Tu miejsce na labirynt…: W rytm ludzkiego serca [Oren Ambarchi, Johan Berthling „Tongue Tied” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl W osobach Orena Ambarchiego i Johana Berthlinga spotkały się dwa światy. W znaczeniu symbolicznym i dosłownym. Symbolicznym, albowiem panowie na co dzień zajmują się nieco innymi gatunkami muzyki (choć spokrewnionymi z jazzem). Dosłownym, ponieważ pierwszy z nich mieszka w Australii, drugi – w Szwecji. Nie stanęło im to jednak na przeszkodzie w nagraniu płyty. I to płyty doskonałej. Jej tytuł – „Tongue Tied”.
Tu miejsce na labirynt…: W rytm ludzkiego serca [Oren Ambarchi, Johan Berthling „Tongue Tied” - recenzja]W osobach Orena Ambarchiego i Johana Berthlinga spotkały się dwa światy. W znaczeniu symbolicznym i dosłownym. Symbolicznym, albowiem panowie na co dzień zajmują się nieco innymi gatunkami muzyki (choć spokrewnionymi z jazzem). Dosłownym, ponieważ pierwszy z nich mieszka w Australii, drugi – w Szwecji. Nie stanęło im to jednak na przeszkodzie w nagraniu płyty. I to płyty doskonałej. Jej tytuł – „Tongue Tied”.
Oren Ambarchi, Johan Berthling ‹Tongue Tied›Utwory | | CD1 | | 1) Tongue | 16:39 | 2) Tied | 15:16 |
Dla polskiego słuchacza prawdopodobnie mniej znaną postacią z tego duetu jest, choćby z uwagi na miejsce zamieszkania, Oren Ambarchi. Australijczyk – o, co może być intrygujące, korzeniach żydowsko-irackich (a więc arabskich) – urodził się w Sydney w 1969 roku. Karierę artystyczną zaczął jako siedemnastolatek; w tym roku świętuje więc jej trzydziestolecie. W tym czasie nagrał kilkadziesiąt płyt w przeróżnych konstelacjach osobowych (także solo). Wśród muzyków, z którymi Ambarchi współpracuje najchętniej, znajdują się między innymi Keith Rowe i John Tilbury (specjaliści od awangardy i minimalizmu), Jim O’Rourke (legenda noise’u), Richard Pinhas i Merzbow („dłubiący” w eksperymentalnej elektronice) oraz Massimo Pupillo (artysta ze świata jazzu improwizowanego). A to i tak jedynie wierzchołek góry lodowej! Nie mniej zapracowanym człowiekiem jest, młodszy od swego australijskiego kolegi o cztery lata, Szwed (ze Sztokholmu) Johan Berthling, o którym mieliśmy okazję pisać już w „Esensji” parokrotnie. Dał się bowiem poznać jako współpracownik Martina Küchena w Angles 9 („ Injuries”) oraz Gorana Kajfeša w Subtropic Arkestra („ The Reason Why, Vol. 2”), Matsa Gustafssona w Fire! i Fire! Orchestra („ She Sleeps, She Sleeps”, „ Ritual”) oraz Akiry Sakaty w Arashi („ Semikujira”). Wreszcie z Tomasem Hallonstenem i Andreasem Werliinem stworzył trio Time is a Mountain („ II”). Panowie znają się zresztą od wielu już lat; pierwszą wspólną płytę wydali w 2003 roku (był to minimalistyczno-eksperymentalny album „My Days are Darker Than Your Nights”); ponad dekadę później na krótko znaleźli się razem na pokładzie okrętu o nazwie Fire! Orchestra, choć Oren wziął udział w nagraniu tylko jednego longplaya, „Second Exit”. W każdym razie to właśnie podczas tej sesji narodził się pomysł odnowienia współpracy, którego efektem stał się jakiś czas później – opublikowany niemal dokładnie rok temu (w połowie października 2015) – krążek „Tongue Tied”. Wydała go, działająca od siedemnastu lat, sztokholmska firma Häpna, której współwłaścicielem jest Berthling. Ukazały się dwie wersje tego wydawnictwa: winylowa oraz kompaktowa – z tym jednak, że każdy z, trwających po kilkanaście minut utworów, z jakiegoś powodu znalazł się na osobnym dysku. Płyta nie jest więc długa; w zasadzie, zgodnie z dzisiejszymi standardami, można by ją zakwalifikować jako EP-kę, ale muzycy chcieli inaczej i w swojej dyskografii traktują ją jako pełnoprawny album. I mają do tego prawo. W rzeczywistości jest to i tak sprawa drugorzędna, bo przecież recenzenci mniejszą uwagę zwracają