Wzgórza mają oczy 2
(The Hills Have Eyes II)
Martin Weisz
‹Wzgórza mają oczy 2›
Opis dystrybutora
Kontynuacja horroru o monstrualnej rodzinie kanibali, która urządza "polowanie na ludzi" na odciętej od świata meksykańskiej pustyni. Tym razem jej ofiarami padają młodzi funkcjonariusze Gwardii Narodowej, którzy na pustyni odbywają swój pierwszy poważny trening.
Sierżanta dziesiątkowanego przez zwyrodnialców oddziału gra bliźniaczo podobny do Nicka Cannona Flex Alexander. Facet zaczynał w kultowym „Juice”, zaś ostatnio mogliśmy go oglądać w „Wężach w samolocie”, gdzie z werwą odgrywał zblazowanego rapera. Tutaj jedyne, co musi robić, to wrzeszczeć na swoich filmowych podwładnych i trzeba przyznać, że wychodzi mu to naprawdę efektownie, a niekiedy nawet autentycznie zabawnie. Nie inaczej jest z samym filmem – dużo bardziej dynamiczny od rozlazłej części pierwszej, mocniejszy (już sama wejściówka z dziewczyną rodzącą potworka robi wrażenie), zabawniejszy (rżałem ze śmiechu przy motywie z „gówniarzem barbarzyńcą”). Praktycznie niespotykany (jedyny?) przykład udanego sequela remake’u.
MW – Michał Walkiewicz [2]
Dramatycznie słaba kontynuacja świetnego remake’u autorstwa Alexandre Aji. Pal licho, że brakuje ciekawych postaci oraz społecznych wtrętów (jakie „umożliwiała” w pierwszej części niechęć jajogłowego intelektualisty do konserwatysty z magnum w łapie). Najgorzej, że krwiste mięcho gore nie smakuje już tak dobrze. Pomysłowość twórców leży i kwiczy, filmowi rekruci zachowują się jak debile, lwia część akcji rozgrywa się w ciemnych jaskiniach, gdzie reżyser płodzi w bólach atmosferę zagrożenia, ale oświetleniowiec do spółki z operatorem robią mu psikusa, wpędzając widza w rozpacz. Na rynku DVD jest kilka porządnych splatterów ( jak choćby „Teksańska masakra piłą mechaniczną” Nispela i jej prequel „Początek”), toteż nie warto męczyć się wspinaczką na nowe „Wzgórza”.
KW – Konrad Wągrowski [2]
Film bardzo ładnie pokazuje wszystkie możliwe grzechy sequeli remake’ów czy też remake’ów sequeli – bo tu zachodzą obie te możliwości. Inaczej mówiąc filmów, których przeznaczeniem są wieczorne seanse w kanałach kablowych, a do kin trafiły tylko przez przypadek. Mamy tu więc grupę bohaterów, na których przedstawienie poświęcono około 15 sekund, co owocuje tym, że guzik nas obchodzi co się z nimi stanie (porównajcie to z podobnym przecież w założeniach „Zejściem”). Mamy tu całkowite pozbawienie elementu tajemnicy i zagadki, bo już w pierwszych scenach dokładnie pokazano kim są przeciwnicy (inna sprawa, że jeśli ktoś zabłądził do kina na WMO 2, to chyba i tak wie, że chodzi o mutanty). Mamy porażającą przewidywalność fabuły z dokładnością do tego kto kiedy zginie. A na dodatek mamy na koniec ożywającego trupa. Jak ktoś lubi – na własną odpowiedzialność.