłownie wybucha. Na dodatek nawet w tym momencie scenarzysta potrafi nam dostarczyć zupełnie nowych informacji i wątków, które diametralnie zmieniają spojrzenie na wcześniejsze wydarzenia. Ogółem doskonale widać, że autor świetnie stopniuje napięcie i nie pozwala nam się zbytnio zrelaksować; na naszych bohaterów ciągle czyha niebezpieczeństwo.
Kazu Kibuishi
‹Amulet #7: Płomień›
Nie ukrywam, że zupełnie dla siebie niespodziewanie stałam się fanką tej serii. Coś, co zapowiadało się jako typowe fantasy dla młodzieży, zaczynające się od tragedii skutkującej wyruszeniem na stosunkowo standardowy quest, okazało się rozbudowaną fabułą, pełną wątków pobocznych, ciekawych postaci drugo- i trzecioplanowych, realnych dla bohaterów niebezpieczeństw i emocjonalnych momentów. Mimo tego entuzjazmu nie mogę nie zauważyć pewnych uproszczeń czy niedociągnięć - jak choćby w siódmym tomie, w którym dotychczasowy śmiertelny wróg zmienia się znienacka w nietypowego sojusznika, głównie po to, by pomóc pchnąć akcję naprzód. Takich sytuacji jest na szczęście niewiele.
Co ciekawe, mimo upływu ośmiu lat między oryginalną publikacją tomu pierwszego i siódmego, rysunek nadal jest bardzo zbliżony w formie - tylko bardziej wycyzelowany. Kibuishi lepiej radzi sobie z postaciami i ich mimiką, a barwy i cieniowanie na dużych planszach (jedno- lub dwustronicowych) są po prostu piękne. Nadal jest to jednak ten sam stosunkowo prosty, rozpoznawalny styl, a postaci ogólnie wyglądają tak samo jak na początku.
Siedem tomów „Amuletu” to była prawdziwa karuzela emocji i czytelniczych doznań. Przebrnęliśmy z wypiekami przez szereg prób, na które wystawiono rodzinę Emily i jej przyjaciół, podziwialiśmy fantastyczną krainę pełną dziwów, śledziliśmy tajemniczą, mroczną siłę rządzącą życiami ludzi i elfów, a wszystko to przeplatane prostymi, silnymi uczuciami: tęsknotą za domem, obawą o bliskich, pożądaniem świętego spokoju. Nic dziwnego, że seria zbiera naprawdę niezłe oceny - jeśli czegoś w niej brakuje, to skrzydełek na okładce polskiego wydania, żeby wygodniej się czytało bez robienia oślich uszu. Zdecydowanie warto poświęcić chwilę, żeby „Amulet” przetestować.
Egzemplarz do recenzji przekazało wydawnictwo Planeta Komiksów.
Ocena: 8/10
Plusy:
- skomplikowana, nieinfantylna fabuła
- akcja, w której bohaterowie muszą grać o wysokie stawki
- konkretny rozwój postaci
- piękne, całoplanszowe rysunki
Minusy:
- pojedyncze uproszczenia wydarzeń
- początkowe tomy są dość proste graficznie