na długość wydawnictwa, znacznie większą zaś na jego jakość. A z tym w przypadku „Tongue Tied” jest nienagannie. Muzyka Ambarchiego i Berthlinga wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom. Owszem, wyrasta ona z jazzu, ale wyobraźnia Australijczyka i Szweda dryfuje w tak różnych kierunkach, że sprowadzanie tej płyty do jednego tylko gatunku oznaczałoby wyrządzenie obu twórcom wielkiej przykrości. I byłoby zwyczajnie niesprawiedliwe. Na „Tongue Tied” usłyszeć można bowiem również wpływy ambientu, elektronicznego minimalizmu, a nawet – nie, to wcale nie żart – krautrocka (z domieszką psychodelii). Choć w sesji wzięło udział zaledwie dwóch muzyków, a aranżacje są nadzwyczaj oszczędne, płyta Australijczyka i Szweda, wbrew pozorom, skrzy się bogactwem brzmień. Jak to możliwe? Ten pierwszy zagrał na gitarze elektrycznej i perkusji, drugi – na gitarze basowej, kontrabasie oraz organach Hammonda, obaj natomiast wykorzystywali dodatkowo syntezatory. Starali się jednak nie epatować nadmiarem dźwięków, nakładając na siebie ścieżki poszczególnych instrumentów, nie wykorzystywali jednocześnie więcej niż trzech. Gdy jedne eksponowali, drugie spychali na dalszy plan, wykorzystując do generowania klimatycznego tła. Wyszli z założenia, że umiarkowanie może dać lepsze efekty od nadmiaru – i trafili w dziesiątkę! Kompozycja pierwsza na liście, czyli „Tongue”, zaczyna się z długiego wyciszenia; dopiero po kilkudziesięciu sekundach ucho ludzkie jest w stanie wychwycić jakiekolwiek dźwięki – to ambientowe tło tworzone przez modulowane barwy syntezatorów (Oren Ambarchi) i organów Hammonda (Johan Berthling). Z czasem przebijają się przez nie jeszcze pojedyncze akordy gitary elektrycznej. Muzycy stawiają tu przede wszystkim na budowanie odpowiedniego klimatu, nie interesują ich aranżacyjne fajerwerki; siłę dostrzegają w delikatności i subtelności. Dlatego kiedy w końcu rozbrzmiewa sekcja rytmiczna, Szwed operuje bardzo ciepłymi tonami kontrabasu, a Australijczyk wykorzystuje jedynie… talerze. W tle zaś rozsnuta zostaje powłóczysta organowa zasłona. Ten nastrój sielskości znika dopiero w finale, gdy obaj muzycy – za pomocą syntezatorów – wprowadzają elementy charakterystyczne dla noise’u i industrialu, chociaż i w tym przypadku starają się zachować umiar. Na drugą płytę kompaktową (względnie na stronę B krążka winylowego) trafił z kolei utwór zatytułowany „Tied”. Choć wyrasta z tych samych minimalistycznych i eksperymentalnych korzeni, mimo wszystko różni się znacznie od „Tongue”. Dzieje się tak zwłaszcza w części drugiej, w której Oren i Johan pełnymi garściami czerpią z dokonań mistrzów elektronicznego krautrocka pokroju Fausta, Neu!, Cluster, Harmonii czy – to już w nieco mniejszym stopniu – Amon Düül II. Elektronika służy głównie wypełnieniu tła, z kolei sekcja rytmiczna – tym razem złożona z gitary basowej i pełnoprawnego zestawu perkusyjnego – ma za zadanie wprowadzić w swoisty trans. Dzięki tym zabiegom „Tied” jest utworem niesamowicie zasysającym, od którego nie sposób się uwolnić, o którym myśli się tylko, by trwał jak najdłużej, a najlepiej – by nigdy się nie kończył. Co oczywiście jest nierealne. Ambarchi i Berthling, doskonale zdając sobie sprawę z tego, starają się uchronić przed szokiem, jakim mogłoby być dla słuchaczy nagłe odcięcie powietrza (co w tym konkretnym przypadku oznaczałoby zakończenie utworu). Przygotowują ich więc do tej chwili bardzo starannie, „odłączając” z biegiem czasu kolejne instrumenty tak, aby na koniec pozostawić jedynie pulsujący w rytm bicia ludzkiego serca bas. Jakże to piękny, ale i zarazem smutny moment. Skład: Oren Ambarchi – gitara elektryczna, syntezatory, perkusja Johan Berthling – gitara basowa, kontrabas, organy Hammonda, syntezatory
|